- Jak się udał wyjazd? – mężczyzna jest uprzejmy i uśmiechnięty.
Mógłbym nawet dodać, że jak zawsze. Bo taki jest kiedy do niego przychodzę. Spokojnie wesoły, nie narzucający się i powściągliwy, a jednak otwarty i ciepły.
- Dobrze... tak myślę – odpowiadam, machając bez przerwy nogą w powietrzu. – Dobrze było się stąd wyrwać na trochę, nie siedzieć wciąż w jednym miejscu.
Jego uśmiech poszerza się nieco i irytuje mnie to trochę mniej niż jeszcze parę tygodni temu. Parę? Dwa. Czas leci szybko, gdy dużo się zmienia.
- Lubisz tak uciekać?
- Tak... Zawsze uciekam. Ucieczki są proste, prawda? Ale jakże skuteczne – obciągam rękawy nie swojej bluzy na dłonie i kiwam powoli głową, wzdychając ciężko.
- Na pewno skutecznie odcinają od problemu. Jednak w żadnym stopniu go nie rozwiązują.
Ciężko jest rozgryzać siebie nawzajem, gdy obaj jesteście asekuracyjni, staracie się nie poślizgnąć i nie zacząć mówić o sobie. Dlatego wiem, że czas przestać. Nie muszę go rozgryzać. Nie muszę nic o nim wiedzieć. Nic ponad to co przez przypadek mu się wymsknie.
- Wiem – odpowiadam cicho, wyglądając przez okno. Obaj milczymy, jakby i on mógł poczuć jak moje gardło zacisnęło się nie chcąc przepuścić słów napędzanych przez potok myśli. – Wiem i nie wiem. Wiem co mi powiesz o wiele szybciej niż to mówisz, zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mam pojęcia, co z tym zrobić... nie. Może nie tak, że nie mam pojęcia. Ale unikam tego. Unikam konstruktywnych rozwiązań, bo są o wiele za trudne, wymagają ode mnie o wiele za dużo...
Oddechu braknie mi na kolejne słowa, które z resztą pewnie tylko by wszystko zagmatwały, więc milknę. Cisza jest pozbawiona napięcia, przynajmniej ta w której pogrążamy się na krótką chwilę, a ja czuję jak zapełniona winda pustoszeje i powoli zsuwa się na dół pozbawiając spięcia wszystkie części mojego kręgosłupa. Słucham, przynajmniej w większej części, co mówi do mnie psychiatra, ale on szybko milknie, jakby wiedział, że dzisiaj ważniejsze jest słuchanie w przeciwieństwie do naszych poprzednich sesji. Moje oczy pieką od łez, których nie gościły już tak dawno, a na ustach mam uśmiech, który chciałby, żeby zniknęły.
- Mam jego numer w każdym telefonie. Zniszczyłem już dwa, ale nie umiem się go pozbyć, cały czas szukam jego aprobaty, liczę, że da mi jakiś znak, powie, gdzie go znajdę. Kochałem Go przez cały ten czas, aż wreszcie zacząłem o nim zapominać. Kochał pan tak kiedyś kogoś? – uśmiecha się tylko nieznacznie, ze współczuciem. Nie oczekuję odpowiedzi i obaj świetnie zdajemy sobie z tego sprawę, więc wyglądam za okno i patrzę na to piękne miasto, w którym panuje specyficzny rodzaj chłodnego lata. – Ale już go nie kocham. Już... już aż tak go nie potrzebuję. Może w ogóle go nie potrzebowałem, tylko tak myślałem.
Pyta czy biorę leki, a ja mówię, że tak, głównie po nie przecież tutaj przychodziłem. Zadaje kolejne pytania, pytania nijak nie związane z lekami, chociaż jednocześnie są ich tak blisko. Bliżej jest Wyatt'owi do tych tabletek niż do mnie, przynajmniej w tej chwili. Tabletki są wciąż tym, co trzeba naprawić, a cała reszta ma się już dobrze. Nie potrzebuje go i może nie potrzebowała już od dłuższego czasu.
Rozmawiamy o terapii, o tym czy byłaby lepsza od leków, a ja po raz pierwszy od dawna naprawdę czuję, że terapia wchodzi w grę i jest dla mnie realnym wyborem. Może nie potrzebuję tych wszystkich tabletek, żeby czuć się lepiej. Jakby niewidzialny pas na mojej piersi rozluźnił się, nabieram trochę więcej powietrza w płuca, a jego świeżość sprawia, że kręci mi się w głowie.
- Czuję się lepiej – przyznaję cicho, obejmując sam siebie, otaczając się zapachem Ace'a, który przyległ już dawno do jego bluzy i mam nadzieję, że kiedyś przylegnie tak samo do mnie.
Nie kłamię. Nie muszę już kłamać, co wiąże się przyjemnym uczuciem pustki w ciele, lekkości pozwalającej mi nabrać głęboko powietrza i odetchnąć, by zaraz potem otrzeć z policzków łzy. Śmieję się lekko, bo wreszcie mam w sobie poczucie wolności. Nie czuję, że uciekam, ale że odszedłem i nic nie zabrania mi wrócić jeśli tylko będę mieć na to chęć. Właśnie... wrócić.
- Myślałem... czy nie wrócić z Elsie na trochę do rodziców – patrzę na ciemnoskórego mężczyznę z widocznym wahaniem, oczekiwaniem.
- Myślę, że to dobry pomysł – przyznaje po dość krótkiej chwili namysłu, a ja powoli wypuszczam powietrze z płuc. – Powinniście porozmawiać. Nie miałeś z nimi kontaktu od wyjazdu, prawda?
- Chyba... chyba nawet dłużej niż od wyjazdu – stwierdzam, wzdychając cicho i znów wbijając wzrok w okno. – Chciałbym... żeby nasze relacje nie wyglądały aż tak źle jak teraz. Wiem, że nie od razu będzie dobrze, ale... chciałbym, żeby było lepiej.
- Cóż Carter, nie spotkałem się jeszcze z rodzicami, którzy nie chcieliby naprawić swoich relacji z dziećmi – odpowiada mężczyzna, a ja powstrzymuję się od przewrócenia oczami.
Mam na telefonie wystarczająco nieodebranych połączeń, żeby wiedzieć, że moim rodzicom zależy na naprawieniu relacji. Mam pewnie więcej szczęścia niż chciałbym przyznać.
- Boję się – przyznaję cicho, nie pozwalając by mój umysł zaczął analizować te dwa słowa. Lepiej było po prostu to przyznać.
- Wszyscy się boimy Carter – odpowiada łagodnie mężczyzna, a ja kiwam głową.
Kiedy wychodzę potem z jego gabinetu Ace czeka na mnie, oparty plecami o swoje auto. Rozkłada ręce na bok i pozwala mi, żebym przytulił go mocno. Boję się, ale czuję, że wszystko wreszcie przestaje przypominać swobodny upadek w dół nieskończonej otchłani i zamienia się nieco nieskoordynowany lot. Albo pierwszą jazdę na rowerze, kiedy przewracasz się i obijasz sobie kolana, zdzierasz skórę, a potem wsiadasz i jedziesz trochę dalej niż za pierwszym razem. W końcu przestajesz się przewracać tak często i możesz cieszyć się jazdą.
CZYTASZ
Choking Games
RomanceCarter jest dobry w piciu, paleniu i obciąganiu. Ace jest dobry z fizyki, matematyki i angielskiego. Idealny świat Ace'a Tómassona zostaje wywrócony do góry nogami i przewrócony na lewą stronę przez Cartera Abarrow, nowego ucznia z Walii. The Chokin...