Rozdział 3

27 3 2
                                    

Powoli podeszli pod mury miejskie. Były one ogromne. Były wysokie na co najmniej piętnaście metrów i miały jakieś  cztery metry grubości. Z góry na nowych wrogów lub gości spoglądały potężne, przerażające stworzenia wykute z obsydianu. Były tam gargulce, chimery przeróżnych zwierząt i potworów oraz rozłożyste, dostojne smoki. Funikeon rozejrzał się za jakimś przejściem. Twardo ubity kamień nie pozostawiał w murze żadnych szczelin. Jedyna droga do środka prowadziła przez bramy. Przy jednej z nich znajdowało się dwóch strażników. Były to smoki ubrane w piękne złote zbroje. Cóż, smoki to za dużo powiedziane. Strażnicy, wyglądem, nie przypominali w całości tych mitycznych stworzeń, a raczej ich chimery. Mimo, że budowa ich ciała wskazywała całkowicie, że byli smokami, ich postura była bardziej ludzka. Nawet sposób, w jaki trzymali włócznie upodabniał ich do ludzi. Nie tylko to było niespodziewane. Obaj posługali się językiem powszechnym. Właśnie wypychali wóz jakiegoś biednego mieszczanina do fosy. Biedaczek był zrozpaczony.
-Zachciało ci się przewozić imigrantów, co łamago? - Mówił jeden ze strażników. - Oto jak tu takich traktujemy.
-Proszę nie - Błagał zrozpaczony staruszek. To byli moi przyjaciele. Nie możecie ich tam zostawić. Utopią się. Tam jest moja córka i wnuczęta. Oni są niewinni. Oni są smokami. To nasza rasa! Błagam was litościwi panowie. Okażcie łaskę.
Gardłowy śmiech strażnika przypominał ryk, co w sumie nie było dziwne. Dźwięk ten przyprawiał o dreszcze.
-Łaskę. Słyszałeś go Szmina? On chce łaski hahaha. W dupe se wepchnij naszą łaskę kmieciu. Gówno mnie obchodzi twoja rodzina. Jak chcesz to możesz za chwilę tam pływać z nimi, he?
-Proszę panowie. - Staruszek zaczął płakać.
-Nie słyszałeś kolegi? Zjeżdżaj stąd póki mamy dobry humor. Na co jeszcze czekasz? Spierdalaj!
Jeden ze strażników walnął staruszka pięścią w twarz z taką siłą, że mężczyzna wpadł do fosy w miejsce, gdzie wcześniej został rzucony jego wóz. Rodzeństwo z przerażeniem obserwowało całą sytuację. Mijały minuty, a staruszek nie wypływał.
-To potworne! Fin, musimy go uratować!
-Oboje wiemy, że na to już za późno Roz. - Funikeon znisnął ze wściekłości dłoń i walnął z całej siły drzewo, za którym się ukrywali. - Nawet jakbyśmy chcięli mu pomóc, nie mamy szans przeciw tym smokom. To nie są ludzie, Roz! Widziałaś jak w jednej chwili bez zastanowienia zabili tego staruszka i jego rodzinę!
-Czyli co, rezygnujemy? - westchnęła Rozalia. - Iroch nic nie wspominał, że wejście będzie strzeżone. Nie ma innej drogi, jeśli chcemy uratować Deny, musimy coś wymyślić! Jak chcesz to wracaj. Ja bez niej się nigdzie nie ruszam!
-Dlaczego ty zawsze musisz być taka uparta! Chcesz, żeby nas zabili, tak jak tego staruszka? Ja nie chcę, żeby tobie…Nie chcę jeszcze stracić ciebie, Roz, nie po tym wszystkim co przeszliśmy.
-I nie stracisz. Ale Deny też jest częścią naszej rodziny. Nie możemy jej porzucić. Dlatego wejdziemy do Dragolis, złapiemy naszą małą powsinogę i wracamy do domu. Obiecuję ci, wszystko będzie dobrze.
Rozalia złapała brata za ręce i je mocno ścisnęła.
Funikeon spojrzał na swoją siostrę. Jej fioletowe oczy wyrażały taką pewność siebie, jakiej jeszcze nigdy u niej nie widział. Chłopak zagryzł wargę tak mocno, że na brodę pociekła mu strużka krwi.
-Posłuchaj. - Zaczęła Rozalia. - Mam pewien plan, aczkolwiek nie jest za mądry... Nie, musimy spróbować! Na mój znak pobiegniemy ku bramie, miniemy strażników, prześliźniemy się pod kratą, a następnie spróbujemy ich zgubić. Co ty na to?
-Oszalałaś?! Jak mamy wyminąć te dwie uskrzydlone bestie? Przecież od razu nas złapią.
-Nie dowiemy się, póki nie spróbujemy. Przygotuj się do biegu. Uwaga, na mój znak, teraz!
Funikeon nie miał innego wyjścia, jak tylko pobiec za siostrą. Zaczęli biec w stronę bramy. Strażnicy szybko zagrodzili im drogę włóczniami.
-Ej wy! Gdzie się wybieracie. Dzieci nie powinny same chodzić po dworze. Gdzie są wasi rodzice?
Rodzeństwo jednocześnie wykonało wślizg pod barierą ze skrzyżowanych włóczni. Już myśleli, że wszystko się uda, kiedy jeden ze strażników złapał ich od tyłu za kaptury kurtek i pociągnął do góry. Smok przyjrzał się im uważnie.
-Gdzie to wam tak śpieszno. Nie słyszycie jak do was wołam, he? Szmina, jak myślisz, co z nimi zrobimy? Może chciałyby się pobawić na pręgierzu?
-Zostaw ich. To są tylko dzieci. Widzisz? Nawet klejnotu nie mają.
-Rozkazy to rozkazy. Poza tym, może wcale nie są smokami, he?
-Jesteśmy nimi. Naprawdę! - Odpowiedział im zrozpaczony Funikeon. - Proszę nie zabijajcie nas. Dajcie nam przejść. Niesiemy lekarstwa dla naszej chorej matki. Bez nich zginie. Nie chcę mieć jej na sumieniu. Proszę. Ona tam cierpi.
-Chorej matki powiadacie? Może zaprowadzimy was do niej? Dowiemy się, czemu, wbrew zakazom króla, posyła bezbronne dzieci poza mury zamku.
-Nie! - Krzyknął zrozpaczony Funikeon. - To znaczy… Nie ma czasu. Ona jest umierająca. Musimy jak najszybciej do niej wrócić. Ona umrze, jeśli nie zdążymy na czas!
Strażnik imieniem Szmina zaśmiał się głośno. - No, skoro tak…  - Poklepał Funikeona po głowie. - Macie szczęście, że lubię dzieci. Posiadają silną wolę do walki o lepszy świat. To jest coś, czego nam, dorosłym brakuje. Możecie wejść. Zmykajcie stąd, póki nie zmienimy zdania.
Jakoś się udało. Ucieszył się Funikeon. Może i ci dwaj są bezduszni wobec dorosłych, ale na szczęście mogli przymknąć oko na bezbronne dzieci. Ciekawe jakie niespodzianki czekają na nas jeszcze w środku.
Gdy znaleźli się wewnątrz murów, Rozalia nie kryła przed bratem szoku.
-Co się właśnie wydarzyło? Jakim cudem udało nam się przejść? Jak?!
-Nie wiem Roz sam tego nie rozumiem. Czy to ważne? Będziemy się nad tym zastanawiać później. Chodź, mamy zadanie do wykonania 
Zaczęli iść bardzo ostrożnie ku parku, wtuleni w ściany prostych, drewnianych domów.
-Zawsze wyobrażałam sobie, że smoki mieszkają w zamkach lub w jaskiniach na górach złota z księżniczką uwięzioną przez nich, aby któregoś dnia zjawił się jakiś mężny rycerz, pokonał monstrum i uratował piękną damę swojego serca. Nigdy bym nie przypuszczała że żyją one w najzwyklejszych domach. - zdziwiła się Rozalia.
-Roz to nie jest baśń tylko prawdziwe życie. Poza tym ja, do dzisiejszego dnia, nie wiedziałem że one w ogóle istnieją, a tu proszę. Są tu ich całe setki. Dzisiaj już mnie nic nie zaskoczy. Dobra słuchaj. Plan jest taki. Dojdziemy jak najszybciej niezauważalnie do Fontanny, znajdziemy Deny i wracamy na polanę szukać drogi powrotnej do naszego świata, gdzie czeka na nas wuj. - Nagle zauważył, że jego siostra już za nim nie podąża. Zawrócił i znalazł ją dwa domy z tyłu zalaną łzami. Spojrzała na brata swoimi głębokimi fioletowymi oczyma. Funikeon rzadko widywał siostrę w tym stanie. Dziewczyna była przerażona.
-Przepraszam! To wszystko moja wina. To, że tu jesteśmy i że przeze mnie oboje możemy zginąć. Prosze cię, zrobię dla ciebie wszystko, wynośmy się tylko stąd. - Zawodziła. - Fin ja żałuję. Ja chcę do domu do taty do wujka gdziekolwiek! Ja się boję! Tu nie jest bezpiecznie! Te gadziny nas rozszarpią! Ja nie chcę umierać! Chcę do domu! Do domu! Rozmyśliłam się, wracajmy!
-Nie krzycz tak, bo usłyszą! - próbował uciszyć dziewczynę. Czy ty potrafisz tylko narzekać?! Ani się nie obejrzysz a będziemy siedzieć u wujka w domku, przy wesoło buchającym kominku, pod ciepłym kocyk, sącząc powoli szklankę kakałka. Spokojnie. Musi istnieć wyjście, a my je znajdziemy. Ale nie możemy teraz wrócić. Sama przecież powiedziałaś. Deny jest częścią naszej rodziny i nie możemy jej tu zostawić. Poza tym i tak, jeśli chcemy przeżyć, musimy zaczerpnąć mocy z tej magicznej Fontanny. W ten sposób będziemy mieli chociaż najmniejszą szansę przeżycia tutaj. No chodź. Miejmy to już za sobą.
Z trudem udało mu się przekonać Rozalię do otarcia łez i dalszej wędrówki. 
Wszystkie mijane budynki były wykonane z drewna, co, zdaniem Funikeona było niezbyt dobrym materiałem, zważywszy na mieszkańców, którzy mogliby w jednej chwili puścić wszystko z dymem. Dachy były pokryte strzechą, która tu i ówdzie zaczęła się rozpadać odsłaniając spore prześwity. Tym, co jednak najbardziej zdziwiło Funikeona, był rozmiar budynków. Wszystkie wielkością nie różniły się od normalnych domów zamieszkiwanych przez ludzi. Nawet, przyjmując, że były chimerami o cechach ludzkich, zamieszkujące tutaj smoki miały przeróżne wielkości. Niektóre wzrostem przerosłyby kilka domów postawionych na siebie. “A więc jak one tu żyją? Jak one się tu mieszczą?” zastanawiał się Funikeon. Nawet drzwi były zrobione jak na wymiar człowieka. Na dachu każdego z mieszkań powiewała barwna, materiałowa płachta z namalowanymi symbolami, zapewne herbami poszczególnych rodów. Był tam jednorożec o złamanym rogu, szykujący się do ataku, trzygłowy smok, płonący cyklop, zatruty miecz i wiele innych wspaniałych wzorów. 
Rodzeństwo musiało iść bardzo powoli i co jakiś czas ukrywać się za baryłkami i skrzyniami, kiedy przelatywał koło nich jakiś smok. W pewnej chwili usłyszeli skrzypienie starych kół. Cztery uzbrojone smoki pchały wóz, na którym załadowane były klatki na wrony. Jednakże w środku zamiast ptaków, były najróżniejsze stworzenia zaczynając od wilkołaków a kończąc na wampirach. Było też tam paru ludzi. Stworzenia były tak ciasno upakowane, że nawet stojąc nie miały jak się poruszyć. Jeden ze strażników pogwizdywał i żartował sobie z więźniów.
-Co zachciało wam się zaznać miejskiego życia bydlęta jedne? Teraz za swoją zuchwałość będziecie gnić w lochach. Większość z was zginie na Arenie, za niektórych zaś może zarobimy niezłą sumkę na rynku niewolników. Ciebie chyba nawet sam kupię słodziutka - Zwrócił się do młodego sukkuba w najbliższej klatce. -Co ty na to? Będziesz mi codziennie wieczorem grzać łoże, bym zawsze po powrocie z roboty miał kogo grzmocić. Podoba ci się ten pomysł? - Zapytał oblepiając sukkuba lubieżnym spojrzeniem.
-Chyba śnisz! Prędzej bym sobie flaki wypruła, a następnie je zeżarła, niż przespała się z takim śmieciem jak ty! - Odpowiedział mu wyzywająco sukkub. - Była to piękna dziewczyna o czerwonych oczach i równo krwiście czerwonej skórze i i skrzydłach. Jedynie jej potargane włosy wyróżniały się innym kolorem. Biła z nich mocna czerń. Na czubku głowy wystawały jej małe różki. Dziewczyna wydawała się być zupełnie dzika. Pomimo ciasnoty wiła, szarpała się i gryzła w szczeble, próbując się wydostać na zewnątrz.
-Patrzcie jaka waleczna zaśmiał się wojownik. Poczekaj, jeszcze zmienisz zdanie, gdy cię wypełnię. Potem będziesz prosiła o więcej.
-Gdybym była na zewnątrz, już dawno rozszarpywałabym twoje zwłoki. Twoje i tych twoich chłoptasiów.
-Zobaczymy jak będziesz ćwierkać po tygodniu w lochach ptaszku. Może wtedy zmienisz nastawienie do życia. - Strażnik cmoknął do niej
Drugi strażnik chyba już miał dość słuchania tych pogaduszek - Alfa, ogarnij się. Płacą nam za łapanie uchodźców, nie za flirtowanie z nimi.
Dalszej części rozmowy nie usłyszeli, bo wózek był już za daleko.
-To jest nieludzkie - wydusiła z siebie oszołomiona Rozalia.
-Oni nie są ludźmi Roz. - odpowiedział jej Funikeon. - Módlmy się, żeby nas nie znaleźli, bo w najlepszym wypadku czeka nas taki sam los.
Niepewnie ruszyli dalej. Rozalia złapała brata za rękę bojąc się zostawać sama w tyle. Nim dotarli do parku natknęli się jeszcze na trzy takie karawany.
-Smocza rasa! - krzyczęli strażnicy - chwała królowi Akunari! Wybić wszystkich! Już żadna plugawa istota nie stanie nam na drodze!
Sam park był bardzo urodziwym miejscem. Było tu jeszcze więcej kwiatów niż na łące i wszystkie były ułożone w najróżniejsze wzory. W parku rosły także stare, dumne rozłożyste drzewa, a wokół ścieżek biegł równo przycięty żywopłot. Funikeon dawno nie widział tak zadbanego parku. Fontanna znajdowała się na samym środku ogrodu botanicznego. Wyrzeźbiono ją na kształt głowy smoka, który zamiast ziać ogniem, wypluwał z pyska wodę. Była tak czysta i świeża, że Funikeon nie śmiał wątpić w jej magiczne, oczyszczają moce. Fontanna była olbrzymia. Rodzeństwo musiało się nieźle matrudzić, aby wspiąć się na górę.
-Teraz nie ma już odwrotu. - Powiedział siostrze Fin. - Smacznego.
Jednocześnie zaczerpnęli w dłonie wodę z magicznego źródła i wypili kilka łyków. Woda nie wyróżniała się żadnym specyficznym smakiem. Nie było też czuć żadnej zmiany po napiciu się niej. Funikeon zaczął wątpić w owe magiczne właściwości Fontanny.
-Spróbujmy chociaż. Zachęcała go Rozalia. Na trzy. Raz. Dwa. Trzy. 
Tak jak polecił im Iroch, obydwoje wyobrażali sobie, że zmieniają się w smoki. Z ich ciała zaczęła wydzielać się czakra, coraz bardziej owijając się wokół nich. Była ona gorąca, paliła skórę tak, że ledwo powstrzymali się od krzyku. W końcu materia stwardniała na kształt łusek i oto stali przed sobą jako dwa potężne smoki. Nie wydawało im się, żeby któryś z otaczających ich smoków zauważył ich przemianę.
-Ale to jest zajebiste! - Krzyknęła Rozalia trzymając się za skrzydło. Zmieniła się w fioletowo łuską smoczycę. Jej łuski błyszczały jak szafir. Łuski Funikeona były za to jasnoniebieskie i bardziej bił z nich azuryt, bądź lapis lazuli.
-Roz, wiem, że bardzo się ekscytujesz swoim "nowym ja" ale pamiętaj, że mamy zadanie do wykonania. Znajdźmy Deny, a później wracajmy do...
Jego słowa przerwał głośny ryk. Wszędzie pojawił się chaos. Wystraszone smoki zaczęły pośpiesznie padać twarzą na ziemię w geście głębokiego ukłonu. Nieświadome powagi sytuacji rodzeństwo w porażeniu obserwowałą całą sytuację. Byli tak zmieszani, że nie przyszło im nawet do głowy, aby uczynić to samo. Dostrzegli olbrzymiego czarnego smoka mającego koronę na głowie, spacerującego w towarzystwie strażników. Od grupy biła mroczna aura. Łuski króla były ciemniejsze od wszystkiego, co Funikeon kiedykolwiek widział. Wydawały się pochłaniać całe światło i szczęście z otaczającego je świata. Nagle jeden ze strażników zauważył, że rodzeństwo nie oddaje czci swojemu władcy, tak jak robią to pozostali. Uzbrojony mężczyzna o łuskach barwy węgla podszedł do nich zdenerwowany i zaczął ich wyklinać
-Jak śmiecie nie korzyć się przed kròlem! Już ja was nauczę kultury! - Krzyknął celując w Funikeona włócznią. Nim zdążył jakkolwiek zareagować, Rozalia wybiegła przed brata i przyjęła cios na siebie. Włócznia wbiła jej się głęboko w brzuch. Przebiła dziewczynę na wylot. Z rany zaczęła broczyć ciemnozielona buchająca krew. Funikeon tylko patrzył przerażony.
-Roz, nie! Czemu to zrobiłaś głupia! - krzyknął zrozpaczony.
-Na moim miejscu zrobiłbyś to samo - Odpowiedziała mu słabym, umierającym głosem po czym sztywno zawisła na włóczni.
Szarołuski smok następnie wyrwał swoją broń z ciała biedaczki, po czym pchnął ją na ziemię. Wokół Rozalii jej aura zaczęła wirować jeszcze intensywniej niż podczas przemiany. Ciało dziewczyny stanęło w płomieniach. Nastąpił samozapłon. Sekundę później po jego siostrze został już tylko pył. Funikeon stał zrozpaczony.
-Czemu to zrobiłeś?! Czemu ją zabiłeś?! Co ona ci niby zrobiła?! - Krzyknął do strażnika.
-Twoja siostra nie zginęłaby, gdybyście okazali choć trochę szacunku swojemu królowi chłopcze - Odpowiedział mu strażnik. Tak właśnie kończą ci, którzy sprzeciwiają się królowi. A teraz na kolana. - Mówiąc to, pchnął chłopaka na ziemię, tuż obok prochów siostry.
-Funikeon poczuł, że eksploduje w nim lawina uczuć. Stracił wszystko. Kochającego ojca, dom rodzinny, najbliższą mu siostrę, a zaraz pewnie i sam zginie. "Przyjdzie ci kiedyś za tą wiedzę srodze zapłacić" przypomniały mu się słowa Eris. Czyżby tak miało być? Czy to wszystko było już zaplanowane wcześniej przez Mędrców? Czy nie było żadnych szans, żeby zmienić przypisane mu przeznaczenie? Nie zgadzam się z tym. Nikt nie będzie decydował jak ma przebiegać moje życie. Energia, jaką z siebie wyzwolił zmieniła się w lodowe pociski, które poleciały prosto w, zainteresowanego sytuacją, króla. Strażnicy bez problemu, jednym ruchem, roztrzaskali lecące ku nim sople.
-Straże, brać go - wydał komendę król. Jego głos nawet nie zadrżał. Ku Funikeonowi rzuciło się kilku uzbrojonych smoków. Władca smoczej krainy podszedł do chłopaka i spojrzał mu głęboko w oczy.
-Podoba mi się twój szalony, pełen nienawiści wzrok chłopcze. Jest dokładnie taki sam jak mój. Jaka szkoda, że za zdradę będzie trzeba cię zabić. Nie brak ci odwagi. Byłby z ciebie idealny rycerz Smoczej Gwardii. No cóż, przykro mi chłopcze, ale nie pozostawiasz mi wyboru. Jutro odbędziemy nad tobą sąd. Następnie będziesz tak długo torturowany, aż nie umrzesz. A, musisz wiedzieć, że, moi najznamienitsi kaci, długo ci na to nie pozwolą. Będą zawsze czekali, aż twoje ciało się częściowo zregeneruje, aby następnie zadać ci następną falę bólu. Nie myśl też, że kiedykolwiek zdołasz odpocząć. Tortury będą trwały nieprzerwanie do końca twoich dni. Twoje cierpienie przez wieki się nie skończy. Będziesz błagał o śmierć. Właśnie taka kara czeka każdego, kto przeciwstawi się władzy królewskiej. Ostatnie słowa wypowiedział nie tylko do Funikeona, lecz także do wszystkich zgromadzonych. - Straże, zabrać go!
-Chwilunia! - Z tłumu dało się słyszeć barwny dziewczęcy głos. Należał on do różowołuskiej smoczycy. - Królu nie można tak. Ten chłopak nie jest niczemu winien. To twój syn rozpoczął bunt zabijając siostrę tego nieszczęśnika. To jego powinieneś ukarać za samowolne udzielanie sobie pozwolenia na zabijanie niewinnych.
Z tłumu dało się słyszeć pomruki poparcia. Wystarczył jednak jeden ryk przywódcy, aby wszyscy umilkli.
Król Akunari wydał z siebie przeraźliwy ryk. -To ja jestem władcą i będę robił, to, co uznam za stosowne. Nikt nie będzie mnie pouczał. Jak komuś jeszcze się coś nie podoba to niech odważy się wyjść przed szereg. Zostanie ścięty tu i teraz.
Już nikt się więcej nie odezwał. Król wyraźnie zadowolony ze swojego przemówienia spojrzał ponownie na Funikeona.
-Straże, na co jeszcze czekacie?! Do lochu z nim!
Przywódcy jednym zdaniem udało się powstrzymać bunt. Od razu było widać, że posiada władzę, ponieważ w innych na stałe zagościł strach przed nim. Gdy zaciągali chłopaka do zamku, tłum tylko się rozsunął ustępując miejsca dla rządzących.

Fontanna SmokówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz