Od samego ranka, mama wypytuje mnie o szczegóły dotyczące wczorajszego wielkiego wydarzenia, a ja siedzę jak wrak nad kubkiem kawy i odpowiadam cierpliwie na każde pytanie, pomijając wszystkie negatywne emocje, które wczoraj mi towarzyszyły. Po cichu jestem jej wdzięczna za tak normalny poranek, w którym w spokoju pozwala mi udawać, że nic wielkiego się nie stało, a mój wczorajszy wybuch smutku był spowodowany szalejącymi hormonami, które sygnalizują nadejście miesiączki. Naprawdę, bardzo chciałabym, aby to była prawda.
W nocy śniły mi się niestworzone rzeczy. Przeniosłam się do alternatywnej rzeczywistości i żyłam w Nowym Jorku. Nie było to moje rodzinne miasto, a jedno z tymczasowych, w których pomieszkiwaliśmy. Spotykałam się tam z Denisem, który wyglądał tak, jak Luke za czasów, kiedy byliśmy razem. We śnie przemieszczałam się z jednej lokalizacji do innej, a czas nie miał znaczenia. Przeskakiwałam o lata, cofałam się o dekady i szybowałam pomiędzy jedną emocją a drugą. Wiedziałam doskonale, że utkwiłam po drugiej stronie lustra, a twarze, które widziałam były tylko fałszywym odbiciem osób, które mają dla mnie znaczenie, ale nie mogłam nic zrobić. Nie mogłam się wybudzić, błagałam swojego sennego chłopaka o pomoc, skakałam od tory w metrze z nadzieją na szybką pobudkę, jednak na marne. Dopiero dźwięk połączenia przychodzącego do Brandona wybudził mnie z labiryntu, w którym tkwiłam. Po przebudzeniu wpatrywałam się w sufit przez dobre pół godziny, próbując wmówić sobie, że to, co wydarzyło się poprzedniego dnia, również było koszmarem i tak naprawdę wszystko jest w należytym porządku.
Brandon na znak solidarności, w nocy nawet nie uciekł do swojego pokoju, a od samego ranka siedzi ze mną przy stole i pije czarną, niesłodzoną kawę, której nie cierpi i co chwile pokazuje mi śmieszne filmiki, które powinny mnie rozśmieszyć. Od wczorajszego wieczora nie spojrzałam w telefon. Schowałam go głęboko do szafki i wyciszyłam dźwięk, więc pomiędzy filmikami przewijają się również wiadomości od Logana, który prosi o spotkanie i Nancy, która od samego ranka obrała sobie za cel psychiczne przygotowanie mnie do imprezy, na którą pod wpływem zdradzieckiej wódki zgodziłam się iść. Prawdopodobnie pojawiają się również wiadomości od Denisa/Austina, ponieważ co jakiś czas, Brandon dziwnie się krzywi i wierci na krześle, jednak staram się nie zwracać na to uwagi. Jeszcze nie przetrawiłam tego wszystkiego na tyle, żeby móc w spokoju wysłuchać swojego chłopaka.
– Czyli mówisz, że to szkółka artystyczna? Może chciałabyś zapisać się tam na kurs fotografii?
– Byłoby super – wtrąca Brandon. – Kiedyś sprawiało ci to wielką przyjemność, fajnie, jakbyś znów odnalazła tą pasję.
Rozmawiając z nimi, czuję się jak w transie. Jakby wszystko działo się za mgłą, a ja miałabym dodatkowo nałożone słuchawki wyciszające. Sama nie wiem, czy to przez Denisa, wczorajszą wódkę, czy przez sen, a może to przez wszystko na raz, ale powrót do rzeczywistości stwarza mi nie lada problem.
W Charleston trochę zapomniałam o fotografii, poświęciłam zaledwie kilka dni, całkowicie pochłaniając się pasji, od której niegdyś nie można było mnie oderwać. Nie mówię, że nie chciałabym wrócić do tego uczucia, jednak nie sądzę, żeby zapisywanie się do nowej szkoły w tak niepewnym okresie życia było rozsądną opcją.
– Rzeczywiście, byłoby miło, jednak o ile chciałabym uczyć się w tej szkole, o tyle nie wiem, czy jesteście gotowi na tak długie mieszkanie w jednym miejscu.
Brandon kopie mnie w piszczel pod stołem, przez co ledwo powstrzymuję w buzi łyk kawy. Nie rozumiem, dlaczego robią z tego temat tabu. Przecież to jasne i oczywiste, że nie zostaniemy w tym mieście na zawsze. Zamieszkanie w Charleston to marzenie, którego nikt nigdy nie osiągnie. To nasz święty Graal, najcenniejsza rzecz, na którą i tak nas nie stać. Możemy więc patrzeć na nią przez szybę, podziwiać, nawet dotykać i obracać w dłoniach, ale nigdy nie posiądziemy jej na własność.
CZYTASZ
Charleston
Ficção AdolescenteNiemal cztery lata na walizkach. Dwanaście przeprowadzek. Dwanaście nowych domów i osiem do złudzenia podobnych szkół. Sześć krajów i setki poznanych osób. Ciągłe życie w drodze sprawia, że chcąc nie chcąc zaczynasz nazywać swoją rodzinę stadem, a s...