6.

7.1K 432 6
                                    

Sześć dni spędzonych z Josephem wyczerpało jego cierpliwość. Stwórca nie odstępował go na krok i cały czas ględził. Razem spędzali całe noce. Evan pokazywał mu Los Angeles, a William musiał brać udział w tych bezsensownych wycieczkach. Cieszyło go tylko to, że Engel wydawał się tak samo zirytowany. Chciał dowiedzieć się co William przed nim ukrywa, ale wiedział, że nic nie osiągnie pytając wprost. Przez to Will mógł zobaczyć się z Lani. Joseph podążyłby za nim, a on chciał odwlec ich spotkanie o przynajmniej kilka lat. Na tyle żeby dziewczynka śmiertelnie nie wystraszyła się starego szaleńca. W wieczór wyjazdu nie wytrzymał. Poinformował stwórcę, że musi coś załatwić przed wyjazdem. Evana zobowiązał do zatrzymania wampira na miejscu. Joseph skinął tylko głową, ale nie spuścił wzroku z Williama dopóki ten nie zamknął za sobą drzwi. Taksówka czekała na niego przed drzwiami. Wsiadł do samochodu i podał adres. Miał tylko dwie godziny. Samolot wylatywał kilka minut po północy. Kiedy w końcu stanął w jej pokoju została mu zaledwie godzina. Nie myślał, że w tym piekielnym mieście mogą być takie korki o dziesiątej wieczór. Lani spała zawinięta w kokon z koca tak szczelnie, że wystawała jej tylko głowa. Zastanawiał się jak to możliwe skoro na zewnątrz było ponad dwadzieścia stopni. Uklęknął obok niej i zaczął gładzić jej włosy szepcąc jej imię. Lani otworzyła oczy i ziewnęła szeroko. 

- Dlaczego cię nie było? 

- Ktoś do mnie przyjechał. Nie mogłem przyjść, przepraszam. -Zapalił lampkę na stoliku nocnym i uśmiechnął się do niej.

- Kto?- Usiadła na łóżku i sięgnęła po wodę stojącą na szafce nocnej. Wampir westchnął cicho i spojrzał na zegarek. Musiał się spieszyć. 

- Nie ważne. Przyszedłem się pożegnać. 

- Aha  - Mruknęła, kładąc się twarzą do ściany.  William popatrzył na nią zdezorientowany nie wiedząc co się dzieje. Nigdy się na niego nie obraziła. Gdyby miał więcej czasu na pewno by z nią porozmawiał, ale musiał wychodzić. Nachylił się i pocałował ją w skroń. 

- Do widzenia aniołku. -  Lani machnęła ręką jakby odganiała natrętną muchę. William pokręcił głową i wyskoczył przez okno. Kiedy wstał poczuł rękę zaciskającą się na jego ramieniu.

- William, co ty robisz? - Joseph nie był zadowolony. Kiedy William odwrócił się i stanął z nim  twarzą w twarz z zobaczył jak bardzo wampir był wściekły. 

- Nie tutaj, chodźmy do samochodu.- Modlił się żeby jego stwórca zachować chociaż resztki rozsądku. Nie chciał żeby krzyczał pod jej domem. Używając tylko lekkiego przymusu zaciągnął Jospeha do auta. 

- Co to było? Dziecko! - Engel warknął w jego kierunku, kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi. 

- Moja bratnia dusza - William patrzył jak wampir stara się uspokoić. Dopiero po chwili był w stanie normalnie mówić. 

- Przychodzisz do niej? Czy ty oszalałeś? Powinieneś się trzymać z daleka dopóki nie dorośnie.

- Próbowałeś się trzymać z dala od Ethel? 

- Ethel była dorosła. Ona jest jeszcze dzieckiem. Ile w ogóle ma lat? 

- Siedem - mruknął, widząc że zbliżają się lotniska. 

- Powiedz, że ona nie wie jeszcze o twoim istnieniu? Miałeś na tyle oleju w głowie, że się jej nie pokazałeś. - Sekunda wystarczyła żeby Joseph się zorientował. 

 -Wie.- Powiedział William, choć odpowiedź nie byłaby wcale potrzebna. Engel zacisnął ręce tak mocno, że można było usłyszeń dźwięk łamanych kości. 

- Czy naprawdę przemieniłem takiego kretyna?! Przynajmniej powiedz, że nie wie o wampirach. - Przedłużające się milczenie oznaczało tylko jedno. - William, oszalałeś? A jak komuś powie?- Młodszy wampir  uparcie wpatrywał się w okno, próbując ignorować czerwone tęczówki, które wypalały dziurę w jego głowie. 

- Nie powie. 

- To jest dziecko? Zaufałeś dziecku!? Mogłem pozwolić ci umrzeć na cholerę. - William spodziewał się uderzenia, więc tylko się skrzywił gdy pięść trafiła go w ramię. 

- Ale nie pozwoliłeś. - Kiedy samochód się zatrzymał William wysiadł jako pierwszy. Od razu wszedł do jednego z hangarów  i usiadł w jednej z przygotowanych trumien. Joseph szedł za raz za nim wygłaszając wiązanki przekleństw i obelg. Kiedy jego stwórcę wnoszono do samolotu William wstał i podszedł do Evana. 

- Nie dałem rady Will - wampir, wyglądał jak zbity szczeniak. 

- Nie szkodzi - powiedział, klepiąc go po ramieniu. Nie miał mu tego za złe. Joseph nie był najłatwiejszą osobą do pilnowana.  - Czuwaj nad nią lepiej niż ostatnio. I masz - podał mu niewielkie szklane naczynie. Evan wziął je do ręki i popatrzył pod światło. 

- Krew 

- Moja. Jak coś jej się stanie to podaj jej do wypicia. - Evan uśmiechnął się do niego. 

- Będę miał ją na oku. Obiecuję.

Mroczny opiekunOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz