20

5.3K 441 28
                                    

       Zatrzymujemy się na pustej drodze, a Ace uważa, że to w porządku, bo praktycznie nikt tędy nie jeździ o tej godzinie. Jest koło pierwszej, a przez drzemkę, jestem rozespany, marzę tylko o tym, żeby położyć się w cieple i mam ogromną nadzieję, że miałem rację i nie zostajemy w jakimś namiocie. Mimo mojego widocznego braku ekscytacji, szatyn ciągnie mnie za sobą na tył samochodu z zadowoleniem.

- Rozchmurz się mały – mruczy z rozbawieniem Ace i daje mi całusa w nos, na którego krzywię się lekko.

- Nie jestem mały – mamroczę. – Jestem ledwo niższy od Ciebie – dodaję, gryząc się w język, nim zdążę wspomnieć o Sam. Nie chcę przecież, żeby chłopak się rozmyślił, bo byłem na tyle głupi, żeby wspomnieć o jego byłej. Teraźniejszej.

       Kręcę lekko głową i obrzucam spojrzeniem zawartość bagażnika, która automatycznie maluje lekki uśmieszek na moich ustach. Ace zdecydowanie jest tak inteligentny jak się wydaje. Biorę jedną z butelek z winem i mruczę przeciągle, czując jednocześnie na sobie wzrok szatyna, który zdecydowanie jest szczęśliwy, że udało mu się mnie zadowolić. Odwracam się w jego stronę i obdarzam go lekkim uśmiechem oraz szybkim mrugnięciem.

- Rozumiem, że będzie się działo? – rzucam z uśmieszkiem, zabierając teraz swoją torbę, którą wcześniej wrzucił tam Ace.

- Spodziewałeś się czegoś innego? Z nami zawsze się dzieje – odpowiada z rozbawieniem chłopak i wyjmuje torbę ze swoimi rzeczami, do której wkłada dwie albo trzy butelki wina.

       W rękę chwyta jeszcze torbę z zakupami, a ja zabieram poduszki które ze sobą zabrał. Brak namiotu ponownie daje mi nadzieję, że nie będzie żadnego biwakowania. Nienawidzę biwakowania, ojciec zawsze zabierał mnie, Elsie i matkę na jakieś durne wycieczki krajoznawcze. Po namiocie wiecznie łaziły jakieś robaki, wracaliśmy pogryzieni przez komary, zmęczeni i obolali. Za każdym razem obiecywałem sobie, że następnym razem będę stawiał opór aż pozwolą mi zostać, ale tak naprawdę dopóki nie poznałem Wyatt'a nie byłem w stanie nikomu powiedzieć stanowczego nie. Chociaż raczej póki nie przestałem znać Wyatt'a.

- Mam zamknąć oczy? – pytam z rozbawieniem, gdy zaczyna prowadzić mnie drogą w dół niewielkiego zbocza, bliżej wody, dalej od głównej drogi.

       Myślę, że śmiesznie by było, gdyby okazało się, że przez cały ten czas to Ace był psycholem, który marzył o chwili, gdy wreszcie będziemy sam na sam, będzie mógł roztrzaskać mi butelkę po winie na głowie i zabić jak tylko najdzie go ochota. Choć podobno to się czuje, ale może u mnie te zdolności są zaburzone. Dla mnie każdy jest zagrożeniem, albo nikt nie jest zagrożeniem, ale wszyscy mają potencjał być zagrożeniem, nieważne jak niewinni. Potencjał rośnie wprost proporcjonalnie do krzywdy.

       Otrząsam się z myśli i uśmiecham lekko na widok niewielkiego, pomalowanego na biało domku letniskowego. Stoi blisko brzegu jeziora, ale jest oddzielony od niego płotem. Ogród jest zadbany, co chyba mnie nie dziwi, biorąc pod uwagę, że domek oddalony jest zaledwie o niecałe dwie godziny jazdy od domu Ace'a. Z przodu domu o płot opierają się dwa rowery, jeden nie ma powietrza w kołach, ale podejrzewam, że to nie będzie problem. Tuż przy domku jest niewielka dobudówka; sam dach zrobiony zapewne idealnie pod samochód ojca Ace'a.

- Nie masz pojęcia jak się cieszę, że nie miałeś żadnego głupiego pomysłu z durnym namiotem – oświadczam z zadowoleniem, stając przed drzwiami domku i czekając aż Ace otworzy.

       Chłopak śmieje się lekko, wsuwając klucz do zamka i rzucając mi znaczące spojrzenie.

- Podejrzewałem, że jaśnie książę nie będzie miał ochoty spać bez ogrzewania, internetu i kablówki – odparł chłopak i wreszcie otwiera drzwi.

Choking GamesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz