Surferskie loczki

3.1K 354 51
                                    

Kiedy wsiadamy do samochodu Denisa, rozbrzmiewa mój telefon. Nieco zdziwiona spoglądam na ekran, który pokazuje przychodzące połączenie od Brandona. Odbieram i witam się nieco zachrypniętym głosem.

– Gdzie ty do cholery jesteś?! – krzyczy na mnie szeptem, uświadamiając mnie jednocześnie, że nie powiedziałam nikomu o swojej podróży.

Swoją drogą, dziwne, że rodzice nie zadzwonili do mnie wcześniej.

– W drodze do domu – odpowiadam, próbując udawać obojętną, jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że w domu prawdopodobnie czeka na mnie szlaban.

– Ale ja ciebie nienawidzę! – wzdycha głośno do telefonu. Jest u siebie w pokoju, ponieważ nawet przez telefon słyszę głośne skrzypienie drzwi od jego szafy, które przyprawia mnie o ciarki za każdym razem, gdy je otwiera.

– Nie sądziłam, że wciąż interesuje cię moje życie. Przecież masz swoją Nancy.

Spoglądam na Denisa i wybucham cichym śmiechem, ponieważ w tym samym czasie wywracamy oczami.

– Nie interesuje, ale gdybyś widziała minę ojca, który z zaskoczeniem patrzył na mnie, kiedy nie wsiadałem razem z tobą do auta po imprezie, to też byś się zainteresowała. Tak czy inaczej. Jak coś, to byłaś ze mną na domówce, bo udało mi się ciebie wyciągnąć, a że masz ogromne serce, to postanowiłaś zostać i pomóc w sprzątaniu.

Ciekawa jestem, czy rodzice złapali bajeczkę, którą wcisnął im mój brat, bo jeśli tak, to naprawdę mnie nie znają. Mimo wszystko jednak powinnam być mu wdzięczna za uratowanie mi tyłka. Nawet jeśli nie zrobił tego bezinteresownie.

– Dzięki braciszku.

– Zwykłe podziękowanie nic tu nie daje. Jeszcze się zwrócę po przysługę.

– Oczywiście, że to zrobisz – wzdycham głośno. Czas przygotować się na kolejny maraton Harry'ego Pottera.

– O której będziesz w domu? Muszę wiedzieć, czy czekać na twoją spowiedź, czy jutro mi opowiesz, gdzie nienawidząca ludzi Debra szlaja się po nocach.

Spoglądam na Denisa, który najwidoczniej wybrał dużo dłuższą drogę do mojego domu.

– Powinnam być za około pół godziny. Idź spać i tak nic ci nie powiem – odpowiadam i rozłączam się, zanim zacznie mnie szantażować.

– Coś się stało? – pyta Denis, kiedy zatrzymujemy się na czerwonym świetle, czekając, aż przejadą nieistniejące samochody.

– Tylko mój brat próbujący zgrywać bohatera. Nic nowego – odpowiadam i zatapiam się w pięknym widoku budzącego się do życia miasta.

Po raz pierwszy od momentu przeprowadzki zwiedzam Charleston o świcie i od razu żałuję, że nie robiłam tego wcześniej. Jest dosłownie magicznie. Kilka samochodów leniwie sunie po swoim torze, zbierając po drodze pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zaspani ludzie, leniwie stawiają krok za krokiem, kierując się do pracy, a szyby na budynkach otaczających nas, odbijają promienie, tworząc taniec ciepłych kolorów, które przygotowują się na kolejny pracowity dzień. Wszystko jest ciche i jednocześnie chaotyczne, zupełnie jakby matka natura pod presją czasu ganiała wzdłuż ulic i w pośpiechu przygotowywała się na najważniejszą prezentację swojego dzieła. Otwieram okno i wdycham chłodne powietrze, które chlasta moją twarz raz po raz.

Denis skręca na ulicę, przy której niedługo ma odbyć się jego wernisaż, a mnie, dopada uczucie, z którym nigdy wcześniej się nie spotkałam i przez które czuję się, jakbym trafiła do zupełnie innego świata. Czuję ciepło rozlewające się po całym ciele, drętwieją mi ramiona, a lekki dreszczyk przebiega wzdłuż kręgosłupa i ucieka przez palce u stóp. Chciałabym z całych sił się zatrzymać. Wziąć pilot do ręki i nacisnąć pauzę, tkwić w tej jednej, leniwej chwili przez całą wieczność. Wdychać zapach kawy, pieczonego chleba i wsłuchiwać się w ciche radio grające w aucie. Chciałabym czuć ciepło bijące z niewyspanego ciała Denisa i oglądać obłoki płynące w jego oczach. Pragnę, żeby ktoś powiedział mi, że to wszystko, co właśnie się dzieje, jest bezpieczne i stuprocentowo prawdziwe. Stałe, pewne i niezmienne. Chciałabym po prostu mieć pewność, że nigdy, przenigdy nie wyjadę z tego miasta.

CharlestonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz