Napad

662 42 12
                                    

Witam! :) Dzisiaj krócej, ale mam nadzieję, że i tak będziecie zadowoleni. Troszkę zaostrzymy akcję.
Zapraszam!



Nasze rzeczy są nadal spakowane, tylko dołożyliśmy kilka przedmiotów, gdyż jutrzejszy występ odbędzie się wieczorem i przenocujemy w Moskwie, żeby nie jeździć po ciemku.

-Vitya, poczytamy? – Spytałem, mając na myśli moje doskonalenie się w rosyjskim. Victor uśmiechnął się do mnie.

-Oczywiście. Ściągnąłem ci specjalny podręcznik, może z niego łatwiej będzie ci się uczyć. Zaraz ci go pokarzę. – Powiedział podekscytowany. Chyba naprawdę spodobała mu się wizja mnie mówiącego po rosyjsku. Usiedliśmy na łóżku, okryliśmy nogi kołdrą. Ja siedziałem przed Victorem, a on obejmował mnie od tyłu klikając coś na laptopie znajdującym się na moich kolanach. Włączył PDF angielskiego podręcznika do nauki rosyjskiego. Nie rozumiem fonetycznego zapisu dźwięków, ale na szczęście mam Victora, który ochoczo pomaga mi nauczyć się śpiewnej wymowy. Umiem już się przedstawić i nauczyłem się zwrotów używanych w sklepie itp. Powtarzam sobie cyrylicę, żeby dobrze utrwaliła się w mojej pamięci. Po mojej „lekcji" włączyliśmy sobie relaksującą komedię. Uśmiechałem się do siebie czując, jak co jakiś czas Victor składał czuły pocałunek na mojej szyi, ramieniu lub włosach. W końcu musieliśmy iść spać, bo nazajutrz czeka nas kawałek drogi.

Rano niespiesznie wstaliśmy i zjedliśmy śniadanie. Wziąłem insulinę, spakowałem kilka dawek, żeby potem wziąć je w miejscu noclegu, założyłem okulary i mogliśmy jechać. Dzień zapowiadał się spokojnie. Podróż minęła szybko i bez zakłóceń. Po chwili mogliśmy podziwiać Moskwę. Zameldowaliśmy się w przepięknym hotelu, po czym pozwoliłem się oprowadzić po mieście. Nie mogłem powstrzymać zachwytu na widok stolicy kraju mojego chłopaka. Przepięknie, zupełnie inaczej niż w Japonii. Ciekawe jak wygląda Rosja zimą, zapewne wspaniale, wykluczając zimno. Co jakiś czas zaczepiali nas ludzie rozpoznając w Victorze swojego reprezentanta na zawodach i mistrza świata w jednym. Kilka osób rozpoznało też mnie. Zjedliśmy coś dobrego w restauracji, to się chyba nazywało...Eeee.ttooo... Najpierw jakaś zupa, chyba solanka, tak nazwał ją Vitya. Dość ciężkawa, ale nie za bardzo, słono-kwaśno-ziołowo-słona, nie umiem jej do niczego porównać. Żadne z dań, które znam nie przypomina tego. Dało się zjeść, choć nie urzekło mnie, ale ciiiiiiii.... Victor ma się nie dowiedzieć, bo z tego, co widzę on jest totalnie zakochany w tym daniu. Na drugie zaproponował mi ciekawie przyrządzoną rybę. Dobrze, że to było dość lekkie. Nie chciałbym się źle poczuć przed występem. Podsumowując jedzonko było smaczne, ale i tak nic nie przebije pirożków dziadka Yuria *-*. Wróciliśmy do hotelu, mieliśmy jeszcze dwie godziny, więc wskoczyliśmy w sportowe ubrania, poszliśmy pobiegać i się porozciągać. Przemierzaliśmy równym truchtem alejki malowniczego parku, wymieniając co jakiś czas uwagi na temat nowych dla mnie widoków itp. Po powrocie, wzięliśmy szybki prysznic i pojechaliśmy na lodowisko. Co prawda to tylko było tylko 5 minut drogi, ale lepiej będzie wjechać prosto na podziemny parking, żeby nie musieć przepychać się przez tłumy ludzi przed wejściami. Zza przyciemnianych szyb Victorowego BMW, nikt nas nie rozpoznał. Mogliśmy swobodnie przemknąć się do strefy, gdzie byli goście, którzy zapłacili za wejściówkę. Przybierając uśmiechy podeszliśmy do tłumu. W dość dużej mierze, byli to kulturalni i poważni ludzie, więc wszystko przebiegało spokojnie, wymiana uprzejmości, uściski rąk, autografy, bez przepychania jeden przez drugiego. Całkiem sporo zdjęć, aż oczy bolały od flesza. W końcu na ratunek przybył organizator, który zaprosił nas do garderoby i na coś do picia. Skłoniliśmy się grzecznie i mogliśmy w końcu odetchnąć. Dzięki Victorowi w końcu nauczyłem się odpowiednio zachwycać w obecności fanów, nawet jeśli właściwie wszyscy przyjechali tu tylko z powodu Victora. Tak jak ostatnio zostaliśmy wystylizowani. Dopiero w loży zmieniłem okulary na soczewki. Występy różniły się od tych w Petersburgu, ale były równie piękne. Publiczność głośno skandowała nasze imiona, kiedy nadeszła nasza kolej. Zatańczyliśmy bezbłędnie z jeszcze większą pasją niż ostatnio, ale kiedy zeszliśmy z lodowiska poczułem niepokój. Wróciliśmy do loży, żeby zobaczyć ostatnią część imprezy, ale nie mogłem się na niej skupić. Macie tak czasem, że po prostu czujecie, że wydarzy się coś złego? Nie macie pojęcia, co, ani z jakiej strony, ale wicie, że coś się święci? Ja właśnie tak się czułem. Vitya był taki jak zwykle, nie podzielał mojego nieuzasadnionego lęku, ani nawet go nie zauważył. Poszliśmy się przebrać, zdjąłem soczewki, ale... chyba zostawiłem okulary, bo nie mam pudełka z nimi ze sobą.

Z pamiętnika Yuuriego i VictoraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz