6

7.9K 621 28
                                    

         „Zasada jest prosta, nie daj zniszczyć sobie życia" myślę, wypuszczając dym z płuc i patrząc na miasto rozświetlone nielicznymi światełkami z okien domów. Nie jest wcale tak późno, może trochę po dwudziestej drugiej. Idealnie w czas żeby posiedzieć na dachu, wypalić paczkę papierosów i nabawić się zapalenia płuc. Mam ochotę skończyć tę grę jak najszybciej. Jest coś wyczerpującego w tym chłopaku. Może to te oczka; zielone, ale nie przejrzyste, łatwe do pominięcia. Delikatne, choć nie dziecięce rysy twarzy, usta w których nigdy nie miał papierosa, idealne, proste zęby, ładna dziewczyna z heterochromią.

       Wyrzucam peta za krawędź dachu, patrząc na gwiazdy. Wyatt też kiedyś spojrzy do góry na te gwiazdy, ale wiem, że nie pomyśli o mnie. Pomyśli o tym, kto wciągnął go w tą grę. Niekończący się łańcuszek zmarnowanych żyć i każdy z nas patrzy na jedno i to samo pieprzone niebo, bo przed tym całym burdelem nie ma ucieczki, prawda?

       Zjeżdżam do krawędzi dachu i ledwo się na nim utrzymuję, kiedy moje palce jako pierwsze uderzają o wąski paseczek, na którym nie zmieści się cała szerokość mojej stopy. Cholera, wiem że się nie zmieści, ale wstaję. Równolegle do ulicy, wyraźnie widzę drugi koniec dachu. Powoli stawiam pierwszy, rozchwiany krok. To jak przechadzka po krawężniku, tylko jeśli teraz się zachwieję lub spadnę nie będę mógł wskoczyć tu z powrotem. 

       Odpalam kolejnego papierosa i przebiegam kilka kroków. Moje serce wali tak mocno, mam wrażenie, że kiedy podniosę koszulkę zobaczę siniaki jakie zostawiło na moich żebrach, a w uszach szumi mi krew. Przed oczami robi mi się ciemno, dlatego zatrzymuję się w miejscu, przez chwilę stojąc na jednej nodze. Nie słyszę swojego świszczącego oddechu, tylko Wyatt'a krzyczącego, że mnie złapie. Może to Ace? Jeden z nich, jeden z dwóch. Jest mi tak wesoło, mimo tego że w każdej chwili mogę stąd spaść, co jest bardzo możliwe, bo moje nogi ledwie mnie utrzymują.

       Przeklinam pod nosem idąc dalej z szerokim, niezdrowym uśmiechem na ustach. Cofnąć się już nie mogę. Nie mogę, nie według zasad. Sam robię zasady, ale jaka to zabawa nie musieć ich przestrzegać? (Ktoś uczepia się mojej ręki i spadam, spadam, spadam o wiele niżej niż ulica, ale do tego już się przyzwyczaiłem. Czasem wolałbym uderzyć o coś namacalnego jak beton, zamiast tak bez końca, czasem rozbijając się o coś niewidocznego nim spadnę jeszcze niżej. „Podobno jest tak głęboka, że jeśli na samym dnie spojrzysz w górę, zobaczysz prawdziwe gwiazdy w biały dzień" myślę, że to szło jakoś tak.) Jest ciemno i nie widać gwiazd, przez światła pieprzonego miasta.

       Dochodzę do końca dachu i znów siadam, opierając się stopami tak, żeby się nie ześlizgnąć. Papieros wypadł mi po drodze z pomiędzy palców. Mam nadzieję, że kogoś poparzył, ale ulica jest dość pusta, więc wątpię. Pewnie wylądował w śniegu i zgasł. Co za strata. Najpierw Tómasson wyrywa mi jednego z ręki i wyrzuca, a później ja sam, jak idiota pozwalam kolejnemu popełnić samobójstwo. Wyślizgnął mi się z pomiędzy palców.

         Chciałbym jeszcze raz przejechać się na ramie roweru Wyatt'a. Czyjegokolwiek roweru. Żeby śmiech niósł się echem po polach, żebym mógł krzyczeć tak głośno jak tylko zapragnę, znów wspiąć się na drzewo. Żadnych papierosów.

Żadnych papierosów?Co ja pierdolę. 

        Wyrzucam po kolei papierosy ze złością, a łzy spływają po moich policzkach i nawet nie wiem czemu. Nie muszę wiedzieć, najważniejsze jest to, że niedługo wyschną i już nie będzie po nich najmniejszego śladu. Szlugi spadają szybciej niż sądziłem że będą spadać i mam ochotę rzucić się za nimi, ale nie powinienem. Nie powinienem. W głowie patrzę jeszcze raz jak spadają, spowalniam je najbardziej jak mogę, żeby opadały powoli jak piórka. Paczka zsuwa się po dachu i popycham ją, żeby dołączyła do szlugów, nim po raz drugi pokonuję drogę po krawędzi dachu do swojego okna. 

Choking GamesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz