Rozdział XXVI

1K 101 15
                                    

~Adrien~

Parę chwil później byłem już przed ogromnymi wrotami do zamku. Na wprost stali dwaj strażnicy. Kościste palce i blada cera jak u trupa odbijała mizerne promienie słoneczne.

Nim zdążyłem się dostatecznie przybliżyć stwory zablokowały mi wejście dwiema włóczniami. Warknęły do mnie niezrozumiałe słowa, na które nie miałem szansy odpowiedzieć. Złapali mnie za ramiona. Sprytnie uderzyłem ich nogami w brzuch. Padli na ziemię, jednak szybko przybiegły posiłki. Dalej było tylko gorzej. Po pewnym czasie nie miałem już siły walczyć przez trujące opary.

Moje bezwładne ciało zostało rzucone tuż przed duży tron, na którym siedziała dziewczyna. Wyglądała na młodą. Była wysoka, miała krwiście czerwone oczy, oraz ciemne włosy do ramion, gdzieniegdzie wystawały fioletowe kosmyki. Czarny tren sukni podążał równo z nią. Na jej szyi wisiał fioletowy kamień. Dokładnie ten, którego szukałem.

Jeden ze sług powąchał mnie, na co spojrzałem na niego z obrzydzeniem. Zgarbiony zwrócił się do kobiety.

- Nie człowiek. - Powiedział ochrypniętym głosem.

Ciemnowłosa spojrzała na mnie. Jej wzrok był zimny i obojętny, jednak nie wyglądał na wrogi.

- W takim razie, czym jesteś przybyszu? - Skierowała się do mnie łagodnym tonem.

Podniosłem się w dalszym ciągu obserwowany przez strażników. Otrzepałem się z kurzu, po czym ukłoniłem się z gracją.

- Kemonohito.

Dziewczyna mruknęła zainteresowana.

- W takim razie czego szukasz? - Spytała po chwili, patrząc na mnie z góry.

Odchrząknąłem.

- Tego kamienia, co ma go Panienka na szyi.

Królowa spojrzała na niego podnosząc za rzemyk.

- Ah, tego? Wysłałam po niego jednego z moich sług. Słyszałam, że dzięki temu można zawładnąć kimkolwiek się chce, a ja nie mam tu wielu przyjaciół. Pomyślałam, że dzięki temu ktoś tu zostanie.

- Może spróbuj się z kimś po prostu zaprzyjaźnić? - Powiedziałem bezmyślnie.

Jeden z żołnierzy spojrzał na mnie nienawistnie.

- Myślałam o tym, ale każdy z przybyłych tutaj to bezmyślny sługa. Nie wiedzą, czym jest przyjaźń, ale skoro ty tu teraz jesteś... Może zostałbyś moim przyjacielem.

Machnąłem rękoma nerwowo, po czym podrapałem się po karku.

- Przykro mi, ale jest ktoś do kogo muszę wracać... Tam na górze.

Kobieta spojrzała na mnie smutna.

- W takim razie może jesteś w stanie znaleźć mi kogoś, kto zostanie tu ze mną na dłużej?

- Przykro mi, ale raczej nie ma takich szans...

Nim się obejrzałem złapało mnie trzech strażników. Wstrzyknięto mi dziwną, przezroczystą ciecz. Momentalnie zrobiło mi się słabo, a powieki same mi się zamknęły.

***

Obudziłem się na zimnej posadzce. Kraty wykonane były z pogryzionych kości. Pewnie przez umierających z głodu więźniów. Obok mnie walał się szkielet jakiegoś nieszczęśnika.

Kopnąłem mocno w kości imitujące kraty. Szybko się rozpadły. Nie wiem czy nie mieli innego budulca, czy po prostu są debilami, ale nie było to zbyt wytrzymałe zabezpieczenie. Drzwi również nikt nie pilnował.

Zwinnie wszedłem do innego pomieszczenia. Nim jednak udało mi się opuścić ostatnią bramę i uciec do lasu jeden ze sług zdążył zauważyć mój cień. Wezwał towarzyszy. Ci ruszyli za mną w głąb puszczy.

Chwilowo zgubiłem pościg, jednak ten dogonił mnie, wyskakując zza drzew. Zostałem osaczony ze wszystkich stron. Nie miałem wielkich szans na wygranie starcia. Mimo to próbowałem odpierać ataki, naskakujących na mnie kolejno zjaw.

W oddali usłyszałem histeryczne krzyki. Miękki głos, który znałem już wcześniej. W kierunku wroga została wystrzelona jedna strzała, która idealnie trafiła w głowę potwora. Rozpłynął się pozostawiając po sobie jedynie tumany kurzu.

- Adrien! - Ciepły, znajomy głos zdawał zbliżać się coraz bardziej.

- Marinette?!

Na wzgórzu zaważyłem kobiecą, zgrabną sylwetkę. Włosy powiewały na wietrze, imitując iście epicki klimat. Gdy zdołałem odepchnąć ostatniego wroga, dziewczyna zaczęła zbliżać się do mnie z troskliwym wyrazem twarzy.

Ciepłe, miękkie ciało oplotło mnie całkowicie. Granatowe włosy przyjemnie smyrały moje poliki. Odwzajemniłem gest oplatając ciało Marinette. Przewróciliśmy się na plecy. Moja twarz znalazła się tuż nad dziewczyny. Spojrzałem na nią uśmiechając się. Próbowała odwzajemnić gest, jednak trudno było przykryć jej grymas.

Przypomniałem sobie o jej znamionach. Podniosłem jej rękę do góry. Intensywnie świeciły czerwonym świtałem, dotykając ich moje dłonie piekły.

Podniosłem się z ziemi, podałem rękę Marinette, aby ta spokojnie wstała.

- Nie boli cię to? - Powiedziałem troskliwie.

Dziewczyna wyrwała mi swoją rękę, odwróciła wzrok i zaczęła pośpiesznie się bandażować. Spojrzała na mnie. Moje liczne zadrapania ją przeraziły. Wyciągnęła w moja stronę dłonie i spokojnie zaczęła rzucać kolejne zaklęcia.

- Dlaczego w ogóle tu przyszłaś? Twoja ręka nie powinna znajdować się w zaświatach pełnych zjaw. - Powiedziałem, grożąc jej palcem.

- Obawiałam się, że masz kłopoty i nie mogłam usiedzieć w miejscu. Poza tym, nie po to tu jestem. A ty? Masz już miraculum?

- Mam dobrą i złą wiadomość. Od której zacząć?

- Od złej.

- Jeśli zacznę od złej, dobra nie będzie miała sensu. Więc tak: znalazłem kamień, ALE nie dostanę go dopóki nie znajdę kogoś kto by został w zaświatach razem z królową.

- W takim razie ja zostanę!

Spojrzałem na dziewczynę. Skrzywiłem się i dopiero potem zrozumiałem sens jej słów. Złapałem ją za ramiona i mocno nimi potrząsnąłem.

- Nigdy! Nie pozwolę ci tu zostać.

- W takim razie, co masz zamiar zrobić?

Wymyśliłem pewien plan. Przyciągnąłem do siebie Marinette. Szepnąłem jej do ucha, aby mieć pewność, że nikt nas nie podsłuchuje.

---------------------------------

A macie dzień dziecka! To za to, że były takie przerwy ostatnio.

Dlaczego Nie Poznałem Cię Wcześniej? - Medieval AU [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz