XXIV problemy

85 1 0
                                    

Rozmowa z mamą Zayna dała mi sporo do myślenia, jednak nie rozwiązała mojego problemu z wyborem.
— Musisz się głęboko zastanowić, co jest silniejsze. Uczucie do mojego syna, czy zdanie rodziców na ten temat. Wiem, że to jak wybieranie między mniejszym a większym złem, ale zawsze jest jakieś wyjście i zawsze musimy dokonać jakiegoś wyboru, wybrać jedną z dróg.
— Chciałabym, żeby te dwie rzeczy dało się jakoś pogodzić.
— Też bym tak chciała — zaśmiała się smutno. — Idź spać kochanie, jest późno i zimno.
Uśmiechnęła się wstając. Skinęłam głową, bo kobieta miała rację, naprawdę było zimno.
— Do zobaczenia rano. — Pomachałam jej i weszłam do domku zamykając drzwi. Zayn spał w takiej samej pozycji jak wcześniej, więc delikatnie weszłam na łóżko i położyłam się obok niego otulając nas oboje kocami.

***

Rano obudziły mnie głosy na zewnątrz. Westchnęłam głośno i otworzyłam oczy zdając sobie sprawę, że jestem niesamowicie niewyspana. Mlasnęłam ustami i przekręciłam się na prawy bok z nadzieją, że Zayn leży obok mnie. Niestety spotkało mnie rozczarowanie.
Ponownie westchnęłam zrezygnowana i niechętnie podniosłam się do pozycji siedzącej. Nałożyłam na siebie szybko jasne jeansy i czarną koszulkę po czym zakładając na nogi trampki wyszłam na plac.
— Lily! — Mama Zayna zawołała mnie do siebie gestem dłoni. Ziewnęłam szeroko, ale na szczęście zdarzyłam zasłonić usta dłońmi. Powoli i bez życia ruszyłam w kierunku Blanche.
— Coś się stało? — Starałam się zachowywać przyjaźnie, pomimo mojego podłego humoru spowodowanego brakiem snu.
— Będziemy uczyć młode dziewczyny z wioski pleść kosze z włókien, liści i lian. Powinnaś pójść z nami.
— Tylko, że ja jeszcze nie rozumiem francuskiego.
— Nie martw się, wytłumaczę ci to po angielsku.
Skinęłam głową i chwyciłam banana leżącego w jednym z koszy. Szybko go zjadłam by zabić głód i ruszyłam za kobietami w ciche i spokojne miejsce.
Pięć minut później znalazłyśmy się na malutkiej polance, która wyglądała, jakby była przeznaczona do biwaków. Dookoła stały kamienie lub pnie drzew bardzo przypominające krzesła i takie też miały przeznaczenie. Każda z kobiet zajęła miejsce na jednym z nich i przygotowała surowiec na kosze, które przyniosły na plecach.
Spojrzałam na mnóstwo włókien i wiedziałam, że ten dzień będzie okropny.
Byłam bardzo rozdrażniona i nerwowa. Nic mi nie wychodziło i zostawałam w tyle z postępem pracy.
— Co za bezsens, nigdy tego nie zrobię — zdenerwowałam się i odepchnęłam od siebie dopiero zaczęty kosz.
— Witam drogie panie. — Zza moich pleców usłyszałam głos, który automatycznie zadziałał na mnie uspokająco. Odwróciłam się i spotkałam z roześmianą buzią Zayna.
— Jeszcze on — mruknęłam wiedząc, że  będzie się ze mnie śmiał.
— Chciałbym pomóc swojej kobiecie, mogę?
Zwrócił się do swojej mamy na co ta tylko się szeroko uśmiechnęła i skinęła głową twierdząco.
Chłopak usiadł obok mnie na ziemi i podniósł moją pracę.
— Nerwy ci nie pomogą — uśmiechnął się i chwycił jedno z włókien. — Chwytasz to a to zaplatasz w następne. Robisz oczko i przekładasz pierwsze włókno.
— Przecież tak robiłam. — Wyrzuciłam dłonie w górę w geście złości. — Po prostu się do tego nie nadaje.
— Oczywiście, że się nadajesz. — Zayn położył na moim kolanie dłoń delikatnie gładząc moje spodnie swoim kciukiem.
Westchnęłam i wzięłam koszyk ponownie do rąk. Zrobiłam tak jak pokazał i wyszło. Krzywo, ale wyszło! Uśmiechnęłam się pod nosem i poprosiłam, by pokazał mi jeszcze raz.
Bez wahania to zrobił, kolejny raz i kolejny. W taki sposób oboje stworzyliśmy kosz, który ktoś będzie później używał do noszenia owoców lub innych zapasów.
— Razem będziecie w stanie osiągnąć wszystko — szepnęła mama Zayna, gdy wróciliśmy do wioski dwie godziny później.
Uśmiechnęłam się pod nosem na jej słowa, ale również były dla mnie przykre. Chciałabym, byśmy mogli osiągnąć wszystko. Wszytko to, co byśmy chcieli, razem. Na zawsze.

Dzika miłość | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz