Taki już jest Nowy Jork

2.9K 296 22
                                    


Wieczorem leżę na łóżku Brandona, z nogami opartymi o ścianę i rękoma rozwalonymi na pościeli, czekając, aż wróci ze spotkania z Nancy. Tysiąc razy przerabiałam w głowie moment, w którym opowiem mu o wszystkim, czego się dowiedziałam. Jednak to nie jest takie proste, jak mogłabym sądzić. Skoro mamy tę samą krew, jestem w stanie stwierdzić, że jego reakcja może być, cóż, nieoczekiwana.

Naprawdę, chciałabym nie czuć się odpowiedzialna za wszystko, mieć gdzieś to, że on jedyny nie wie, że ma tu rodzinę i siedzieć teraz w swoim pokoju, oglądać serial i (jak na typową nastolatkę przystało) analizować swoje spotkanie i całą relację z Denisem. Jednak doskonale wiem, że jeśli ja tego nie zrobię, nasi rodzice zdecydowanie nie odważą się na taki krok.

Odwracam głowę na bok i przyglądam się naszemu wspólnemu zdjęciu, które postawione jest na szafce nocnej. Mam tam maksimum osiem lat i siedzimy na schodach przed restauracją, w której pracowała mama. Mamy wokół siebie pełno pociętych gazet, z których tworzyliśmy swoją własną, oryginalną grę planszową. Pamiętam, że gościom restauracji bardzo to się nie podobało, ponieważ zajmowaliśmy niemal połowę schodów i za każdym razem, kiedy ktoś spoglądał na nas krzywo, albo zwracał nam uwagę, Brandon wystawiał im język i mówił, że nie mają prawa zabronić się bawić tak fajowskiemu rodzeństwu. Na zdjęciu uśmiecham się tak szeroko, że do tej pory pamiętam ból policzków.

Czasem mam wrażenie, że w Nowym Jorku żyło nam się lepiej – lżej, wolniej i dużo, dużo spokojniej. Może to dlatego, że byliśmy jeszcze dziećmi, które nie znały problemów ludzi dorosłych, a może dlatego, że moja więź z Brandonem była wtedy dużo większa. Odkąd zaczęliśmy się przeprowadzać z miejsca na miejsce i rosnąć tak szybko, że rodzice nie nadążali z kupowaniem nowych ubrań i butów, odnoszę wrażenie, że nasza przyjaźń osłabła. Całe dnie zabaw i rozmów ograniczyliśmy do kilku godzin, po których zaczynamy się wzajemnie denerwować. Gdy tak patrzę na wszystkie nasze wspólne zdjęcia, które doskonale pamiętają dawne czasy, coraz bardziej zaczyna mi brakować mojego małego braciszka i naszych fajowskich zabaw.

Chwilę, później, kiedy zaczyna dopadać mnie zmęczenie, do pokoju wchodzi Brandon. Chrząka głośno i opiera się o framugę drzwi, patrząc na mnie spode łba.

– Po pierwsze, weź swoje nieumyte nogi z mojej ściany i nawet nie próbuj ich kłaść na poduszkę, bo cię zabiję. Po drugie, lepiej, żebyś miała jakieś racjonalne wytłumaczenie, bo jeśli siedzisz sobie w moim pokoju bez przyczyny, to też cię zabiję.

W pomieszczeniu jest już na tyle ciemno, że światło wpadające z korytarza razi mnie w oczy. Wzdycham lekko i przecieram zaspaną twarz. Siadam na łóżku i uśmiecham się do brata, próbując przegonić jego grymas.

– Przyszłam pogadać, ale ciebie nie było. No i twój pokój, mimo bałaganu jest dużo przyjemniejszy od mojego.

– Tak, bo ty ciągle robisz protest i nie chcesz się rozpakować. – Wzrusza ramionami.

– Bo i tak zaraz się przeprowadzimy. – Nie rozumiem, czemu jeszcze nie rozgryzł techniki życia w naszej rodzinie.

– Nawet jeśli, to co, zaboli cię kolejne pakowanie?

– Myślę, że dobrze obaj wiemy, że nie o pakowanie tutaj chodzi, bracie – odpowiadam.

Brandon kiwa głową, dając mi znak, że rozumie, o czym mówię. Zdejmuje kurtkę i rzuca ją na krzesło przy biurku, po czym to samo robi z butami, następnie przechodzi przez pokój i otwiera szeroko okno. Siada na parapecie i patrzy się na mnie, czekając, aż powiem mu, po co dokładnie przyszłam.

Dwadzieścia cztery – dokładnie tyle razy udało mi się przećwiczyć w myślach ten moment. W głowie umiem wszystko ładnie i spokojnie wytłumaczyć. Umiem powiedzieć, że jestem jego prawdziwą siostrą, że mamy wspólnego ojca, którego matka mieszka kilka mil od nas. Umiem powiedzieć mu, że mam siostrę, którą wczoraj widziałam i, że to wszystko tak zabolało, że przez te kilkanaście dni nie mówiłam mu nic, ponieważ za każdym razem chciało mi się wyć do poduszki.

CharlestonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz