Lubię nasz styl życia, po czterech latach mogę śmiało stwierdzić, że jestem od niego uzależniona i musiałabym się mocno postarać, żeby przyzwyczaić się do mieszkania w jednym miejscu przez resztę swoich dni.
Kocham długie i męczące podróże samolotem czy samochodem, w których mogę skupić się na uporządkowaniu rozbieganych myśli. Fascynuje mnie kultura panująca w miastach, które odwiedzamy, a czasem nawet przyłapuję się na planowaniu dalszych wyjazdów.
Jednak tak bardzo, jak uwielbiam te wszystkie małe rzeczy, które niesie ze sobą przeprowadzka, tak bardzo nienawidzę tego ogromnego skupiska rozgadanych ludzi, wśród których jestem zmuszona przebywać pięć dni w tygodniu, przez okropnie długie czterdzieści minut.
Zmora każdego nowego, zbłąkanego ucznia i mój wróg numer jeden. Stołówka szkolna jak na złość odwrotnie proporcjonalna do ilości uczniów. Miejsce pełne nastolatków, chcących z całych sił poznać nowego rówieśnika, który dołączył do ich cudownej społeczności, jest nawet gorsze od walentynek. A najbardziej boli mnie to, że odcięcie się od tego całego zgiełku i bezsensownego bełkotu nastolatków, jest nierealne.
Pamiętam, jak za pierwszym razem z uśmiechem na ustach wchodziłam do pomieszczenia, rozglądając się za wolnym stolikiem, przy którym mogłabym się rozkoszować kupionym wcześniej jedzeniem. Jednak niestety, z każdym kolejnym krokiem mój uśmiech słabł, a jedzenie smakowało jak karton.
Czasem udawało mi się wbiec, jako jedna z pierwszych do sali i zająć stolik, do którego nie dopuszczałam nikogo, jednak zazwyczaj musiałam ściskać się pomiędzy rówieśnikami, którzy za wszelką cenę pragnęli poznać historie mojego życia.
Dziś mój śmieszny problem powrócił. Brandon zapchał nasz stolik swoimi nowymi znajomymi, a ja nie mając najmniejszej ochoty na słuchanie ich, zostałam zmuszona do znalezienia sobie nowego miejsca.
– Debra! – Z drugiego końca sali woła mnie uśmiechnięta Nancy.
Spoglądam na osoby siedzące obok niej i wzdycham ciężko. Siedzenie z grupką przyjaciół, uważającą się za szkolną elitę nie jest moim ulubionym zajęciem. Udając, że nie słyszę, rozglądam się w poszukiwaniu lepszego towarzystwa.
Grupka wycackanych chłopaków, prawdopodobnie należących do jakiejś drużyny sportowej, co chwile spoglądająca na stolik obok, pełen pięknych cheerleaderek, zdecydowanie mnie nie zachęca. Tak samo, jak przyjaciele z koła teatralnego, którzy z zapałem ćwiczą swoje role, czy cztery osoby, sposobem jedzenia przypominające prosięta.
– O, cześć Debra. – Logan wita się ze mną, wyłaniając się zza moich pleców. – Siadasz z nami? Mamy parę wolnych miejsc.
Ponownie spoglądam na stołówkę, w której panuje totalny chaos i zrezygnowana wybieram najlepszą z możliwych opcji.
– Jasne – wzdycham.
– Jak cudownie, że do nas dołączyłaś! –wykrzykuje Nancy i wiesza mi się na ramionach.
Zaskoczona nadmierną ilością uczuć, poklepuję ją po plecach i najdelikatniej jak mogę, tak, żeby nie wyjść na wredną, odpycham ją od siebie.
– Kochani! Poznajcie Debrę, jest zdecydowanie jedną z nas – zwraca się do reszty ludzi, siedzących przy stoliku. – Debro, poznaj Lucy i Ashtona, są bliźniakami. Dalej siedzi Wanda, Dorothy, Stephen i Cody. Logana już znasz.
Spoglądam na uczniów, których imion już nie pamiętam i uśmiecham się swoim klasycznym, idealnie wyćwiczonym uśmiechem.
– Cześć wszyscy – mruczę i siadam, wyciągając z torby drugie śniadanie.
CZYTASZ
Charleston
Teen FictionNiemal cztery lata na walizkach. Dwanaście przeprowadzek. Dwanaście nowych domów i osiem do złudzenia podobnych szkół. Sześć krajów i setki poznanych osób. Ciągłe życie w drodze sprawia, że chcąc nie chcąc zaczynasz nazywać swoją rodzinę stadem, a s...