Tydzień kultury rozpoczyna się dwiema informacjami, które z punktu widzenia wiadomości, które zbierałam przez minione miesiące, nie mają żadnego sensu. Nie umiem jednak określić, która informacja, przekazana przez Brandona jest dla mnie bardziej absurdalna – fakt, że tydzień kultury wcale nie trwa tygodnia, ponieważ zaczyna się w czwartek, a kończy niedzielnym festynem, czy może fakt, że impreza wcale nie nazywa się tygodniem kultury, a zwykłym świętem założenia miasta Charleston.
Od dnia, w którym tylko dowiedziałam się o organizacji tego święta, miałam przed oczami zupełnie inne wyobrażenie, a po szczegółach, które wczoraj zdradziła mi Nancy, mam wrażenie, że przygotowywałyśmy się na dwa, zupełnie różne wydarzania. Brandon wytłumaczył mi później, że sformułowanie tydzień kultury przyjął się głównie wśród ludzi z naszego przedziału wiekowego, ponieważ jest to prawdopodobnie jedyny weekend w tygodniu, w którym grupa nastolatków z ulicy Zwycięzców, oraz cała reszta mieszkająca w tym mieście, nie spotyka się ze sobą w sobotę na cotygodniowej imprezie, a zamiast tego, spędza sobotni wieczór na darmowych spektaklach teatralnych czy spacerach ścieżkami historycznymi, projektowanymi przez miasto, udając spokojnych, łakomych wiedzy nastolatków. Stąd właśnie, nazywany jest tygodniem kultury, ponieważ niekulturalni nastolatkowie raz w roku starają się zachować, jak należy.
Przez ten krótki, ale niesamowicie zwariowany okres, pomiędzy moją ucieczką z Denisem a pierwszym dniem święta, zdążyłam upewnić się w przekonaniu, że dla mieszkańców, to coś więcej niż kilkudniowa impreza, podczas której można odpocząć od pracy, szkoły i reszty obowiązków. Święto miasta, a szczególnie przygotowania do niego widać było na każdym kroku w centrum, a nawet i na niektórych osiedlach. Denis od rana do wieczora siedział zakopany po uszy w ostatkach organizacji swojego wernisażu i pomocy rodzeństwu w przygotowaniach do występów, a Nancy z Brandonem wkręcili się w pomoc przy dekorowaniu platform, które ruszą podczas parady otwierającej święto. Nawet ja z braku większych spraw, zaczęłam pomagać mojej mamie w pisaniu raportów, do kroniki miasta. Wszystkie te czynności, krótkie wiadomości wysyłane przed snem do Denisa i zmęczony uśmiech brata wracającego wieczorami do domu, sprawiły, że z minuty na minutę coraz bardziej nie mogłam doczekać się swojego pierwszego w życiu święta miasta, z którym czuje się połączona tak, jak połączona jestem z Nowym Jorkiem.
W czwartkowe popołudnie, kiedy w końcu następuje wielkie rozpoczęcie, spotykam się z Loganem, któremu już dawno obiecałam wspólne wyjście.
– Więc zacząłem rozmawiać z tym chłopakiem, który ma na nazwisko Denis. Wiesz, ten, który myślałem, że jest tym twoim typem. Ale koleś nie wiedział, o kim mówię, albo genialnie udawał. Tak czy inaczej wciąż nie wiem, kto jest twoim adoratorem i bardzo mnie to denerwuje.
Wywracam oczami po setny, ponieważ Logan nie daje mi spokoju przez całą drogę do centrum. Tylko gdy wyszłam z domu i zobaczyłam jego szeroki uśmiech, wiedziałam, co mnie czeka. Ponad godzinne namawianie mnie na pokazanie mu Denisa i na zdradzenie całej historii poznania, przełamane rzucanymi wstawkami o jej byłej i o tym, że gdyby teraz poznał jakąś dziewczynę, od razu by mi o niej opowiedział, przyprawia mnie o ból głowy. I to wcale nie tak, że nie chciałabym podzielić się z nim szczęściem, jakie towarzyszy mi przy każdym spotkaniu z Denisem, po prostu gdzieś głęboko we mnie siedzi obawa, że zaraz coś się zepsuje, a ja naprawdę nie mam ochoty na tłumaczenie wszystkim, że związki na odległość kompletnie mi nie wychodzą.
– Poznacie go wszyscy w swoim czasie. Kiedy będę pewna, że to wszystko jest pewne – odpowiadam, z każdym słowem mówiąc coraz głośniej, ponieważ zbliżamy się do głównej atrakcji. – I tak powinieneś być z siebie dumny, bo to ty ruszyłeś mnie do zrobienia pierwszego kroku.
CZYTASZ
Charleston
Teen FictionNiemal cztery lata na walizkach. Dwanaście przeprowadzek. Dwanaście nowych domów i osiem do złudzenia podobnych szkół. Sześć krajów i setki poznanych osób. Ciągłe życie w drodze sprawia, że chcąc nie chcąc zaczynasz nazywać swoją rodzinę stadem, a s...