Rozdział 17

3.2K 231 22
                                    

Keira

Stałam tam, sparaliżowana strachem i nie zdolna do jakichkolwiek działań. Mężczyźni, którzy nas zaatakowali byli w połowie polany i wiedziałam, że zaraz wbiegną do lasu.

– Uciekaj! – krzyknął Ventus, po czym mocno mnie odepchnął, a sam ruszył w kierunku napastników, przybierając postać smoka.

Mężczyźni otoczyli go, wbijając w jego ciało strzały i miecze. Próbował walczyć i zionął w ich kierunku silnym płomieniem, jednak zgrabnie uniknęli ataku.

Stałam w lesie patrząc jak Ventus na moich oczach umiera, zabijamy przez łowców smoków. Moje serce rozrywał straszliwy ból, czułam ogromną bezradność i złość na siebie, że nie potrafię go obronić.

– Nie! Zostawcie go! – krzyknęłam, wybiegając z lasu i biegnąc w ich stronę.

– Zabić ją! – powiedział jeden z mężczyzn, a jego pozostali towarzysze, wypuścili w moim kierunku kilkanaście strzał.

Upadłam na ziemię, gdy pociski dotkliwie mnie raniły, wbijając się w klatkę piersiową, uda i ramiona. Mimo to ze wszystkich sił, chciałam ocalić Ventusa. Zbierając resztki odwagi, podniosłam się, ledwo trzymając na nogach. Widziałam przerażone spojrzenie smoka, gdy ruszyłam w ich kierunku.

– No proszę, proszę! Chyba trafił się nam godny przeciwnik! – zaśmiał się mężczyzna, stojący obok Ventusa.

Był wysoki i dobrze zbudowany, bez najmniejszego problemu trzymał w dłoni ogromy, masywny miecz. Ciężka, skórzana zbroja, którą miał na sobie, pokrywała metalowa, drobna siatka, której nie sposób było przebić. Na głowie miał hełm z dwoma, wystającymi po bokach rogami, a na ramieniu wisiał ciężki, gruby łańcuch z ostro zakończonymi harpunami.

Wzdrygnęłam się na jego widok, jednak nie zamierzałam uciekać z podkulonym ogonem.

– Na co czekacie?! Zabić ją! Tylko zróbcie to tak, żeby więcej nie wstała! – warknął zdenerwowany, a pozostałych czterech mężczyzn,  wyjęło długie miecze i ruszyło w moją stronę. W tamtej chwili było mi wszystko jedno, tylko żebym zdołała ocalić Ventusa!

Zatrzymałam się jakieś trzy metry od nich. "Posłuchaj mnie ty głupia, uparta i nieposłuszna smocza magio, która jesteś we mnie! Jeżeli teraz mi nie pomożesz, to już nigdy cię nie użyje, a świat spotka nieuchronna zagłada! Słyszysz!? Więc bardzo cię proszę, pomóż mi ich pokonać a obiecuję, że zrobię wszystko co mojej mocy aby ocalić świat!" – po tych słowach, nie poczułam żadnej różnicy więc wiedziałam, że zaraz zginę i moje życie tutaj się skończy.

Zamknęłam oczy, czekając na nieuchronną śmierć. Dopiero po chwil, gdy nic się nie stało, a ja usłyszałam przerażone krzyki smoczych łowców, otworzyłam oczy i doznałam totalnego szoku.

Moje ciało spowijały zielone płomienie, wijące się niczym węże. Gdy spojrzałam do tyłu, dostrzegłam ogromne skrzydła i zorientowałam się że... nie to nie może być prawda! "Gdy cię poprosiłam o pomoc ty głupia magio, to... to nie miałam na myśli, żebyś zmieniała mnie w ogromnego SMOKA! Ale cóż, skoro tak to wygląda, to nie zamierzam się powstrzymywać, tylko dać im nauczkę! "

Nabrałam powietrza w płuca, po czym z całej siły zionęłam w ich stronę, wypalając wszystko na swojej drodze. Płomienie ominęły, jednak leżącego po środku Ventusa, co bardzo mnie ucieszyło, że nie wyrządzę mu jeszcze większej krzywdy. Uniosłam się jeszcze wyżej i przy pomocy ogromnych skrzydeł, potraktowałam ich silnym podmuchem powietrza. Który sprawił, że odrzuciło ich kilka metrów do tyłu. Z przerażenie na twarzach zarządzili odwrót, grożąc mi jednocześnie, że to jeszcze nie koniec.

Gdy zniknęli w lesie, zaczęłam zastanawiać się, jak mam wrócić do mojej poprzedniej formy. Nie czekałam na to, jednak długo. Płomienie, które oplatały moje ciało zaczęły znikać, a ja znów odzyskałam ludzką formę. Ze łzami w oczach upadłam obok Ventusa.

– Ventus! Słyszysz mnie? Proszę cię nie odchodź! Nie zostawiaj mnie! Poza tobą nie mam nikogo więcej! – płakałam, słysząc jak jego serce coraz bardziej zwalnia.

– Jestem... jestem z... ciebie... dumny. Dałaś... im popalić. Jak przystało... na Smoczego Władcę. – lekko się uśmiechnął, a ja zaczęłam płakać jeszcze bardziej. – Jeżeli... zaraz... nie... nie... zejdziesz z... mojej ręki... to... będę musiał... sobie ją obciąć... żeby wstać.

– Co? – Nie wiedziałam o czym, do mnie mówi.

– Moja ręka! Klęczysz mi na ręce i już nie mam w niej czucia!

– Przepraszam! – odskoczyłam na bok, gdy dotarło do mnie, że o mało nie pozbawiłam go kończyny. – A ty czasem nie umierałeś? – zapytałam zaskoczona, widząc jego poirytowany wyraz twarzy.

– Nie! Nie umierałem! – warknął, podnosząc się do pozycji siedzącej. - żeby zabić smoka, nie wystarczy wbić w niego kilka strzał, nasączonych wyciągiem ze smoczego ziela!

– Powiedziałeś wyciągiem ze smoczego ziela?!

– Tak, a czemu pytasz?

– Mam na niego uczulenie! – Po tych słowach, najpierw zwymiotowałam na przerażonego Ventusa, a potem dostałam dreszczy i straciłam przytomność.

***

Kryształowy pałac.

Całe królestwo obiegła wiadomość, o nagłej śmierci króla. Zmarł on zeszłej nocy w strasznych męczarniach a pogrzeb miał odbyć się za trzy dni na Gwiezdnej Górze.

Służba w zamku, chodziła w żałobnych, czarnych ubraniach, nie odzywając się nawet słowem. Książę Zen od dwóch dni, nie opuścił swojej komnaty i także nikogo nie chciał widzieć. Ze wszytkich królestw, położonych w rozległej Kanati, napływały listy z wyrazami współczucia, dla młodego księcia.

Trzeba było rozpocząć obrzędy żałobne, a ciało zmarłego króla miało znaleźć się w sali żałobnej, wystawione na widok publiczny. Zapowiadały się naprawdę ciężkie chwile, dla przyszłego króla. Całość pogarszał fakt, iż do zamku przyjechała księżna Lavena wraz z jej ojcem i królem niewielkiego królestwa, zwanego Astantią. Mieli oni zostać na zamku jakiś czas, jednak Zen doskonale wiedział skąd ta niezapowiedziana wizyta. Król Cathal, chciał aby Zen poślubił jego jedyną córkę.

Księga Mroku.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz