Chapter 29

265 24 3
                                    

Hej :) Długo nie było rodzdziału... przeraszam. To koniec tej ksiązki. Mam nadziej że wam się podoba. Proszę o komentarze i like :)

**&**

Następnego dnia przechadzałam się po lesie i czułam jego osobę. Nie próbował się ukryć.

- Mówiąc, że niedługo, miałeś racje- usmiechnęłam się pod nosem- Dzień dobry.

Tak... Zawsze dotrzymuje słowa, ale nie zawsze jest to dobre.

I znów się rozpłynął.

~*~

Po połódniu miałam spokój. Znalazłam ciasteczka w kieszeni i zjadłam je na obiad. W czasie tych wszystkich dni żołądek sórczył mi się do wielkości fistaszka i coraz mniej słyszłam burczenie, ale tamtego dnia głód mnie dręczył.

Szłam przed siebie mając nadzieje, że uda mi się spędzić ten dzień w samotności. Jednak jak powiadają nadzieja matką głupich. Wierzysz w nią, a ona cię ignoruje i bez słowa omija zostawiając cię na środku pustkowia, a ty czekasz i czekasz choć wiesz ,że nie wróci, ale nadal wmawiasz sobie, że przyjdzie, że przeprosi. Nie chcesz uwierzyć w prawdę. Chcesz, by twoje kłąmstwo było prawdą.

Położyłąm się na trawie, która wydawała się gęsta i żywa, ale to tylko mech dodawał jej pięknej barwy. Patrzyłąm jak wysokie drzwa zostają znoszone na wietrze to w prawo, to w lewo. Kiwały się, a ja powoli zamykałam powieki. Nagle mój nos drgnął i cała twarz skrzywiła mi się od paskudnego i drażliwego zapachu. Wstałam, a przedemną pojawiła się mgła pyłu, a kiedy obódziłam się, zobaczyłam gęsty dym i liżące drzewa płomienie. Wydawało mi się, że miałam zamknięte oczy tylko przez sękundę, a  jednak czas szybko mi umknął.

Białe brzozy zostawały pożerane przez jaskrawe płomienie i zostawiane jako brudne i zwęglone pnie. Słychać było chrzasty palącego się drewna. Z drugiej strony przechodziła mgła niby tsunam,i pochłaniając wszystko na jej drodze i zostawiając swiat jako zamarznięty w białym pyle swiat.

Kawałki cementu oraz farba toczyła się ku mnie by dostać się do moich płuc i by wykończyc je okrutnie.

Musiałam się spieszyć, by oby dwa zagrożenia nie odcieły mi drogi.

Kurz i dym drazniły moje gardło ,a od czasu do czasu jakiś  płomień dotykał delikatnie mojej ręki. Nie wiedziałam skąd i co to było. Jak mogło się coś takiego stać. Nie miałam jednak czasu sie nad tym zastanawiać. Po prostu biegłam puki biały pył i rozrzażone jęzory nie zestkąną się razem i nie zagrodzą mi drogi zostawiając w kółku, które będzie się zmniejszać i bardziej pochłaniać.

Nie czułąm zmęczenia tylko strach, który dodawał mi skrzydeł.

Nie czułam bólu na plecach i na ręce podejrzewałam ,że już zaczęło się goić. Nie było zakażone i to tylko dzięki tej staruszce.  Włosy wpadały mi do oczu, ale nie miałam czasu na poprawki i drobnostki.

Upadłam.

Zataczałam się w swoich ckliwych przemysleniach śmierci.

Nie podniosłam się.

Śmierć powinna być inna, nie nędzna. Nie chciałam się bać.

Usunęłam strach ze swojego serca.

Nie uciekałam, bo nie miałam szans. Po co liczyć na zmijowatą nadzieję?

Czekałam na śmierć. Czekałam, bo miałam dosyć. Czekałam na niedoczekane. Czekałam dość długo, by dostać to czego pragnę.

Łza-krew duszyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz