Patrzysz, ale nie widzisz.

5.3K 540 138
                                    

Ku mojemu szczęściu, ale też i nieszczęściu, grypa postanowiła rozgościć się u mnie nieco dłużej, niż zakładałam i dać porządną lekcję, na temat wychodzenia na dwór z mokrymi włosami.

Tydzień nieobecności to wystarczająco dużo, by znów poczuć słodki smak czasu spędzonego sam na sam z niezawodnymi książkami i trzema najmniej denerwującymi osobami na ziemi. Mimo zatkanego nosa i bolącego gardła mogę śmiało powiedzieć, że przez całe siedem dni czułam się jak na wakacjach. Nikogo nie musiałam unikać, nikomu nie dawałam nadziei na wspólną daleką czy też bliską przyszłość, siedziałam spokojnie w mojej minimalistycznie urządzonej sypialni i delektowałam się życiem, w którym nikt nie cierpi z mojego powodu.

Dlatego też dziś rano stojąc przed lustrem i wsłuchując się w pośpieszające mnie krzyki Brandona, z całego serca przeklinałam ten cholerny, deszczowy wtorek, który co tydzień zmusza mnie do kolejnej walki pomiędzy egoizmem a normalnym zachowaniem normalnego nastolatka, który chodzi do szkoły nie tylko, by zdobyć wiedzę, ale też po to, by spotkać się ze swoimi przyjaciółmi.

Dziś Bruke High School witam dużo wcześniej niż zawsze, jednak ku mojemu zdziwieniu nie jestem jedyną uczennicą błądzącą bez celu pomiędzy szeregami szkolnych szafek. Korytarze są już pełne rozgadanych nastolatków, którzy zapewne po raz kolejny opowiadają kolejną niesamowitą historię z sobotniej imprezy, która tym razem odbyła się u Cody'ego – ciemnowłosego przyjaciela Nancy.

Oczywiście również zostałam na nią zaproszona, ale całe szczęście uratowała mnie choroba. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli spotkam teraz znajomych, zostanę zasypana toną soczystych plotek, a z opowiadań brata wnioskuję, że wydarzyło się naprawdę wiele.

Siedzenie bezczynnie przez godzinę i czekanie na zajęcia zdecydowanie nie jest zapowiedzą udanego dnia, ale nie mogę marudzić. Brandon cały tydzień sam jeździł samochodem do szkoły, a zaraz po niej wysłuchiwał moich chorobowych problemów, należy mu się jeden dzień bez mojego filozofowania. Chociaż muszę przyznać, że naprawdę aż mnie rwało, żeby przytrzymać go w samochodzie i opowiedzieć o myśli, która nurtuje mnie, odkąd tylko się obudziłam. Naprawdę chciałam posłuchać jego cichego śmiechu podczas mojego szybkiego i chaotycznego gadania o wiercącym mi w brzuchu bezsensie.

Zamiast tego zaraz po zaparkowaniu, zgarnęłam parasol i torbę z tylnego siedzenia i pognałam w stronę drzwi głównych.

Szkoła jest naprawdę pokręconą instytucją, która nigdy nie przestanie mnie dziwić. Zwykły budynek, który przez wiele lat tak naprawdę dostarcza nam wszystkiego, czego potrzebujemy, by nauczyć się żyć. Od kontaktu z największymi durniami, aż po znienawidzoną przez wszystkich matematykę, która rozwija nam zdolność logicznego myślenia tak, abyśmy nie byli wcześniej wymienionymi durniami.

I może nie jestem fanką bezpośrednich kontaktów z ludźmi, ale wprost uwielbiam tłumy mnie otaczające. Nieważne czy to te w szkole, czy gdzieś w centrum handlowym. Obcy ludzie, którzy są bohaterami swojej własnej życiowej historii, nigdy nie przestaną mnie fascynować.

Każda przechodząca obok mnie jednostka gna do swojego wymarzonego celu, jednocześnie bijąc się z przeszkodami, które napotyka. To piękne i przerażające jednocześnie. Każdy ma swój własny i jedyny film, w którym gra główną rolę. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że tu nie ma cięć, nie ma powtórek, scenariusza i prób przed występem. Show trwa, a my jesteśmy zmuszeni do improwizowania w każdej sekundzie.

– Tak się cieszę, że znów cię tu widzę! – wykrzykuje radosna Nancy, kiedy tylko zamykam drzwi swojej szafki.

Rozpromieniona nastolatka z burzą rudych loków ściętych do ramion chwyta mnie pod rękę i jednocześnie dając mi do zrozumienia, że czas na moje filozofowanie dobiegł końca, zaczyna opowiadać o swojej porannej przygodzie w garderobie. Mówi o problemie z doborem bluzki pod mundurek, która najlepiej pasowałaby do jej świeżo ściętych i wystylizowanych włosów tak, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Ale taka chyba jest już Nancy, przez trzy tygodnie mieszkania w Charleston zdążyłam zauważyć, że z nią nie trzeba rozmawiać o takich rzeczach. Ona potrzebuje uwagi, kogoś, kto ją wysłucha, przytaknie i zdziwi się, kiedy potrzeba.

CharlestonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz