Rozdział 10

17.4K 600 456
                                    

Nawet się nie obejrzałam, jak nadszedł dzień moich urodzin. Po zwyczajowej porannej rutynie, postanowiłam po raz pierwszy od powrotu ze szkoły, zjeść śniadanie wraz z innymi. Równo o ósmej trzydzieści zeszłam do jadalni, w której było już większość dzieciaków i dyrektorka. Kucharka właśnie przynosiła ostatnie półmiski z jedzeniem.

Spojrzałam ze zmarszczonymi brwiami na jedzenie. Był tu tylko chleb, masło, ser, jakiś dziwnie wyglądający dżem i kilka owoców. Na całe piętnaście osób na stole stały zaledwie dwa dzbanki z herbatą. Z niemrawą miną usiadłam na jednym z wolnych miejsc. Już żałowałam swojej decyzji.

Bez słowa chwyciłam za pierwsze lepsze jabłko, które wyglądało w miarę smacznie. Przetarłam je o bluzkę i ugryzłam.

- Widzę, że gwiazdce znudziło się zjadanie tynku ze ścian.- rzuciła złośliwie Maria.

Była to głupia dziewczyna rok starsza ode mnie. Skarżypyta i pupilek opiekunów. Można ją było rozpoznać po zawsze spiętych w ciasny kok mysich włosach i ukrytych za grubymi oprawkami, wąskich, szaro-zielonych oczach. Los poskąpił jej urody, rozumu i wyczucia dobrego smaku, sądząc po workowatych, szarych i spranych ubraniach, jakie nosiła. Nawet jak na standardy sierocińca, wyglądała źle. I zawsze miała tą swoją przemądrzałą minę, kiedy mówiła z zadartym nosem.

Prychnęłam, po raz kolejny gryząc jabłko.

- Na dłuższą metę nie jest zbyt pożywny.- machnęłam lekceważąco ręką.- Postanowiłam więc zjeść coś innego, ale jak zobaczyłam twoją twarz, stwierdziłam, że nie przełknę zbyt wiele.

Kątem oka zobaczyłam, jak czerwienieje jej blada, pokryta wypryskami twarz. Nieźle mi idzie. Śniadanie nawet porządnie się nie zaczęło, a ja zdążyłam już kogoś wkurzyć do tego stopnia, że ledwo na miejscu siedzi. A nie, chwila... właśnie zerwała się na równe nogi, trzaskając dłońmi o blat.

- Jak śmiesz?!- zapiszczała.- Jestem starsza!

Uniosłam brew.

- I?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Przez otwarte okno w kuchni wleciał mój kruk. Przeleciał przez drzwi do jadalni, okrążył stół i skrzecząc na dziewczynę, która pisnęła przerażona i podskoczyła w miejscu, podobnie jak kilka innych osób, wylądował na moim ramieniu, wystawiając nóżkę z króciutką notatką.

- Lale! Twoje zwierzątko powinno być w twoim pokoju!- zganiła mnie dyrektorka.

Kirana posłał jej pogardliwe spojrzenie, nawet nie ruszając się z miejsca. Odebrałam od niego liścik i pogłaskałam po czarnych skrzydłach i łebku. Rozwinęłam rulonik. Były tam tylko dwa słowa: „Puk, puk", napisane bezsprzecznie ręką pewnego szarookiego blondyna.

W tym samym momencie, w którym zaznajomiłam się z treścią notatki, rozległ się dzwonek do drzwi. Pani Schmidt z westchnięciem wstała od stołu, mrucząc coś, co brzmiało dziwnie podobnie do „Kogo niesie o tej godzinie". Zniknęła na korytarzu, z którego po chwili dało się słyszeć moje nazwisko.

Kirana opuścił moje ramię i po raz ostatni skrzecząc na Marię, poleciał w głąb budynku. Chwytając za jeszcze jedno jabłko, wstałam od stołu. Wychodząc na korytarz, zostałam złapana w silny uścisk i usłyszałam głośne: „Najlepszego". Było to tak niespodziewane, że aż się zachwiałam i cudem nie wylądowałam na podłodze, razem z blondwłosym arystokratą, który był odpowiedzialny za tą sytuację.

- Draco!- wykrzyknęłam po części z radością, po części z delikatnym oburzeniem, na tak gwałtowne potraktowanie. Szybko się jednak uśmiechnęłam.- Dzięki. Fajnie cię znów widzieć. Dzień dobry Narcyzo, Lucjuszu.

Z krwi SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz