Ignorując ubrania, które przygotowała mi siostra, zakładam na siebie koszulkę z obdartymi rękawami, chociaż jestem pewien, że w niej zamarznę. Islandia zdecydowanie nie ma klimatu na takie ubrania, ale nic na to nie poradzę. Może po prostu nie mam na to ochoty. Podczas zakładania czarnych, podziurawionych spodni, z przetartymi nogawkami, trącam łokciem kilka zeszytów w czarnej oprawie, a one zlatują na drewnianą podłogę z nieprzyjemnym dźwiękiem. Jest jeszcze bardzo wcześnie i jestem przekonany, że narobiłem okropnego hałasu, ale zdaje się, że wcale nie było aż tak źle, od kiedy Elsie nie przyszła na mnie nawrzeszczeć. Wzdycham tylko ciężko zbierając na szybko zeszyty, nie dbając o to, że chyba właśnie pogniotłem w nich kartki. Rzucam je z powrotem na półkę, starając się znaleźć wzrokiem pasek, bez którego na pewno umrę, bo jestem za chudy na swoje spodnie. Dość szybko lokalizuję ten, który jako jedyny na mnie pasuje, po tym jak dorobiłem mu około czterech dziurek. Wyplątuję czarny pasek, który z jakiś powodów leży na środku burdelu zwanego moim łóżkiem, z granatowej pościeli i zapinam go na ostatnią dziurkę. Ubranie wciąż jest luźne, ale przynajmniej nie będzie ze mnie spadać przy najmniejszym ruchu. Przeczesuję czarne włosy palcami, nawet nie patrząc na swoje odbicie w lustrze. Wiem, jak wyglądam. Wykułem się na pamięć każdego szczegółu przez ten cały czas, który musiałem ze sobą spędzić. Wiem, że mam zapadnięte policzki i wyraźne kości szczęki, kilka blizn na policzkach, nierówno ostrzyżone, czarne włosy, przypadkowe tatuaże na dłoniach i ramionach, kościste ciało oraz podkrążone, niebieskie oczy. Elsie mówiła, że są piękne, przypominają jej mamę, ale ja tego nie widzę. Są jak niebo przed gradem i zupełnie puste. Przynajmniej kiedy się nie staram, a dzisiaj będę musiał.
Przeszukuję szafę, stojącą tuż obok okna, w poszukiwaniu bluzy, co by Elsie mnie nie zabiła za chodzenie w koszulce bez rękawów przy minusowej temperaturze. Prawie słyszałem jak wydziera się, że najszybciej to umrę przez to, że nie potrafię dobierać ubrań do pogody, tylko zawsze chodzę tak samo. Uśmiechnąłem się lekko pod nosem, przesuwając wzrokiem po moim burdelu. Nie było tu wiele mebli, jedynie szafa z ciemnego drewna, biurko, stojące około dwa metry od niej, przodem do okien i łóżko, grzecznie grzejące miejsce pod ścianą. To chyba przez kartony wciąż wydawało mi się, że jest tutaj tak mało miejsca. Gdybym wreszcie ruszył dupę i je rozpakował, od razu miałbym więcej przestrzeni oraz może nie dostawałbym kurwicy za każdym razem, kiedy nie mogę czegoś znaleźć i myślę, że będę musiał przejrzeć je wszystkie po kolei. Przygryzam wargę, zastanawiając się, czy nie mogę ten jeden raz dać za wygraną i nie robić już na złość samemu sobie, tylko założyć jakiś sweter. Jednakże nie. Skoro już jestem dupkiem, to dla siebie przede wszystkim. Spóźnię się przez to do szkoły, będę się czuł niezręcznie, wchodząc do klasy w środku lekcji, a w dodatku nie oszukujmy się, od razu widać, że coś ze mną jest nie tak. Potrząsnąłem głową, starając się odgonić ostatnią myśl. Muszę mieć dobre nastawienie, prawda? To podstawa.
Podszedłem do pierwszego kartonu i wyrzuciłem jego zawartość na podłogę, już nie przejmując się tym, czy obudzę Elsie, w końcu i tak będzie musiała wstać. Niestety w pojemniku nie było mojej bluzy, za to właśnie prawie udało mi się zniszczyć egzemplarz mojej ulubionej książki Bukowskiego. Wzdycham i podnoszę powieść w czerwonej oprawie, po czym rzucam ją na łóżko. Do drugiego pudła najpierw zaglądam, co wychodzi mi na dobre, od kiedy jest wypełnione ciężkimi albumami w granatowej oprawie i kilikoma medalami, które udało mi się zdobyć, jak jeszcze żyłem. Mogłyby porysować podłogę, jakbym je tak po prostu wyrzucił. Rzucam karton na łóżko, jak każdą inną niepotrzebną mi rzecz. Nic dziwnego, że potem znajduję paski w pościeli. Czarną bluzę znajduję dopiero w piątym pudle i wciągam ją przez głowę. Ciepły materiał wisi na moim chudym ciele, jak cała reszta moich ubrań, przez co wyglądam jak kukła ubrana w obszerny worek. Nie przejmuję się tym zbytnio, w końcu i tak jestem powalająco przystojny. Podnoszę z podłogi czarny plecak i lecę do drzwi, jak najszybciej, żeby nie rozmawiać za długo z Elsie. Wpadam do przedpokoju z prędkością światła, zakładam swoje stare, zmaltretowane i brudne po zbyt wielu festiwalach oraz koncertach czarne trampki za kostkę. Wiążę je byle jak, nawet nie zauważę jeśli się rozwiążą, chyba że się przez to przewrócę, ale to właściwie nie robi mi różnicy. Przed wyjściem poświęcam chwilę uwagi fotografii, którą Elsie powiesiła na ścianie prostopadłej do drzwi. Siostra obejmuje mnie na niej jedną ręką, drugą przyciskając do siebie matkę, a ojciec stoi tyłem do obiektywu, bo nie zdążył wrócić do nas nim aparat zrobił zdjęcie. Nie byłem wtedy aż tak chudy, tylko zwyczajnie szczupły, spojrzenie mam wbite w ojca. Już wtedy jego widok nie wywoływał na mojej twarzy uśmiechu, mimo że Elsie była rozpromieniona. Byłem do niej bardzo podobny, oboje mieliśmy grube, czarne włosy, bladą cerę i byliśmy tak samo beznadziejni w szkole, chociaż wszyscy mówili, że jesteśmy bardzo inteligentni. Zrzucam zdjęcie ze ściany, patrząc beznamiętnie jak szybka rozbija się przy zderzeniu z podłogą i wychodzę. Siostra opieprzy mnie jak wrócę, ale to nieważne. Nie chciałem tam tego zdjęcia, nie chciałem żadnych zdjęć na ścianach. Skoro kazali nam zacząć od nowa, to po chuj nam ich zdjęcia. O nich chcę zapomnieć najbardziej.
Biegnę do szkoły, nie dlatego, że jestem spóźniony, ale dlatego, że jeśli się jakoś nie wyżyję, to już pierwszego dnia wpakuję się w ogromne kłopoty i świetnie zdaję sobie z tego sprawę. „Zacznij od nowa Carter, to jedyna dobra rada jaką Cię uraczyli rodzice" pomyślałem sobie i przyspieszyłem. Do szkoły nie miałem właściwie ani daleko, ani blisko, ale nie pasował mi żaden autobus, a auta nie mieliśmy, więc pewnie i tak musiałbym iść na piechotę.
Nawet nie zwracam uwagi na budynek szkoły. Na zdjęciach wyglądał jak więzienie albo zakład dla psychicznie chorych, co właściwie jest całkiem niezłą ironią. Uśmiecham się pod nosem i idę do sekretariatu, dowiedzieć się, gdzie mam zanieść swoją spóźnioną dupę, na co babka uprzejmie odpowiada, że do klasy 109. Podobał mi się ten numer, chociaż nie wiem czemu. Korytarze mają brudne, białe ściany i niby drewnianą podłogę, która już dawno straciła swój pierwotny blask pod podeszwami uczniów. Wszędzie wiszą też różne rysunki i plakaty; wyglądają bardzo dobrze, więc albo robi je klasa artystyczna, albo wszyscy w tej szkole są utalentowani. Jeśli chodzi o to drugie, to raczej długo tutaj nie posiedzę, nie potrafię kompletnie nic, poza użalaniem się nad sobą, chlaniem i paleniem. Brzmi zachęcająco, co nie? Kładę dłoń na klamce i zaczynam się denerwować, chociaż pewnie nie widać tego po mnie. Nim zdążę się rozmyślić ściskam zimną, metalową klamkę odrobinę mocniej i pcham białe drzwi, które na szczęście się otwierają. Wszyscy wlepiają we mnie spojrzenie, jakbym wszedł tam umazany krwią, wrzeszcząc, że właśnie wymordowałem osierocone alpaki, a nie po prostu się kurwa trochę spóźnił.
- Dzień dobry – odzywam się, widząc, że nauczyciel zbaraniał tak jak reszta klasy.
- Dz-dzień dobry... - mamrocze, a ja przewrcam oczami, wreszcie przekraczając na dobre próg sali i zamykam za sobą drzwi, które trzaskają odrobinę za mocno.
Denerwuję się przez to trochę bardziej, ale zachowuję pokerową twarz i podchodzę do biurka nauczyciela. Zdaje się, że trafiłem do pewnego rodzaju pracowni artystycznej, bo ściany pokryte są różnymi cytatami i rysunkami, a w gablotkach na końcu sali leżą prace plastyczne, od tych zakurzonych aż po nowe. Na ostatnim parapecie postawili rzeźbę, która mogłaby mieć swoje miejsce w galerii. Widać, że jest zrobiona z tanich materiałów, jednak wydaje się jakby była wykonana, przez najlepszego, starożytnego rzeźbiarza, który został olśniony pięknem jednej z bogiń. Potrząsnąłem głową, nie mogę już kurwa zaczynać mięknąć.
- Carter Abarrow? – nauczyciel zadał mi pytanie, a ja odwróciłem się z powrotem w jego stronę z krzywym uśmieszkiem.
- We własnej osobie – odpowiadam, a łysiejący mężczyzna odchrząkuje, patrząc przez chwilę na listę.
Przenoszę ciężar ciała na prawą nogę, przez co odchylam się w kierunku tablicy; dalej od ludzi, którzy patrzą się na mnie jak na świeże mięso. Nigdy tego nie lubiłem w chodzeniu do szkoły, dlatego zazwyczaj jak się spóźniałem, już nie wchodziłem na lekcje. Wydaje się też, że moje nazwisko wzbudziło niemałe podniecenie wśród uczniów, którzy zaczęli szeptać między sobą, od czasu do czasu rzucając mi dziwne spojrzenia.
- Ekhm... - odchrząknął nauczyciel i wskazał trzecią od końca ławkę pod oknem. – Możesz tam usiąść, to jedyne wolne miejsce. Witamy w szkole.
Kiwnąłem tylko głową w odpowiedzi i ruszyłem w stronę ławki, nie dbając już za bardzo o to jak się prezentuję. Tak jak sądziłem, szkoła jak każda inna, tacy sami debile i ślicznotki. Albo śliczni debile i kurwy. Rzucam krzywy uśmiech chłopakowi, który siedzi za mną, nim zajmuję wreszcie swoje miejsce i zaczynam udawać, że interesuje mnie to, co ma do powiedzenia nauczyciel. Spojrzenie chłopaka wypala mi dziury w karku, ale nie odwracam się. Skoro aż tak go interesuję, to sam zagada, prawda? Może tym razem skończy się to trochę lepiej.

CZYTASZ
Choking Games
RomanceCarter jest dobry w piciu, paleniu i obciąganiu. Ace jest dobry z fizyki, matematyki i angielskiego. Idealny świat Ace'a Tómassona zostaje wywrócony do góry nogami i przewrócony na lewą stronę przez Cartera Abarrow, nowego ucznia z Walii. The Chokin...