Chapter 26

326 27 2
                                    

Obudziłam sie w jakiejś małej chalupce ktora okazała sie bardzo urokliwa. Jej ściany zdobione zdjęciami, dyplomami czy mądrymi cytatami mienily sie jasnym brązem drewna. Łóżko na którym spałam cichutko skrzypialo niczym chrapalo a z innego pokoju dobiegał zapach który głaskał moje nozdrza, ale opieralam mu sie ,ponieważ żołądek odmawiał współpracy i miał odruchy wymiotne.

Przyzwyczaiłam sie już ze nie mogę obudzić sie w moim miękkim łóżku. Zaczelam sie podnosić a z ręki dobiegł mnie zapach ziół ,który wcale mi sie nie spodobał. Możliwe jednak ze leczy. Otwarte mięso chroniły czyste bandaże. Usiadwszy prosto usłyszałam upadającą metalową rzecz w kuchni i przekleństwa pod nosem.

Kiedy spróbowałam wstać, zakręciło mi sie w głowie, wiec położyłam sie spowrotem. Z jasnego- w przeciwieństwie do pokoju w, którym sie znajdowałam- pokoju wybiegła kobieta już w podeszłym wieku. Nie powiem żeby była gruba ,ale szczupła tez nie była... Raczej puszysta a jej włosy mienily sie szarością i nikloscią, a oczy kąpaly sie w przyjacielskim blasku.

-Nie wstawaj!- krzyknęła. Jej głos w ogóle nie pasował do postury. Był chrapliwy i niski. Wymachiwala rekami na znak żebym sie położyła i poprawiała kolorowy fartuch w kwiaty.- Jeszcze nie pora, byłaś mocno zraniona.

Poglaskala mnie po głowie ,a ja posłusznie położyłam głowę na poduszcze, ktora od razu zatopila sie pierzu. Miękka poduszka tuliła mnie do dalszego snu ,a babcia gladzila mnie po głowie w ten sposób uspakajajac mnie. Zamknęłam ciążące powieki i zasnęłam.

Stąpalam po delikatnych chmurach a otaczała mnie tylko biel chmur i błękit jasnego, jesiennego i porannego nieba. Byłam ubrana w swoje normalne ubrania, czyli w czarne rurki i bluzę. Moje stopy delikatnie zatapialy sie w miękkim materiale. Przysiadlam na chwile i ujrzałam miasto. Królował tam beżowy i jasny brązowy oraz pastelowy błękit morza. Nie było samochodów za to były śmiechy. Dusze w postaci rożnych zwierząt chodziły po miasteczku. Wszyscy byli zadowoleni i nie było w ogóle bólu. Zastanawiałam sie czy nie mieli uczuć, czy nie znali miłości ,ze nie czuli bólu. Chciałam sie tam dostać ,wiec zaczelam stąpać w kierunku raju i nie zauważyłam kiedy zaczelam biec. Stanęłam przed schodami, które były bardzo krótkie. Tylko trzy stopnie. Każdy miał napis na sobie.

Pierwszy nakazywał pozbycia sie swojego ciała.

Stanęłam na nim i przistoczylam sie w chmurkę ,a potem przybralam postać ptaka. Białego gołębia.

Drugi kazał pozbycia sie wspomnień.

Szybko odesłałam swoje wspomnienia daleko.

Ostatni oczekiwał ode mnie pozbycia sie wszystkich uczuć.

Zrobiłam to tylko miałam problem z jednym. Miłością. Nie mogłam sie go pozbyć. Próbowałam ,ale nic...

Wtedy w schodek zmienił sie w obłok ,który przeobraził sie w rzadką mgle. Spadałam w dół. Niżej i niżej przez to głupie uczucie.

Obudziło mnie skrzypienie drzwi , które trzasnęły o drewnianą ścianę. W progu stanął brunet. Spodziewałam sie obok niego Jane ,ale jej nie znalazłam.

Podszedł do mnie i wyciągnął dłoń by pogladzic mnie po włosach ,ale szybko odpchnelam jego rękę. Zdziwił sie ,ale nie oddalił sie. Nie powinien był tak zareagować powinien zrozumieć moją nienawiść i niechęć do niego po tym co mi zrobił. Jakieś małe ziarenko mnie jednak chciało żebym mu pozwolila na jego kojacy dotyk. Jednak większość wygrała. Skrzywilam sie i odwrocilam sie do niego plecami ,a on ruchem ręki dotknął mojego ramienia żeby odwrócić mnie spowrotem.

-Nie dotykaj mnie!- warknelam krzykiem. Dziki dźwięk wydobył sie z moich ust ,a ja sie cieszylam ze aż tak groźnie zabrzmiał. Niestety on sie nie przestraszył i nadal trzymał dłoń na mojej skórze.

Łza-krew duszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz