Cisza nosi w sobie komfort, którego musi brakować nam obojgu. Następnego dnia znowu gdzieś jedziemy, ale zostawiamy rzeczy w domku; mamy jeszcze dwa dni. Ace prowadząc czasem kładzie dłoń na mojej nodze, ściska ją lekko w ciepłym, pokrzepiającym geście. Jedziemy jak zwykle, około półtorej godziny i zaczynam odnosić wrażenie, że wszędzie można tu dojechać w tym czasie. Za długo, żeby bez przerwy rozmawiać, trochę za krótko, żeby się zdrzemnąć, więc pozostaje nam słuchać muzyki albo spojrzeć ukradkiem na tego drugiego.
Chwilę przed dojazdem na miejsce Ace mówi, że będziemy musieli się przejść kawałek, ale nie przeszkadza mi to, zwłaszcza kiedy zaraz po wyjściu z samochodu czuję jego ciepłą dłoń na swojej, zimnej. Idziemy pod górę krótko, zaledwie parę minutek. Czas mija w mgnieniu oka, kiedy atmosfera jest tak swobodna. Krucha, ale swobodna. Na samej górze uśmiech sam znajduje sobie miejsce na mojej twarzy. Wiatr wieje mi prosto w twarz, a przed nami rozciąga się wspaniały widok na morze. Ląd kończy się gwałtownie paręnaście kroków od nas i znika już w wodzie. Promienie odbijają się od delikatnych fal, zmuszając mnie do mrużenia oczu, które i tak zaczynają już łzawić.
- Zrób mi zdjęcie – rzucam wesoło do szatyna, puszczając jego rękę, by mógł wyjąć aparat.
Przez chwilę tylko z uśmiechem obserwuję jak to robi, nim podbiegam bliżej do krawędzi, a potem nieśmiało podchodzę, aż w końcu niemal z niepewnością staję na samej krawędzi; moje pięty wystają nawet poza nią. Czuję przyjemny przypływ adrenaliny, ale strach nie jest już tylko czynnikiem dającym przyjemność. Upadek nie wydaje się tylko świetną przygodą, jest trochę bardziej jak średnio napisana tragedia, a jednak nie umiem się powstrzymać się od lekkiego bujania w górę i dół na placach.
Ciężko mi teraz stwierdzić, co następuje najpierw; przeczucie, bryła lodu w żołądku, dźwięk obsuwającej się ziemi czy może dziwne uczucie, kiedy grunt ucieka Ci spod stóp. Mimo strachu na twarzy Ace'a, mam wrażenie, że to było spektakularne tylko dla nas. Nie obsunęła się przecież połowa klifu, a zaledwie niewielki kawałek na jego koniuszku, na którym chciałem stanąć do zdjęcia. Zdjęcia na którym zamiast uśmiechu widać panikę w moim spojrzeniu. Rzucam się do przodu zaraz potem. Bez problemu ląduję na trawie i mimo że moje serce wali, wiem że nie było tak źle jak mi się wydawało. Ace zaraz klęka obok mnie, pytając czy wszystko w porządku, a cały świat jest rozmazany. Zapytany powiedziałbym, że to przez szok, ale na szczęście nikt nie pyta. Wszyscy dookoła pewnie myślą, że co najwyżej straciłem równowagę, albo się potknąłem, może tylko ja i Ace wiemy jak było naprawdę. Nic imponującego, a jednak sprawia, że płaczę cicho w ramię chłopaka który mnie tu przyprowadził.
- Już dobrze Carter. Nic się nie stało – szeptał to i wiele innych rzeczy, przytulając mnie mocno.
Kiedy stałem na krawędzi to nie było najważniejsze, ale Ace nie mógłby mnie złapać. Gdybym miał tragiczny refleks, albo osunęła się większa część klifu, Ace nic nie mógłby zrobić tylko popatrzeć mi ostatni raz w oczy. Ciekawe, że będąc na krawędzi człowiek zawsze musi polegać sam na sobie, inni mogą tylko próbować Cię pocieszyć, kiedy już jesteś bezpiecznie daleko od niej. Podchodzisz do krawędzi sam i sam się ratujesz przed upadkiem, a jeśli nie starczy Ci sił, to sam spadasz.
- Jest dobrze – szepczę w końcu, powoli podnosząc się, żeby spojrzeć na niego z nieco smutnym uśmiechem na ustach, nim nachylam się i całuję go łagodnie. Jest słono, cholernie słono od moich łez, ale nie zwracam na to uwagi i on chyba też się tym nie przejmuje. – Jest dobrze Ace. Możemy tu siedzieć i patrzeć.
- Jasne – szatyn posyła mi ciepły uśmiech. – Możemy tu trochę posiedzieć. Wziąłem przekąski i sok – dodaje, a ja parskam śmiechem, ale robi mi się przyjemnie ciepło.
Wstajemy na chwilę, tylko po to, żeby Ace zdjął z siebie płaszcz i rozłożył go na ziemi. Siadamy na tym, a szatyn podaje mi paczkę bułeczek mlecznych. Biorę jedną i jem ją powoli z uśmiechem obserwując widok i ciesząc się ciepłem Ace'a za swoimi plecami, gdy jedną ręką obejmuje mnie luźno w pasie. Nie rozmawiamy dużo. Obserwujemy ludzi, jemy parę bułeczek i cieszymy się widokiem, łzy są już w przeszłości. Robimy jeszcze parę zdjęć; Ace ma moje z bułeczką w ustach, a ja jego, uśmiechającego się pięknie w stronę horyzontu. Szatyn nalega na wspólne zdjęcie, więc uśmiechem się do niego ładnie. Chcę patrzeć na to zdjęcie i nie płakać.
Wracamy do samochodu może po dwóch godzinach i wyrabiamy się na akurat na posiłek w hotelu. W jadalni jesteśmy niemal tylko we dwójkę; tutaj też się nie śpieszymy i może to jest dla nas najlepsze tempo mimo wszystko. Ace nie puszcza mojej ręki podczas jedzenia jeśli nie jest to konieczne i gdy później pijemy kawę, palcem wskazującym łagodnie kreśli linie od jednego piega do drugiego z tych, które jeszcze widać pod ciemnym tuszem.
Po obiadokolacji idziemy jeszcze na spacer, Ace zabiera mnie znów na ten niewielki mostek na którym stałem poprzedniego dnia i całujemy się tam długo, jak w słabej komedii romantycznej. Rozmawiamy, absolutnie o niczym. Siedzę na barierce i żartujemy sobie z rozkładu dnia na Islandii. Ace przyznaje, że chciałby, żeby słońce zachodziło, a ja mówię, że kiedyś usiądziemy gdzieś razem jak teraz i będzie tak jak sobie wymarzył. Cisza, która zalega potem między nami nie jest ciężka. W swoich głowach oglądamy zachód słońca i wymieniamy kolejne pocałunki, nim wreszcie zbieramy się do powrotu. Jest ciepło, o wiele cieplej niż jeszcze wczoraj, ale może to przez to jak zmieniła się temperatura pomiędzy nami.
Za zamkniętymi drzwiami dłonie Ace'a odnajdują swoje miejsce w niewielkim wcięciu w mojej talii, kiedy moje ciągną lekko za jego kurtkę w proszącym geście. Nic nie dzieje się szybko, bo nie musi się tak dziać. Upragniony zachód słońca Ace'a zaczyna się, nim wreszcie obaj lądujemy na łóżku, podnieceni, ale wciąż w ostatnich z wielu warstw ubrań. Szatyn rozbiera mnie ostrożnie, gotowy przerwać gdybym tylko stwierdził, że nie jestem gotowy, ale nie chcę przerywać. Chcę mu pozwolić, by zrobił cokolwiek tylko zechce. Zdejmuję z niego koszulkę i zaraz potem bokserki, rumienimy się jak prawiczki, którymi jak sądzę, żaden z nas nie jest. On pierwszy raz robi to z chłopakiem, a ja... ja pierwszy raz od dawna czuję, że mi zależy.
Moje dłonie wędrują z zaciekawieniem po jego szczupłym ciele, miękkim brzuchu i delikatnych ramionach. Zdecydowanie jest typem artysty a nie sportowca, ale nie przeszkadza mi to, kiedy pokój wypełnia się naszymi przyśpieszonymi oddechami, a temperatura naszych ciał skacze w górę. Ciągnę go lekko za włosy i szeptem mówię, co powinien zrobić, czasem co lubię. Wkrótce moje jęki przerywają rytm wyznaczony przez nasze oddechy, burzą tempo, ale widzę w oczach Ace'a jak wielką satysfakcję mu sprawiają. Chcę móc ogarnąć wzrokiem go całego, wiedzieć wszystko o jego ciele, bo wiem, że nigdy nie dowiem się o tym wszystkim co siedzi w jego głowie. Chcę znać jego ciało tak dobrze, jak pragnę poznać jego umysł, bo Ace był zagadką, chyba tak wielką jak ja sam. Nie pozwalam zajrzeć do swoich myśli, a on odgradza swoje ode mnie, przynajmniej w jakimś zakresie. Dochodzę do wniosku, że tak po prostu jest. Jeśli stawia się ściany inni zaczynają stawiać je przed tobą. Może to jeszcze nie jest moment by kompletnie upadły, ale kruszą się. Czuję to, kiedy Ace przyciska mnie do swojej piersi i w świszczącym dźwięku naszych oddechów doszukuję się niezliczonych obietnic i słów, które mimo, że nie zostały wypowiedziane są w tej niewielkiej przerwie między naszymi ciałami i wszędzie dookoła.
Chociaż wydaje się, że wszystko kończy się o wiele za szybko, za oknem jest już ciemno gdy zmęczony Ace kładzie się obok mnie i mówi, że będziemy musieli jeszcze się umyć. Wiem, że ma rację, ale jednocześnie w świetle księżyca wszystko jest takie spokojne, że nie mam siły się podnosić. Zanosi mnie do wanny i napuszcza ciepłej wody, w której siedzimy aż robi się zimna. Wtedy nawet ja mam siłę, żeby wyjść z niej jak najszybciej i przebrać się w ciepłą piżamę. Mimo wszystko zmęczenie nie mija i kiedy kładziemy się znów w łóżku natychmiast zamykam oczy. Czuję, że Ace jeszcze na mnie patrzy, nawet gdy już wymieniliśmy się cichymi, pełnymi czułości „dobranoc". Nie przeszkadza mi to. Mam nadzieję, że wkrótce zaśnie i rano między nami wciąż będzie tak ciepło jak teraz, gdy przyciska mnie blisko swojego ciała.

CZYTASZ
Choking Games
RomanceCarter jest dobry w piciu, paleniu i obciąganiu. Ace jest dobry z fizyki, matematyki i angielskiego. Idealny świat Ace'a Tómassona zostaje wywrócony do góry nogami i przewrócony na lewą stronę przez Cartera Abarrow, nowego ucznia z Walii. The Chokin...