Sobotnie wieczory rządzą się swoimi prawami. Szkolne problemy znikają, a siedząc popołudniem w kawiarni w oczekiwaniu na swoją ukochaną czarną kawę, słyszysz dziewczyny, które siedzą naprzeciw siebie i przejęte, narzekają na brak odpowiedniego stroju na imprezę, która odbędzie się za kilka godzin.
Przechodzisz przez ulice i widzisz licealistę, który u boku swojego dużo starszego znajomego, podekscytowany podąża w kierunku sklepu monopolowego.
Niezależnie od ludzi, których spotykałam i od miejsca, w którym mieszkałam, sobota zawsze wyglądała podobnie. Czasami zastanawiam się, czy przypadkiem nie rozsądniej byłoby zmienić nazwę tego dnia na „impreza", bo przecież właśnie to, w mniejszym, lub większym tego słowa znaczeniu, odbywa się co tydzień.
Magiczny wieczór, podczas którego dzieją się rzeczy, których uczestnicy i tak nie zapamiętają, ponieważ byli zbyt pijani. Głośna muzyka, idealnie ukrywająca pod sobą wszystkie plotki i słowa, które nigdy nie powinny zostać wypowiedziane. Ciemność z dumą kryjąca rzeczy, które na trzeźwo budzą skrępowanie, a nawet i wstręt.
Cóż, przynajmniej z tego, co pamiętam, właśnie tak to wygląda. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłam na typowej domówce, chyba w Meksyku. A może Los Angeles? Sama już nie wiem. Tak czy inaczej, po ostatniej imprezie, po której chłopak, z którym przetańczyłam całą noc, ubzdurał sobie, że jesteśmy sobie przeznaczeni, pomachałam sobotnim domówkom na do widzenia i wstąpiłam do tej drugiej, o wiele lepszej grupy ludzi.
Z szerokim uśmiechem rozsiadłam się wśród miłośników wieczorów spędzonych na kanapie przed telewizorem. Z maseczką oczyszczającą na twarzy, lodami waniliowymi pod pachą i pilotem w dłoni.
Randka w salonie z na przemian oglądanymi programami kulinarnymi, wywiadami ze sławnymi gwiazdami i programami, w których zapadające się ruiny, stają się wyśnionymi domami to coś, na co czekam cały tydzień.
Z drugiej strony, to naprawdę zabawne, że najbardziej znany pożeracz czasu, potrafi tak wspaniale umilić wieczór. Przecież nie ma nic lepszego niż Gordon Ramsay wrzeszczący na swoich pracowników, czy Ellen, rozbawiająca widzów.
No dobra, kłamałam, Gordon Ramsay w „The Late Late Show with James Corden" przebija wszystko.– Nie mogę uwierzyć, w to, jak sztywni oni są! – Oburzony Brandon, gwałtownie siada obok mnie na kanapie, niszcząc tym samym mój idealny wieczór.
Czując w powietrzu intensywny zapach męskich perfum, przyglądam mu się uważniej i dostrzegam pięknie wyprasowaną, bordową koszulę i włosy idealnie ułożone na żel.
– Wybierasz się gdzieś? – pytam, pochłaniając kolejną łyżkę lodów.
– Już nie! – krzyczy, odpowiadając nie mi, a bardziej tacie, który wchodzi właśnie do salonu.
Zaciekawiona, wyłączam telewizor i siadam prosto, obserwując domowników. To, co dzieje się przede mną, jest zdecydowanie lepsze. Spoglądam na ojca, który z rezygnacją kręci głową i siada na fotelu.
Biedak, nigdy nie umiał sobie poradzić z problemami nastolatków, zawsze robiła to mama, a dziś, jak na złość wpadła w szał pisania i zaszyła się w gabinecie.
– Nie mogę tego zrozumieć! Podaj mi, chociaż jeden dobry powód, dla którego nie mogę iść na imprezę? Przecież sam byłeś młody i powinieneś wiedzieć, jak to jest! – fuka, machając swoimi długimi rękoma jak oszalały.
Odsuwam się na bezpieczną dla mnie odległość i czekam na reakcję taty.
– No właśnie, synu. Sam byłem nastolatkiem i wiem, jakie rzeczy dzieją się na takich imprezach. Masz tylko szesnaście lat, nie mam zamiaru utrzymywać pijaka.
CZYTASZ
Charleston
Ficção AdolescenteNiemal cztery lata na walizkach. Dwanaście przeprowadzek. Dwanaście nowych domów i osiem do złudzenia podobnych szkół. Sześć krajów i setki poznanych osób. Ciągłe życie w drodze sprawia, że chcąc nie chcąc zaczynasz nazywać swoją rodzinę stadem, a s...