Rozdział 54

7.8K 369 100
                                    

Witam was, moje kochane Laleciątka!

Na początku, zanim zaczniecie brać się za ten rozdział, chciałam was lojalnie uprzedzić, że ten rozdział wydaje mi się bardzo cukrowy. Potrzebowałam odpoczynku od ciągle pędzącej fabuły i wyszło co wyszło. Nie ukrywam, że jestem nie do końca zadowolona z efektu, ale rozdział pisałam z gorączką i może też dlatego odnoszę takie wrażenie. A może rozdział jest po prostu słaby, bo tak też może się zdarzyć. Tak więc, jeśli nie tolerujecie cukru, trzymajcie pod ręką jakąś torbę, albo nie czytajcie tego rozdziału. Raczej nie ma tutaj nic istotnego dla fabuły.

Kolejną sprawą jest to, że jeśli ktoś liczy na jakieś "pikantniejsze" sceny z Lale i Blaise'em, na pewno się zawiedzie. Nie umiem pisać takich scen i nie zamierzam tego robić. Nie chciałabym was albo siebie zostawić z niesmakiem po nieudanej próbie pisania takiej sceny.Tak więc w tej sytuacji pozostaje wam wasza własna wyobraźnia, jeśli aż tak wam na tym zależy. Na pewno okazja do puszczenia wodzów fantazji się znajdzie.

Dziękuję też wszystkim, którzy składali mi życzenia powrotu do zdrowia! Jesteście kochani i chociaż nie wyzdrowiałam jeszcze do końca, czuję się już znacznie lepiej.

No cóż, nie przedłużam i pozwalam wam przejść do rozdziału.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Kiedy się obudziłam, słońce już dawno było wysoko na niebie. Blaise'a nie było obok, co tylko jeszcze bardziej uświadamiało mi, jak bardzo jest późno. Przekręcając się na plecy, chwyciłam za telefon i sprawdziłam godzinę. Prawie dziesiąta. Jednak bez Kiełka i Alstremerii wstawanie z rana będzie odbywało się dużo później.

Przeciągnęłam się i wstałam, po czym od razu skierowałam się do szafy. Ściągniętą z siebie koszulkę Blaise'a rzuciłam na łóżko i sięgnęłam po karminową sukienkę na ramiączkach. Kiedy się ubrałam, szybko przeczesałam włosy i pościeliłam łóżko. Poza założeniu plecionych sandałków, ruszyłam na poszukiwania chłopaka.

Już po wyjściu z sypialni, wiedziałam, gdzie go znajdę. W całym korytarzu unosił się zapach jedzenia. Kierunek kuchnia! Szybko znalazłam najbliższe schody i zeszłam na dół, przypominając sobie wyjaśnioną przez rodziców trasę. W lewo po zejściu ze chodów, na końcu korytarza w prawo i trzeba jeszcze przejść przez jadalnię... Trafiłam!

Oparłam się o framugę, patrząc jak Blaise uwija się przy piecyku, co chwilę zaglądając do książki kucharskiej. Wnioskując po zapachach, śniadanie będzie pyszne, jednak widząc wysiłek na jego twarzy oraz strach z jakim patrzył na palący się pod garnkami ogień wiedziałam, że gotowanie nieco go przerasta.

- Pomóc ci w czymś?- spytałam, wchodząc do kuchni.

Chłopak rzucił na mnie szybkie spojrzenie i skinął głową, chwytając za patelnię z jajecznicą.

- Wyłącz piecyk, bo za chwilę placki bananowe się sfajczą. I z mini grilla wyciągnij swoje ananasy.- polecił, zrzucając jajecznicę na talerz i łapiąc wyskakujące tosty, które poparzyły mu palce, o czym świadczył nieprzyjemny syk i rzucenie tostów prosto na jajecznicę.

Westchnęłam i wyciągnęłam z lodówki puszkę soku mango. Podałam ją brunetowi, który z wdzięcznością zaczął chłodzić o nią palce. Poprawiłam stan jego śniadania (tosty już nie urządzały leżakowania na jajecznicy) i nałożyłam sobie swoje jedzenie. Chwytając za oba talerze oraz dwa zestawy sztućców, zaczęłam kierować się do jadalni, prosząc chłopaka o zorganizowanie czegoś do picia.

Kiedy usiadłam do stołu, chłopak pojawił się obok prawie natychmiast, stawiając na blacie dwie szklanki z sokiem mango. Parsknęłam śmiechem.

Z krwi SalazaraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz