Tera nałożyła kolejną warstwę maści na twarz Oli.
-Twoje rany prawie się już zagoiły. - Powiedziała. Czujesz jeszcze jakiś ból? Pieczenie?
-Nie, nie czuje już żadnego bólu. Gorączka też mi przeszła w mgnieniu oka. Twoje leki i maści są niesamowite! Musisz zdradzić mi przepis jak je wyrabiać!
-Sekretem są dobre stosunki z naturą. - Uśmiechnęła się Tera. - Nie skrzywdziłam żadnej rośliny, a więc przy pobieraniu substancji aktywnych nie zostają wydzielone żadne związki stresogenne. Rośliny chętnie dzielą się swoim bogactwem, jeśli ładnie je poprosić.
Tera podała Oli lusterko. Ta przyjrzała się uważnie swojej twarzy. Rzeczywiście szramy po nożu prawie całkowicie zniknęły. Teraz w dawnym miejscu krwawych zagłębień w skórze zostały tylko delikatne różowe blizny.
-Do jutra po bliznach nie powinien pozostać żaden ślad. - Powiedziała Tera.
-Kocham cię, Tero! - Wykrzyknęła radośnie Ola. - Jestem ci winna przysługę.
-Daj spokój. My, kobiety powinniśmy pomagać sobie nawzajem. Poza tym masz taką piękną twarzyczkę. Byłoby szkoda jakby miała pozostać szpetna do końca twojego życia przez jakiegoś pustego Przeklętego mężczyznę.
Ola parsknęła śmiechem.
-Mówiąc o mężczyznach... - Wychyliła się zza kanapy i krzyknęła głośno. - Edmundzie długo będziesz tam się jeszcze pięknił? My tu czekamy!
-Chwila! - Usłyszały głos Edmunda zza rogu. - Cholera, nie brałem kąpieli od kilku dni. Zaczynałem już tracić zapach swojej zajebistości! Dajcie mi chwilę!
Dziewczyny spojrzały na siebie.
-Mężczyźni... - Westchnęły ironicznie. Obie wybuchły gromkim śmiechem.
-Możecie przestać? - Edmund wszedł do salonu. Był już ubrany, wycierał jeszcze włosy pożyczonym od Tery ręcznikiem. - Idziemy na spotkanie z Mędrcami. Chcę je powitać z jak największym szacunkiem.
-Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz. - Westchnęła Tera. Odebrała od Edmunda ręcznik i wrzuciła go do kosza z brudnym praniem. - Jeśli jesteście już gotowi, możemy ruszać. Wszyscy powinni już smacznie spać.
-Tero... - Zaczął niepewnie Edmund. - Głupio mi cię o to pytać widząc jak bardzo cenisz życie, ale masz może jakąś broń, żebyśmy mogli się obronić? Ani ja ani Ola nie mamy już w sobie zbyt wiele energii. Jeśli nas złapią w takim stanie będziemy co najmniej... martwi.
-No pewnie, sporo jej się u mnie znajdzie. Nie zrozum mnie źle, ja chronię głownie rośliny. Inne stworzenia to plaga tego świata, która tylko mu szkodzi. Tęsknie za czasami Pierwotnych Mędrców jeszcze przed Wielką Rzezią Mędrców, kiedy na świecie nie istniało nic tylko oni i pierwotne żywiołaki chroniące Matkę Naturę, naszą kochaną Terrę i jej dziedzictwo. A potem pojawiliście się wy... - Westchnęła. - Wyciągnęła z komody kilka warstw materiału. - Masz, mam jednak nadzieję, że nie dojdzie do niepotrzebnego rozlewu krwi. Jak tylko dotrzemy do podnóża góry, nie będziecie musieli ich używać.
Edmund odwinął pakunek. Poczuł, że zaczyna mu się robić słabo.
-Czy to jest... kość udowa?!
-Tak, zaostrzona na czubku. Pchaj ostrą stroną. Wystarczające by skrzywdzić człowieka, jednak nie ma ostrych krawędzi, żebyś nie zranił moich roślinek. Ja tymczasem wezmę to. - Odwinęła większy pakunek i oczom Edmunda i Oli ukazał się łuk zrobiony z zespojonych żeber i kołczan ze strzałami z kości?
-Dlaczego? - Zapytał się Edmund. - Dlaczego kości.
-Broń została stworzona, aby zabijać. Wykorzystanie do niej surowców ziemii byłoby grzechem. Co ci zrobiło drzewo, żebyś wykorzystywał jego drogocenne gałęzie? Albo też z jakiej racji masz prawo przetapiać do swoich celów metal zrodzony z ziemi? Jeśli pomioty Mędrców mają zabijać siebie nawzajem i marnować kolejne reinkarnacje, to dlaczego by nie poprzez swoje własne części ciała.
Edmund przełknął ślinę.
-Rozumiem, masz rację. - Zawinął z powrotem kość w materiał i wepchnął za pazuchę spodni. Ola zrobiła to samo ze swoją kością.
Tera przełożyła sobie łuk i kołczan przez ramię.
-Gotowi? Pamiętajcie kierujemy się prosto do lasu. Żadnych postojów ani zbaczania z trasy. Jak tylko przekroczymy próg tego domu, macie się mnie słuchać i wykonywać wszystkie rozkazy. Bez wyjątku. Inaczej zginiecie. Zrozumiano?
-Tak, Tero... - Powiedziała niepewnie Ola. Widać było, że ma jakieś obawy, Teresa jednak zdawała się tego nie zauważyć. Zdmuchnęła ogień ze świeczki na ławie i wyszła z domu. Edmund i Ola spojrzęli po sobie. Nie pozostało im nic innego jak tylko pójść za nią.
Ulice rzeczywiście świeciły pustkami. Także w żadnym z domów nic się nie paliło. Cała Prometeria spała. Towarzyszyło im tylko światło księżyca. Nawet cegły z zamkniętymi Kryształami wydawały się uśpione. Ledwo się tliły, jakby zaraz miały zgasnąć.
Skręcili kilka wąskich uliczek i znaleźli się z powrotem na rynku. On również był pusty. W półmroku majaczyła w oddali mała scena z ołtarzem, na którym mieli jeszcze rano zostać złożeni. Teraz wyglądała jeszcze mroczniej.
-Teraz cicho. - Syknęła Tera. - Papi i jego Mnisi mogą gdzieś tu czuwać. Ale to jedyna droga. Dokładnie po drugiej stronie rynku znajduje się prosta ścieżka tuż do samego podnóża góry. Inne uliczki są ślepe, bądź zabudowane przez domy, jeśli tak można nazwać zlepione kawałki najróżniejszych śmieci, należące do tutejszej biedoty. Będziemy szli oparci o ściany domów i schylać się pod każdym oknem. Nie macie co się obawiać. Robiłam tak już wiele razy. Nie wykryją nas. Musicie tylko poruszać się bardzo, bardzo cicho. I spokojnie. Żadnych gwałtownych ruchów.
Tak jak powiedziała, zaczęli skradać się wzdłuż ścian domów. Poruszali się powoli, lecz sprawnie. Prowadziła Tera, tuż za nią skradał się Edmund, a tuż za nim Ola. Dziewczyna oddychała coraz głębiej z każdym kolejnym krokiem. Próbowała zakrywać sobie usta ręką, żey uspokoić oddech ale nic to nie dawało. Edmund z początku próbował pomóc jej zrównoważyć oddech, lecz ich próby zapanowania nad nim zawodziły. W końcu odwrócił się twarzą w stronę Tery i postanowił skupić się na wyznaczonym miejscu, do którego mieli dojść.
Gdy przechodzili obok ołtarza coś mu mignęło. Odwrócił się, żeby sprawdzić co się stało. Jednak było już za późno. Ola opuściła bezpieczne ściany domów i biegła w stronę ołtarza.
-Ola, nie! - Syknął Edmund i pobiegł za nią. Próbował ją dogonić i zatrzymać, jednak w ludzkiej formie był od niej wolniejszy.
-Idioci, co wy robicie?! - Usłyszał za sobą głos Teresy. - Przez was wszyscy zginiemy!
Gdy Edmund razem z Terą dobiegli do sceny, Ola już się spinała po schodkach.
-Co ty robisz? - Syknęła Tera. - Wracaj tu!
-Klejnot mojego brata! On tu jest. Muszę go zabrać. Nie mogę go tu zostawić!
Klejnot Kłamstwa leżał bezpiecznie w pudełku na ołtarzu. Ola otworzyła pudełko i wyciągnęła z niego czarny Klejnot należący do jej brata. Przytuliła go do swojej piersi.
-Nie martw się braciszku, nie opuszczę cię, już zawsze będziemy razem.
-Tu akurat jesteśmy zgodni. - Usłyszała za sobą czyjś głos. Z mroku spowijającego tył sceny wyłonił się Papi. - Idiotko, naprawdę myślałaś, że po tym jak uciekliście, pozostawię tu Klejnot twojego brata całkowicie niestrzeżony? Czekałem tu na was. Wiedziałem że prędzej, czy później po niego wrócicie. Nie macie dokąd uciekać, moi Mnisi zastawili wszystkie wejścia. Poddajcie się. Pora dokończyć rytuał!
Wyciągnął rękę w stronę Oli. Jednak zanim zdążył ją złapać, w powietrzu mignęła, otoczona świecącym zielonym dymem strzała i przebiła rękę Papiego. Dym spowijający strzałę przeobraził się w łańcuchy i przykuł Papiego do podłogi. Następnie łańcuch momentalnie się skrócił i Papi poleciał twarzą ku ziemi.
-Biegnijcie! - Krzyknęła Teresa. - To go na długo nie zatrzyma!
Ruszyli biegiem w stronę uliczki prowadzącej do góry. Tak jak powiedział Papi, ścieżki strzegło dwoje Mnichów. Skrzyżowali oni swoje włócznie blokując przejście. Drugą rękę wyciągnęli ku uciekinierom. Wokół nich pojawiły się jaśniejące niebieskie runy układające się na kształt słów zaklęcia obezwładniającego.
Tera wysłała przed siebie chmurę dymu formując platformę.
-Skaczcie! - Krzyknęła.
Niewiele myśląc odbili się od platformy i przeskoczyli nad Mnichami. Wylądowali tuż za ich plecami i zaczęli biec wzdłuż uliczki. Tera co chwilę tworzyła za nimi ściany ze swojego zielonego dymu.
Przed nimi ukazało się wyjście z plątaniny domów. Wybiegli na pustej polanie. Przed nimi piętrzyła się Góra Początku i Końca. Jednak przed nią czekał już na nich trzy skryte w mroku postacie. Na środku Edmund rozpoznał Papiego.
Zatrzymali się na środku polany.
Byli otoczeni, Mnisi Papiego okrążyli ich z każdej strony i teraz powoli zacieśniali koło.
-Jak tu dotarłeś tak szybko?! - Krzyknął Edmund do Papiego.
-Ważniejsze teraz jest to, że was nie doceniłem i zdołaliście uciec, mój chłopcze. Musicie mi wybaczyć. Nie powtórzę tego błędu. Witam też waszą nową towarzyszkę. - Mówiąc to potarł swoją rękę. Z dziury po strzale broczyła strużka krwi. Zraniłaś mnie, dziecko. Jestem pod wrażeniem. Nie mogę pozostać ślepy na twoje zdolności. Coś jest z tobą nie tak, jednak, obawiam się, że nie mamy czasu na dowiedzenie się co. Nie zamierzam już podejmować żadnego ryzyka. Mnisi, zabić ich. Będziemy musieli obejść się bez rytuału.
Mnisi rzucili się na nich ze wszystkich stron jednocześnie. Wokół nich jaśniały te same niebieskie runy formujące słowa zaklęcia.
-OGANESSON! HYDROGENIUM! OXYGENIUM!... - Recytowali jednocześnie wyciągając sztylety.
Tera wyrzuciła z rękawa kolejną smugę zielonkawego dymu i zrobiła obrót, rozpylając go wokół siebie. Edmund i Ola zostali wyrzuceni w powietrze. Znaleźli się kilka metrów nad ziemią. W tym samym czasie na polanie wybuchło piekło. Wszystko stanęło w ogniu, Edmund nie mógł dostrzec nic poza nim. Jednak w ułamku chwili, tak jak się pojawił, tak samo zniknął, odsłaniając po sobie wynik starcia.
Po ogniu nie pozostał żaden ślad, nie ucierpiał żaden z kwiatów rosnących na łące. Zamiast tego wokół Tery z ziemi wokół niej wyrosły wielkie zielone kryształy, które wbiły się w ciała Mnichów. Ci krzątali się, próbując się uwolnić. Mimo, że niektórzy mięli przebite brzuchy i głowy na wylot, nadal żyli. Byli jednak unieruchomieni.
Edmund poczuł jak tracą nieważkość. Zaczęli opadać na ziemię. Opadli przy Teresie. Ta sapała wyraźnie wyczerpana ostatnim atakiem. Stała oparta o jeden z kryształów i próbowała uspokoić oddech.
Edmund i Ola złapali ją pod ramiona i zaczęli powoli iść w stronę góry.
Gdy byli przed granicą, nagle ktoś pociągnął Olę do tyłu. To był Papi. Był cały poraniony, ledwo trzymał się na nogach. W ręku trzymał Sztylet Dusz skierowany ku Klejnotowi skrytemu pod bluzką Oli. Nie był on jednak aktywny i nie świecił swoim niebiańskim blaskiem.
-Nie odejdę z tego świata, póki was nie oczyszczę ze wszelkiego plugastwa! Wasze ciała zginą razem ze mną, a dusza pozostanie w tym miejscu na zawsze. Tak jak by tego chciał nasz Pan, Prometeusz! - Wykrzyczał. Wykaszlał z siebie kolejną strużkę krwi.
Tera spróbowała zbliżyć się do Papiego jednak padła wyczerpana na kolano tuż przed nim.
-Papi, posłuchaj mnie, proszę! To się nie musi tak skończyć. Wyleczę cię! Tylko puść nas wolno. Przysięgam, że nigdy tu nie wrócimy!
-Obawiam się, że nie mogę wam na to pozwolić. - Wyszeptał słabo Papi. - W jego oczach pojawiło się szaleństwo. - Nie. Nie mogę. Mój pan by nie pozwolił. Będę walczył do końca. Oczyszczę ten świat! Zbawię go od takich jak wy! Taka jest Jego wola! Wola Prometeusza!
Zamachnął się sztyletem i skierował go w klatkę piersiową Oli. Już nawet nie widział czy celuje w Klejnot. Oczy zaszły mu krwią i widział przed sobą tylko ciemność. W tym samym momencie rzucił się na niego Edmund, wyrwał mu sztylet z ręki i wbił go starcowi prosto w brzuch. Papi padł na ziemię, puszczając Olę. Edmund następnie chwycił obie dziewczyny i, kuśtykając zaprowadził je poza barierę góry. Wszyscy padli wyczerpani na ziemię.
Ola zaczęła sprawdzać rozpaczliwie wszystkie swoje kieszenie.
-Klejnot mojego brata! Nie mam go. Muszę wrócić.
Edmund złapał ją za nogę. Nie, już za późno, spójrz! Musimy uciekać do lasu!
Ola odwróciła wzrok z powrotem na polanę. Stworzone przez Teresę kryształy rozpadły się na drobne kawałeczki i zamieniły z powrotem w zielonkawy dym.
Uwolnieni Mnisi zaczęli zbliżać się w stronę Papiego.
Ten klęczał na ziemi trzymając w dłoni klejnot Kłamstwa.
-Panie, zawiodłem cię! - Krzyczał. - Jednak to jeszcze nie koniec. Przeklinam swoją duszę! Proszę, użycz mi mocy, bym mógł dokończyć twe dzieło.
Mówiąc to wyciągnął z siebie Ostrze Dusz, a w broczącą krwią dziurę wbił Klejnot Kłamstwa. Wydał z siebie demoniczny ryk, a jego oczy wypełniły się czernią. Z klejnotu wylała się czarna aura otaczając jego ciało. Papi zamienił się w smoka. Odwrócił się w stronę Edmunda.
-Ty! - Wrzasnął, lecz głos ten był tak demoniczny, że zdawał się nie należeć do niego. - Zobacz do czego mnie doprowadziłeś! Sprzedałem duszę Diabłu! Stałem się czymś, co poprzysięgałem zniszczyć! Ale to nieważne. Mała to cena, za pokonanie was. Gotujcie się na śmierć!
Edmund wstał i wyciągnął sztylet z kości. Jednak Teresa wyciągnęła przed nim rękę blokując mu drogę do Papiego.
-Nie ma potrzeby do walki, Edmundzie. To już koniec. Za barierą jesteśmy bezpieczni, żyjecie tu tylko dlatego, że ja wam pozwoliłam, inaczej przekraczając ją byście zginęli. Ale to nie bariera będzie przyczyną jego zguby. Patrzcie.
Zbliżający się w stronę Papiego Mnisi rzucili się na swojego mistrza. Zaczęli go zjadać żywcem.
-Bracia! Przestańcie! - Wrzeszczał Papi. - To nie ja jestem wrogiem! Rozkazuję wam!
Jednak oni nie słuchali. Po minucie przeraźliwych krzyków, Papi w końcu zmarł. To, co pozostało po jego ciele wpadło w samozapłon. Pozostał po nim tylko klejnot. Jeden z mnichów podniósł go i wraz z resztą braci oddalił się z powrotem w stronę miasta.
Teresa podniosła się z ciężko z ziemi i spojrzała za znikającymi w mroku Mnichami.
-Papiego zeżarła jego własna ambicja. - Westchnęła. - To, co miało swój początek musi też mieć swój koniec, ale to się nie tyczy was, moi mili. Wasza droga się dopiero zaczęła. Edmundzie, Olu, witajcie na Górze Początku i Końca.
CZYTASZ
Fontanna Smoków
Fantasi"Przeznaczenie... Najpotężniejsza siła na świecie, od której nawet Mędrcy są zależni. Powstało na długo przed czasem i przestrzenią i od tamtej chwili kieruje wszystkim we wszechświecie. Przeznaczenie, siła tak potężna i przerażająca, że nie da się...