Nie mogę cię stracić

3.7K 387 62
                                    

Otwieram okno, wyjmuję z szafki szklankę, zapełniam ją wodą i pije jednym tchem. Wszystko robię na oślep – kurtyna łez całkowicie zasłoniła mi pole widzenia. Zapach mokrej ziemi wciąż wisi w powietrzu i drapie w gardło, a gęste powietrze wypełnia mi płuca, powodując lekkie łaskotanie w klatce piersiowej. Żebra mnie bolą z każdym oddechem i z każdym uderzeniem serca.

Oto moja najgorsza cecha: jestem fatalna w odróżnianiu uczuć, które mi towarzyszą. Sama nie wiem, czy płaczę teraz ze szczęścia, że jeden z moich rodziców ma takie samo DNA? A może ze smutku, ponieważ jeden z nich przekreślił mnie już w pierwszych dniach życia? Albo ze złości na całą trójkę, która przez osiemnaście lat ukrywała prawdę?

Gdybym tylko miała możliwość, wyszłabym ze swojego ciała i rozrosła się to rozmiarów Hulka. Jestem za szczupła i za niska na trzymanie w sobie wszystkich myśli i uczuć. Cztery lata kreowania siebie na odważną i niezależną dziewczynę, w jednej chwili poszły na marne. Pękłam.

Zaraz po tym, jak dowiedziałam się, że moja biologiczna matka mieszka w Charleston i chce się spotkać ze mną i z tatą, poznałam resztę bolesnej historii.

Okazało się, że w sobotni wieczór, kiedy wróciłam do domu, rodzice nie kłócili się o Bethany – bo jak się okazało, tak ma na imię kobieta, która mnie urodziła. Cały spór dotyczył mojej babci, czyli kolejnej osoby, o której istnieniu dopiero co się dowiedziałam.

Zawsze wiedziałam, że tata jest pokłócony ze swoją matką, która wychowywała go samotnie. Nie przejmowałam się tym za bardzo, ponieważ rodzice mojej mamy, mieszkający dokładnie trzy przecznice dalej w zupełności mi wystarczali.

Opiekowali się mną i Brandonem w wakacje, kiedy szkoła się kończyła i musieliśmy zostać sami w domu, chodziliśmy wtedy do Central Parku. Była to dla nas wyprawa życia, ponieważ podróż metrem z Brooklynu na Manhattan trwała niemal godzinę, ale kiedy już dotarliśmy, czułam się jak ostatni element w puzzlach zawierających miliard elementów. 

Rozkładaliśmy się na trawie i graliśmy w piłkę, biegaliśmy z nowo poznanymi przyjaciółmi i śmialiśmy się tak bardzo, że bolały nas brzuchy. Potem babcia wołała nas na koc, dziadek szedł kupić lody, a kiedy wracał, pałaszowaliśmy je, nie zwracając uwagi na to, że połowa roztapiała się i ciekła nam po dłoniach. Na koniec, kiedy słońce chowało się za ogromnymi wieżowcami, których wysokość przyprawiała mnie o zawrót głowy, wracaliśmy do domu. 

Jako dziecko i nawet jako nastolatka nigdy nie pomyślałam o możliwości poznania swojej drugiej babci. Nie potrzebowałam tego wcale. Nie mogłam przecież zdradzić swoich dziadków i powiedzieć im, że nie chcę już z nimi odwiedzać Central Parku.

Mama wstaje z krzesła i podchodzi do mnie z chusteczką. Ocieram łzy i spoglądam na nią po raz pierwszy od kilku minut. Ona też pękła.

Minęło równe czterdzieści minut, odkąd opowiedziała mi pełną wersję wydarzeń sprzed osiemnastu lat. Wanda – matka mojego taty, od zawsze pragnęła, żeby jej syn był idealny. Chciała, żeby poznał piękną i zdolną kobietę – najlepiej zamieszkującą ulicę Zwycięzców, żeby poszedł do dobrej szkoły, a najważniejsze, żeby po ślubie! spłodził swojej żonie pięknego następcę. Koniecznie syna.

Cóż, jak nie trudno się domyślić wszystko poszło zupełnie inaczej. Na balu jesiennym tata zaszalał i z tego całego szaleństwa, osiem i pół miesiąca później pod jego domem, swoim krzykliwym płaczem powitała do mała dziewczynka, leżąca w foteliku samochodowym. To było tuż przed wakacjami, a jego przyjaciółka, mieszkająca naprzeciwko akurat czytała na tarasie książkę i dokładnie słyszała wrzaski rozwścieczonej Wandy. Spór trwał cały tydzień, a w tle pomiędzy wyzwiskami mojej babki, krzyczałam ja, próbując zwrócić na siebie uwagę.

CharlestonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz