Gdybym miała dokładnie ustalić swoją rolę w naszej małej i dziwnej rodzinie, nazwałabym się matką Brandona.
Czasem mam wrażenie, że rodzice nie do końca zdają sobie sprawę z tego, że ich dzieci właśnie wkraczają w świat, w którym wszystko dzieje się szybciej i bardziej intensywnie. Mama całe dnie siedzi zatopiona w świecie, który sama stworzyła, a tata od rana do wieczora siedzi przed laptopem i pracuje nad projektami.
Kiedy cztery lata temu przeprowadziliśmy się po raz pierwszy, nie wiedziałam, na co tak naprawdę się piszę. Początki były niesamowicie trudne, a chęć przeprowadzek zmuszała rodziców do pracowania na najwyższych obrotach, a i tak podejrzewam, że bez pomocy dziadków nie udałoby się im tyle osiągnąć.
Tak więc kiedy przeprowadziliśmy się po raz trzeci, zauważyłam, że mój młodszy brat potrzebuje dużo więcej uwagi i rozmowy niż ja. Automatycznie przyczepiłam sobie łatkę starszego opiekuna i do tej pory się jej nie porzuciłam.
Jak tylko mogę, staram się uchronić jego niewdzięczny tyłek przed jakimkolwiek urazem. Za każdym razem powtarzam mu, że w sytuacji, w jakiej się znajdujemy, wiązanie się w głębsze relacje nie jest dobrym posunięciem. Ale on nie słucha. Brandon nigdy nie słucha.
Wczorajszy piątkowy wieczór mieliśmy spędzić tak, jak zawsze – na siedzeniu na jego łóżku i oglądaniu koncertów, na które chcielibyśmy iść, ale nas nie stać. Jednak tak szybko, jak wkroczyłam z miską popcornu do jego pokoju, tak szybko zostałam z niego wyrzucona i pożegnana trzaśnięciem drzwi. Dwie godziny później po domu rozniósł się zapach męskich perfum, a silnik auta zagrzmiał ze zdziwienia.
Wyskoczyłam z łóżka i pognałam do okna, zszokowana obserwując oddalającego się Brandona. Brzuch zacisnął mi się ze stresu i nie puścił aż dotąd.
W mojej głowie dawno nie było tyle myśli, ile jest dziś i dosłownie czuję, jak uszy mnie pieką od przegrzania. Minęły trzy dni, a ja wciąż nie mogę rozgryźć informacji, którą obdarowała mnie mama. Istnieją dwie opcje – albo zostajemy tu na dobre, albo lada chwila się stąd wynosimy. I mimo że moja uzależniona od zmian dusza błaga o przeprowadzkę, w głębi duszy mam nadzieję, że chodzi o drugą opcję. Brandon wrócił dokładnie o piątej dwadzieścia i gdybym spała i nie czekała na niego, jak na szpilkach, z pewnością obudziłby mnie spadający wazon, który strącił, przechodząc przez korytarz. Po dwutygodniowych obserwacjach jego flakoników z perfumami i ilością czystych i wyprasowanych ubrań jestem stuprocentowo pewna, że chodzi tu o dziewczynę. Jego pierwszą w życiu dziewczynę, w której musi być zakochany, ponieważ wczoraj widziałam,jak z własnej woli siadał za kierownicę. A to się jeszcze nigdy nie zdarzyło.
Leżę na wznak i wpatruję się w pęknięcie w suficie. Jeśli zakocha się w niej tak, jak ja zakochałam się w Luke'u to mamy – lekko mówiąc – przekichane.
W sobotni poranek już od momentu otwarcia oczu towarzyszy mi bojowy nastrój i gdybym tylko miała możliwość, z pewnością założyłabym spodnie moro. Wciąż nie wiem, w jaki sposób rozwiążę problem Logana. Mam nadzieję, że moja spontaniczna dusza wcieli się w odpowiednim momencie w odpowiednią rolę. Spoglądam na zegarek, jest dziewiąta dwadzieścia. Za dwie godziny ruszam na wojnę do Columbii. Zapowiada się dzień pełen przygód.
– Jadę zaraz do Columbii – informuję mamę, kiedy po zjedzonym śniadaniu siedzimy przy stole. Ja przeglądam Instagrama, a ona szuka ciekawych pomysłów na obiad.
Kobieta podnosi głowę i marszczy czoło.
– Jeśli chodzi ci o nowojorski uniwersytet, to polecam zamienić samochód na samolot – odpowiada sarkastycznie. – Swoją drogą miło, że zapytałaś o zgodę.
CZYTASZ
Charleston
Teen FictionNiemal cztery lata na walizkach. Dwanaście przeprowadzek. Dwanaście nowych domów i osiem do złudzenia podobnych szkół. Sześć krajów i setki poznanych osób. Ciągłe życie w drodze sprawia, że chcąc nie chcąc zaczynasz nazywać swoją rodzinę stadem, a s...