Nazywam się [T/i] [T/n], mam [kolor] włosy, sięgające mi do [np.pasa, ramion itd.]. Jestem drobną dziewczyną, bo mam zaledwie 160 centymetrów wzrostu. Posiadam dość bladą cerę. I duże [kolor] oczy. Tak właśnie wyglądam. Leżę w małym starym łóżku, wpatrując się ślepo w stary zegar wskazujący godzinę 9:47. Po kilku chwilach ślepego przyglądania się godzinie odwracam swój wzrok na małe okno, znajdujące się tuż naprzeciwko mojego „łoża". Wlepiłam swoje oczy w ludzi stojących w kolejce do świeżej dostawy chleba, bułek, rogali i innego pieczywa. Kolejka była bardzo duża, ludzie wypychali się z kolejki, aby tylko dostać coś do jedzenia. Moją uwagę przykuło jedno małe dziecko, czekają cierpliwie na swoją kolej, widać było z jego wyrazu twarzy, że nie chce tego jedzenia dla siebie, lecz kogoś bardzo bliskiego. Odwróciłam się od okna i zaczęłam powoli wychodzić spod ciepłej kołdry. Ruszyłam w kierunku kuchni, aby zrobić mój ulubiony napój, czyli herbatę. Do niewielkiego kubka włożyłam woreczek z herbatą cytrynową, wyczekując momentu, w którym woda zacznie się gotować, znów pokierowałam swój wzrok na okno. Miałam nadzieje, że znów ujrzę to dziecko, lecz go już tam nie było. Zastanawiałam się chwile, gdzie mogło się udać. Z rozmyśleń wyrwał mnie charakterystyczny dźwięk czajnika. Gorącą wodą zalałam woreczek znajdujący się w kubku, po czym pokierowałam się do starej, drewnianej i nieco zniszczonej szafy na ubrania. Wyjęłam z niej wygodne czarne legginsy, tego samego koloru bluzę z kapturem i szary podkoszulek. Na ubrany przeze mnie T-shirt, założyłam pasy do sprzętu trójwymiarowego manewru, który ukradłam jednemu z żołnierzy żandarmerii. Od tamtego czasu moja praca stała się bardzo łatwa, może nie same zadania, ale ucieczka przed policją jest o wiele prostsza.
Od kilku miesięcy wykonuje zlecenia, za które nie biorę mało pieniędzy, po pierwsze ja też muszę za coś żyć...a po drugie muszę załatwić dość dużo kasy, aby się w końcu stąd wyrwać. Zdarzyło się kilka razy, że musiałam kogoś pobić do nieprzytomności, co było bardzo łatwe, ale gdybym została złapana przez Żandarmów, musiałabym pożegnać się z moim cudownym życiem. Pewnie trafiłabym do lochów czy do czegoś podobnego. Jeszcze nigdy nie udało im się mnie złapać, są beznadziejni, jeśli o to chodzi. A wracając do rzeczywistości, wypiłam swoją herbatę i wyszłam z mieszkania, dziś mam nadzwyczaj niespotykane zadanie, bo muszę wykraść tylko jakiś plik dokumentów od przebrzydłych kupców. Ruszyłam dróżką za moim domem, zauważyłam już mężczyzn, którzy mają ten dokument ważny dla mojego "klienta". Szybkim ruchem wystrzeliłam haczyki, wbijając je w stary budynek za wozem kupców. Leciałam dość nisko ziemi, co pomogło w szybkim przejęciu papierów.
- To znowu ta suka!-Krzyknął jeden z nich. - Wezwijcie żandarmerie! - Znów zawołał, ale tym razem głośniej.
Nie zwracałam uwagi czy mam ogon do pewnego czasu. Odwróciłam się i ujrzałam troje Żandarmów i jeszcze cztery zakapturzone postacie z zielonymi pelerynami. Szybko zarzuciłam kaptur od swojej czarnej bluzy na głowę i sprawnym ruchem skręciłam w wąską uliczkę, przy której odpadli goście z żandarmerii. Na ogonie wciąż pozostawali ci w zielonych pelerynach. Postanowiłam dowiedzieć się, kto to może być. Wbiłam haki od sprzętu w dużą ścianę przede mną, zatrzymałam się na niej, dopóki mnie nie dogonili i tak samo, jak ja nie przystali na ścianie. Ukradkiem zerknęłam na jednego z nich, miał kobaltowe oczy i chyba kruczoczarne włosy. Na jego ramieniu widniał dobrze znany mi herb.
Dwa skrzydła... jedno granatowe... drugie zaś białe... jedno słowo. ZWIADOWCY. Nigdy nie spodziewałabym się ich na tych śmieciach. Od razu odbiłam się od ściany, robiąc salto, zmieniłam kierunek ucieczki. Sprawdźmy tych znanych na tym świecie zwiadowców. Wleciałam w mały szyb, z którego wyprowadzała mała dziura w ścianie jednego ze zniszczonych budynków. Wyskoczyłam i.... wpadłam centralnie w ich ręce. Jeden z nich dobył mieczy i zaczął mnie atakować, z paska przy udzie wyjęłam dobrze naostrzony i dokładnie wyczyszczony nóż, za pomocą którego wybiłam mu jedno ostrze z reki. Przy próbie wybicia drugiego znów spotkałam się z tymi kobaltowymi oczami. Złapał moje nadgarstki i co uniemożliwiło mi ruchy do ataku.
- Wyrzuć to z dłoni. - Powiedział obojętnym i trochę oschłym tonem. - Nie radze ci uciekać. - Po raz kolejny ten oschły głos.
Cofnęłam się kilka kroków i zdjęłam kaptur. Odpięłam sprzęt, który z hukiem upadł na ziemie. Wszystkie spojrzenie zwróciły się na mnie. Z czterech zwiadowców zrobiło się aż ośmiu. Wszyscy oprócz kabaltowookiego zdjęli kaptury. Nie przyglądałam się im, nie czułam takiej potrzeby, aby rozejrzeć się po wszystkich. Nagle poczułam szarpnięcie za dłonie... wspaniale związali mi ręce, po czym posadzili na kolana. Ślepo wpatrywałam się w ziemie przede mną. Jakieś kroki...uniosłam lekko swoją głowę, napotykając spojrzenie wysokiego i barczystego blondyna z wielkimi blond brwiami.
- Nazywam się Erwin Smith, a ty? - Ciekawskie oczy blondyna patrzyły na moje [kolor].
- [T/i] [T/n] - Odpowiedziałam z obojętnym wyrazem twarzy.
- Dobrze - Odetchnął. - Mam kilka pytań...
- Jak masz pytanie to po prostu je zadaj nie lubię czegoś takiego jak "mam pytanie". - Przerwałam mu i zmieniłam wyraz twarzy na bardziej zirytowany. Czułam jak czyjeś spojrzenie, wypala we mnie dziurę na wylot. Nie miałam ochoty na wyszukiwanie sprawcy tego, emmm niecodziennego uczucia? Tak to mogę nazwać, w końcu na co dzień unikam ludzi, jak tylko mogę, a teraz klęczę w samym środku koła, które mi utworzyli.
- W takim razie, skąd to masz? - Zapytał, unosząc rączkę od sprzętu. - Posługujesz się nim lepiej niż nie jeden żołnierz. - Ciągnął dalej.
- Bo to cię na pewno interesuje. - Mruknęłam pod nosem na tyle głośno, aby mógł mnie dosłyszeć, po chwili poczułam szarpnięcie za ramiona. Ustałam, a przede mną stał mój prześladowca, znów te kruczoczarne włosy i kobaltowe tęczówki.
- Erwin, nie przedłużaj tego i po prostu zrób to, po co tu jesteśmy. - Powiedział, ilustrując moją twarz.
- Levi, puść ją. - Więc ma na imię Levi, hmmm ciekawe. Po słowach nie jakiego Erwina puścił moje ramiona i odszedł.
- Mam propozycje czy zechcesz jej wysłuchać? - Jak klęczałam, miał prawo być wysoki, ale jak stoję, to on nadal przewyższa mnie o jakieś dwie głowy, jak nie więcej.
- Niech będzie, wysłucham tych Twoich propozycji. - Wycedziłam na jednym oddechu.
- Dołączysz do Zwiadowców, a w zamian zlekceważymy twoje przestępstwa i załatwimy Ci obywatelstwo. - Jego ostatnie słowo obijało mi się w głowie przez następne kilka sekund. Musi być w tym jakiś haczyk.
- A jeśli odmówię jakże tej wspaniałej propozycji?
- Oddamy cię w ręce Żandarmów, a biorąc pod uwagę ilość twoich występów, nie będziesz tam mile traktowana. - I znalazłam haczyk tej całej sprawy, nie zostaje mi nic więcej jak się zgodzić, ewentualnie zostanę zabita przez jakichś tytanów na powierzchni.
- Lepsza śmierć z łap tytanów niż z rąk żandarmerii. - Odpowiedziałam i znów poczułam na sobie te wszystkie spojrzenia. - Niech będzie, dołączę do ZWIADOWCÓW. - Dałam dość duży nacisk na ostatnie słowo. Kolejne szarpnięcie, tym razem na nadgarstki, a po chwili wolność w rękach. Miałam straszną ochotę podejść i mocno przywalić w tę bladą twarz tego całego Levi'a. Wszyscy ruszyli w stronę schodów prowadzących na powierzchnie. Widziałam kilka razy niebo, lasy, słońce, gwiazdy i tak dalej, ale nigdy nie marnowałam czasu na przyglądanie się temu. Dotarliśmy do koni, na których ruszymy do budynku zwiadowców. Przynajmniej tak myślę.
- Erwin, z kim ona będzie jechać do kwatery? - Ehhh, znam go od kilku chwil i już mam go dość.
- [T/I] pojedziesz z Arlertem. - Żebym ja wiedziała, który to jest.
-Tak jest dowódco!-Krzyknął ktoś na samym końcu, po czym podbiegł w naszą stronę. Wysłał mi spojrzenie, że mam iść za nim co uczyniłam.
-Armin Arlert, miło mi. - Posłał mi szczery uśmiech.
- [T/i] [T/n], mi również miło. - Odesłałam uśmiech z powrotem do niego. Nie lubię rozmawiać, nie umiem rozmawiać, zawsze unikałam długich rozmów, bo nie byłam ich uczona za dziecka. Nie wspominam swojego dzieciństwa za dobrze. Nigdy nie lubiłam swoich rodziców. Traktowali mnie jak największego nic niewartego śmiecia. Zresztą tak się czułam w ich towarzystwie. Ojciec nauczył mnie wszystkiego, co umiem na siłę, zamiast bawić się ze starszym rodzeństwem, uczyłam się walczyć. W wieku 7 lat zabiłam człowieka z zimną krwią. Nauczył mnie wszystkiego oprócz okazywania uczuć i emocji. Nigdy nie wiedziałam, za co przepraszać czy dziękować. Po ukończeniu 16 lat zostałam zdana tylko i wyłącznie na siebie. Z czego w małym stopniu cieszyłam się, ja zostawałam karana za wszystkie źle wykonane rzeczy, a moje rodzeństwo nawet jak zrobiło coś źle, byli wychwalani. A wracając do rzeczywistości, gnaliśmy przez zielone pola, mijając lasy, rzeki, stawy czy jeziora. Pogoda dopisywała, było bardzo gorąco nie to, co w Podziemiach. Blondyn, z którym jechałam, natarczywie rozmawiał o czymś z przyjaciółmi. Nie przysłuchiwałam się, nie miałam tego w zwyczaju. Nie oglądałam się wokół własnej osi, nie obserwowałam niczego, rozmyślałam co ze mną będzie.____________________
A tego dowiemy się w następnym rozdziale!Witam w pierwszym rozdziale mojego pierwszego opowiadania. Przepraszam za wszelkie błędy, które zdołały się ukryć przed moim wzrokiem. Mam nadzieje, że wam się spodoba. Rozdział drugi pojawi się w środę. Do następnego!
CZYTASZ
To jak? Zaufasz mi? | Levi x Reader | SnK
FanfictionPodziemny dystrykt... to miejsce, które znam od dziecka. To miejsce, które znam jak własną kieszeń. Każdy zakątek tego brudnego i okrutnego miejsca napawam nienawiścią. Wszystkich ludzi mieszkajacych tu unikam jak ognia... Od dwóch lat staram się u...