EPILOG: Ostatni rozdział

20 1 3
                                    

Najczęściej bywa tak, że w Seulu, w środku lata temperatura na zewnątrz sięga ponad trzydziestu stopni. Oczywiście w połączeniu z czarnym, nagrzanym asfaltem, tysiącami metalowych samochodów, emitujących pseudo ekologiczne opary oraz tabunów ludzi na ulicach, odczuwalna temperatura wynosi pewnie coś koło pięćdziesięciu stopni. Dla osób chorych, dzieci, starców i wszystkich tych, którym jeszcze życie miłe, są to warunki co najmniej niesprzyjające, o ile wręcz nie zabójcze.

Choi Minho widział w całym swoim życiu o wiele więcej bardziej śmiercionośnych narzędzi i aż ciężko mu było uwierzyć, że takiego starego wygę jak on, najszybciej pokona właśnie wysoka temperatura.

Stał jako ostatni w drzwiach kościoła z nieufnością patrząc na żar lejący się z nieba tuż za progiem. Nawet kółko starszych pań od szydełkowania i wieczornej modlitwy nie było w stanie wyciągnąć go na zewnątrz. Taką moc jednak posiadał kościelny, który zaczepił go dzwoniąc swoimi kluczami już od ołtarza.

- O, dzień dobry, panie Choi. Widzę, że nie chce się panu opuszczać naszej skromnej świątyni.

Na tyle skromnej, że ołtarz i 32 filary są w całości pozłacane, a sam ksiądz na tacy zbiera tyle, ile on zbierał kiedyś za mały przemyt.

- Nie chce mi się wychodzić na zewnątrz. - mruknął ni to do siebie, ni to do kościelnego.

- Oczywiście. U nas jest błogi chłód, który daje ukojenie i tworzy sprzyjające warunki do oddania się modlitwie.

- Szkoda tylko, że zimą za to odmarza mi w tej waszej świątyni... nos. - burknął Minho. Kościelny jednak widocznie nie załapał o co mu chodziło, bądź nie chciał posądzać starszego człowieka o takie nieprzyzwoite myśli w tak świętym miejscu.

- No ale niestety panie Choi, muszę zamykać naszą cudowną świątynię. Wiadomo w dzisiejszych czasach grzeszników z bezbożnymi myślami nie brakuje. Jeśli pan chce, zapraszamy na kolejną mszę o 18:00. - powiedział mężczyzna, który według Minho musiał wciągnąć nosem na mszy za dużo z kadzidełka.

- Powiedz po prostu człowieku, że chcesz się pozbyć starego łacha, bo ci proboszcz z pensji utnie. - burknął znów Minho, rozkładając swoją laskę i zostawiając osłupiałego kościelnego w drzwiach, podreptał przed siebie.

Skłamałby gdyby powiedział, że nigdzie się mu nie spieszy. Wprawdzie w wieku osiemdziesięciu trzech lat, jego kondycja była całkiem dobra, ale upał i tak sprawiał, że czuł jak chodnik mieni się mu przed oczami i co chwilę zmienia swoje położenie. Seoul chyba nie był już miejscem dla niego.

Po pół godzinie dreptania w pełnym słońcu, w końcu udało mu się dotrzeć na przystanek autobusowy. W ostatnim momencie zdążył wsiąść, nim przemiły kierowca zamknąłby mu drzwi przed nosem, a on z pewnością czekając na kolejny za 10 godzin, w końcu dojechałyby tam, ale albo karetką albo karawanem. Kupując bilet powstrzymał się jednak od złośliwego komentarza (oczywiście „przypadkowe" zaczepienie laską o jego nogę się nie liczy) i usiadł na wolnym miejscu.

W autobusie na szczęście działało coś takiego jak klimatyzacja, więc prawie sześciogodzinną drogę nad morze spędził przynajmniej w przyjemnym chłodku. Gdy autobus ostatecznie zatrzymał się na przystanku, a wszyscy pasażerowie (których swoją drogą było aż dwóch) wysiadło. Minho zaś siedział i wpatrywał się w jeden punkt przed siebie, nie opuszczając swojego miejsca. 

Wpatrywał się w znak, który wisiał nad przystankiem, a na którym wisiał starszy już niż on szyld z napisem "Witamy w Mokpo" z okropnym krajobrazem klifów i morza. W wielu miejscach odpadała już farba, a zdjęcie zamiast zachęcać, raczej odstraszało.

Amnezja / Jonghyun & ?Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz