8

7.8K 669 74
                                    

        Sobota. Wieczorem Ace będzie u mnie w domu, razem z tanim alkoholem, śmieciowym jedzeniem i nudnym filmem na który nie będziemy zwracać większej uwagi. Czesm myślę, że oddałbym życie, żeby móc przeżyć z kimś takie zwyczajne nocowanie, bez podchodów na każdym kroku, prowokowania i grania w te durne, nieme wyzwania. Jednak kiedy przychodzi co do czego, tak po prostu jest zabawniej. Patrzeć jak wiją się wewnętrznie, bezsilni wobec moich zasad, o których nie mają najmniejszego pojęcia. To nierówne starcie, ale co poradzę, że takie są najzabawniejsze.

         Dzwonek do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia, w którym musiałem spędzić przeszło dwie godziny, bo za oknem znów jest ciemno, mimo, że gdy wbiłem wzrok w sufit było jasno. Chociaż teraz nie ma już tutaj porządnej ciemności. Śnieg sprawia, że jest jasno, nawet w nocy. Przynajmniej jak dla mnie.

- Hej – mówię, uśmiechając się lekko, a w przedpokoju wiszą puste ramki, bo miałem ochotę zostawić je tam bez zdjęć.

          Gdyby tylko mi się chciało, to mogłaby być metafora, mógłbym wymyślić jakieś gówno przesiąknięte tanim patosem typu tabula rasa albo panta rhei. Wszystko płynie, więc wszystko przemija, nigdy nie wchodzimy dwa razy do tej samej rzeki, więc każdy dzień jest niezapisaną tablicą.Tylko, że to nie tak. Ramki są puste, bo ludzie zaczną myśleć, że istnieje w tym głębsze znaczenie, ja wydam się tajemniczy, a tak naprawdę, po prostu mi się podobają.

- Cześć Carter – odpowiada Ace uśmiechając się szeroko.

          Przez ramię ma przerzuconą sporą torbę sportową, a ja jakoś nie chcę nie odwzajemniać jego uśmiechu, więc kąciki moich ust, unoszą się nieco bardziej ku górze.

- Zrobiłem już jakieś zapasy śmieciowego jedzenia, a Elsie zostawiła mi tyle kasy, że zamówiłem już pizzę, więc w razie czego mogę zapłacić za nią sam – zawiadamiam go, opierając się o ścianę i czekając aż odwiesi swój pedalski płaszczyk i zdejmie buty.

         „Chodząca porażka" myślę z rozbawieniem, przyglądając mu się, gdy zdejmuje kolejne warstwy ubrania i chcę, żeby kontynuował, ale on tylko prostuje się zostając w swoim luźnym, brązowym swetrze i zarzuca znów torbę na ramię, więc prowadzę go do swojego pokoju. Elsie rozpakowała któregoś dnia wszystkie pudła, zajmując łóżko moimi rzeczami, przez co jakieś dwa dni spałem na podłodze, nim wreszcie znalazłem jakieś miejsce dla wszystkiego. Albumy ze zdjęciami na górnej, wąskiej półce szafki, ukryte przed niepowołanymi rękami, kilka książek na półce nad łóżkiem, razem z sentymentami jakie zastawił mi Wyatt. Pierwsza paczka papierosów jakie przez niego wypaliłem, wskaźnik do planszy ouija, szare kamyczki, które w słońcu błyszczały lekko i od chuja innych rzeczy. Niektóre były zwykłymi śmieciami, inne prawdziwymi skarbami. 

        Na komodzie zaroiło się od wszelkiego rodzaju zegarków, jakie znalazłem podczas wypraw do opuszczonych miejsc. Mój ulubiony był złoty, na łańcuszku, z Belgii. Za niego zostałem wysłany do psychologa, a kilka innych zegarków później zaprowadziło mnie do psychiatry, ale nikt nie musi o nich wiedzieć. Odmierzam czas tymi zegarkami, tylko trochę inaczej niż wszyscy inni, zwłaszcza, że większość jest zepsuta.

- Przytulnie – podsumowuje Ace, rozglądając się z ciekawością po pokoju, szczególną uwagę zwracając na okna, te w dachu i wychodzące na ulicę, a zaraz potem na wszystkie śmieci jakie mam po Wyatt'cie. – Ładny widok.

        Jego wzrok zsuwa się na niemal puste biurko, najczystszy mebel w tym pokoju, bo najmniej z niego korzystam. Tylko czasem staję na nim, żeby wyjść na dach i zeskakuję na blat, żeby wrócić.

- Zagadujesz mnie, jakby moi rodzice byli na dole – parskam śmiechem i podchodzę bliżej niego, tak by skupił swój wzrok na mnie. Mogę poczuć ciepło jego ciała tuż przy swoim, jednak stłumione przez warstwy ubrań, których jeszcze nie mogę się pozbyć. – Spokojnie. Jesteśmy sami, możemy rozmawiać jak zawsze – przechylam głowę, jak to mam w zwyczaju i unoszę kącik ust ku górze.

          Ace waha się przez chwilę, zapatrzył się na mój uśmiech i to więcej niż dostrzegalnie. Przesuwam językiem po wargach, jakbym chciał je zwilżyć, ale uważnie obserwuję, jak jego usta rozchylają się, a oddech na chwile zatrzymał się gdzieś w drodze do jego płuc.

- Więc, co zamierzamy? Pizza, filmy? Oglądasz jakiś serial, czy może jednak film? – wystrzela z trzema pytaniami na raz, nieco zestresowany, chociaż wieczór dopiero się przecież zaczął.

- Myślałem nad Burleską – odpowiadam natychmiast, uśmiechając się szerzej i łapiąc go za rękę, by poprowadzić do salonu, gdzie czeka na nas telewizor, szklanki i kilka napojów z przekąskami.

- Wow – mruczy szatyn, wyraźnie zdziwiony tym co widzi. – Nie wyglądasz na kogoś, kto przygotowuje stół dla gości.

- To nie stół. To stoliczek do kawy – odpowiadam, siadając i ciągnąc Ace'a za sobą.

          Traci równowagę, a jego ręka ląduje blisko mojego biodra, ale bardziej skupiam się na jego twarzy. Jest śliczna i dziwię się, że nie umiem powiedzieć o niej nic więcej. Śliczna wydaje się wystarczające. Kładę dłoń na jego policzku, nie myśląc o tym wiele, po prostu mam ochotę go dotknąć. Jego zielone oczy (które wcale nie są do końca zielone, w każdym razie musi być na nie lepsze określenie, bardziej... burżujskie) zsuwają się powoli po mojej twarzy, aż zatrzymują się na ustach. Wypuszczam cicho powietrze, rozchylając je łagodnie, powoli przesuwając dłoń niżej, po jego szyi i zginając nogę, by oprzeć kolano o jego biodro. Byłoby niesamowicie, mogłoby tak być, gdyby nie to, że to jeszcze nie czas. Jest jeszcze odrobinę zbyt trzeźwy i za mało ciekawy. Więc mimo szalonej chęci pociągnięcia go w dół, żeby nasze wargi mogły spotkać się gdzieś w drodze do siebie w bardzo niezgrabnym, mocnym pocałunku tylko  głaszczę łagodnie jego kark opuszkami palców.

- Burleska? – pytam tylko cicho, a kącik moich ust drga nieznacznie ku górze, gdy Ace mruga nagle, jakby wyrwany z głębokiego snu.

- Burleska? – mruga przez chwilę z niezrozumieniem, nim otwiera szeroko oczy. – Ah! Tak. Burleska.

- Może być po angielsku? – kontynuuję, wsuwając palce pod jego koszulkę i przesuwając nimi lekko po jego łopatkach. Moja dłoń go rozprasza, oczy mają ciemniejszy wyraz. Sam nie jestem pewien, czy wolałby mnie pocałować czy wyrzucić przez okno i nawet o to nie dbam. Myślę tylko o tej gęsiej skórce na jego przedramionach i  dreszcz, wyczuwalny nawet dla mnie, który przebiegł przez jego ciało.

- Tak, angielski brzmi dobrze. – Wplatam dłoń w jego włosy i ciągnę za nie lekko. Są miękkie, pewnie nigdy ich nie farbował i zastanawiam się ile tak naprawdę doświadczył w życiu. Czy w ogóle wie coś o świecie poza szkołą i konkursami, czy ma coś poza tymi swoimi małymi sukcesami. Zabieram obie ręce i wstaję z kanapy, zmuszając go, by usiadł.

         Odwracam się jeszcze raz, nim zajmuję się podłączaniem sprzętu i uśmiecham się pod nosem, widząc jak pociera twarz dłońmi, starając się zapewne ogarnąć swoje myśli. Oh Ace, wieczór jeszcze nawet porządnie się nie zaczął.

Choking GamesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz