Późnym wieczorem, po zjedzonym, popisowym risotto autorstwa mojej mamy, odprowadzam przyjaciela do drzwi.
– Dzięki za tak miły wieczór. Masz wspaniałych rodziców – mówi Logan, wkładając buty.
– Są nieco pokręceni, ale jakoś z nimi wytrzymuję. Wpadaj, kiedy chcesz, nawet po szklankę cukru, jak na typowego sąsiada przystało.
Pomimo dzisiejszego ciężkiego dnia w szkole, muszę przyznać, że popołudnie spędzone na rozmowie z przyjacielem dobrze mi zrobiło. Logan również wydaje się bardziej odprężony, podczas kolacji żartował z moimi rodzicami, opowiadał im historię o sąsiadach, którzy mieszkali wcześniej w naszym domu, a nawet wdał się z tatą w dyskusję na temat polityki i nie pokłócił się przy tym z żadnym z nas.
– Jasne, a ty, dziwaczko, postaraj się nie zdziwacznieć jeszcze bardziej i odezwij się w końcu do tego chłopaka.
Nie czekając na mój protest, posyła mi groźne spojrzenie i zamyka za sobą drzwi, biegnąc przez ulicę w stronę swojego domu.
– Bardzo sympatyczny ten twój kolega, powinnaś częściej zapraszać do domu swoich znajomych, może nie byłoby tu tak cicho i głucho w ciągu dnia – mówi mama, kiedy wchodzę do kuchni. Zostałyśmy same, Brandon wciąż nie wrócił do domu, a tata pomógł zebrać jej naczynia ze stołu i uciekł do siebie, dokończyć projekt, który miał oddać wczoraj.
Moja cierpliwość do jej pięknego wyobrażenia świata jest naprawdę duża, jednak mam szczerą nadzieję, że kiedyś przejrzy na oczy i zobaczy, że jej córka nie jest taka, jaką sobie wyobraża.
Chciałabym, żeby rodzice w końcu pojęli fakt, że nie jestem duszą towarzystwa. Jednak doskonale zdaję sobie sprawę, że posiadając dwójkę dzieci, które pod względem utrzymywania kontaktów z ludźmi są kompletnymi przeciwieństwami, trudno jest pojąć jednocześnie tak dwa, skrajne światopoglądy.
– Nie mam innych znajomych, mamo – odpowiadam po raz tysięczny.
Nie jest to stuprocentową prawdą, ponieważ mam jeszcze Denisa, który zdecydowanie zasłużył sobie na miano przyjaciela, jednak mam wrażenie, że nie o takich znajomych jej chodzi. Najlepiej by było, gdybym w poniedziałkowy wieczór, zaprosiła do siebie Nancy z jej świtą, włączyła głośno muzykę i siedziała przy stole, grając, śmiejąc się i tańcząc.
Podejrzewam, że gdybym przez całe życie mieszkała w Nowym Jorku, takie wieczory nie byłyby czymś niespodziewanym, jednak świat, w którym żyję, jest inny – jest mój, mimo wszystkich wad idealnie dopasowany i niezwykle komfortowy.
– Nie masz, czy po prostu ich unikasz? – pyta, spoglądając na mnie podejrzliwie. – Nie jestem ślepa, Debby. Jesteś zdolna, zabawna i piękna, nie uwierzę, jeśli powiesz mi, że nikt nie chce się z tobą zaprzyjaźnić.
– Mamo, mogłabyś przestać traktować mnie, jakbym miała pięć lat? Myślę, że jestem na tyle duża, że sama mogę decydować z iloma osobami chcę się kumplować, a z iloma nie chcę.
– Oczywiście, że możesz. Po prostu chcę, żebyś pamiętała, że nie możesz przekreślać znajomości, z niektórymi osobami tylko dlatego, że nie wiesz kiedy się wyprowadzimy.
Nie umiem do końca określić uczucia, które siedzi mi na żołądku, kiedy mama wspomina o przeprowadzce. Oczywiście, może nigdy już nie wyniesiemy się z Charleston, a jej słowa były tylko zacytowaniem moich słów, jednak istnieje szansa, ta jedna, nieokreślonych rozmiarów, która siedzi mi z tyłu głowy i mówi, że przecież się przeprowadzimy, że zegar odliczający czas tyka odwrócony do ściany i zabrzmi w najbardziej nieodpowiednim momencie.
CZYTASZ
Charleston
Teen FictionNiemal cztery lata na walizkach. Dwanaście przeprowadzek. Dwanaście nowych domów i osiem do złudzenia podobnych szkół. Sześć krajów i setki poznanych osób. Ciągłe życie w drodze sprawia, że chcąc nie chcąc zaczynasz nazywać swoją rodzinę stadem, a s...