Funikeon był na skraju wyczerpania. Wędrował od trzech dni, a przed nim nie było nic prócz szarej ziemi. Wszystko dawno ucichło, nie pamiętał już kiedy ostatnio widział jakiegoś ptaka lub inne zwierze. Na tutejszych ziemiach także nic nie rosło. Od dawna nie miał nic w ustach, a jego żołądek zaczął już chyba sam siebie trawić od środka. Z wodą był mniejszy problem, gdyż mógł zbierać wilgoć powietrza lecz tej nie starczało na zbyt wiele. Z każdą chwilą czuł coraz bardziej, jak organy powoli zaczynają odmawiać mu posłuszeństwa, jakby nienakarmione same się buntowały przeciwko chłopakowi.
To jednak nie ani na moment nie nakłoniło Funikeona do myśli o powrocie. Nie mógł wrócić, nie po tym co zrobił. Przez niego zginęło wiele niewinnych istnień i teraz musiał ponieść karę. Karę, którą nałożył sobie sam. To właśnie podobało mu się w Przeklętej Ziemi. Było to zapomniane przez Mędrców miejsce, z każdym krokiem więc, chłopak oddalał się od swojego przeklętego przeznaczenia. Oddalał się od wpływów Eris. Mógł być na nowo panem swojego losu.
Ale teraz i tak to już nie miało większego znaczenia. Był na wskroś wyczerpany. Powoli zaczynał gubić się we własnych myslach. Pozostawała tylko ta jedna jedyna. Przeć przed siebie i nigdy nie wracać.
Funikeon poczuł, że potyka się o własne nogi. Jak w zwolnionym tempie widział zbliżającą się ku jego twarzy szarą ziemię. Upadając zastanawiał się, gdzie po śmierci pójdzie jego dusza, skoro Eris tu po niego nie przybędzie. Obraz zblakł a chłopak stracił przytomność.***
Funikeon przestał czuć jakikolwiek ból. - Umarłem? - Zastanawiał się. Czyżby to był koniec? Poczuł ciepły oddech na policzku. Ktoś przy nim był, chłopak nie był sam. Ale to było przecież niemożliwe. Znajdował się przecież na Przeklętej Ziemii, tutaj nie powinno być nikogo. A jednak. - Czyżby Eris mnie jednak znalazła?! Nie, to niemożliwe. Nie po tym wszystkim! A może to ktoś inny. Może to...
Zmusił się do otworzenia oczu z nadzieją że ujrzy przed sobą swoją siostrę. To jednak nie była ona. Nad nim stał mały renifer z połyskującym czerwonym nosem.
-Renifer tutaj? - Wyszeptał Funikeon. - Chłopak zwinął się w pół wydając z siebie żałosny jęk. Ból powrócił i to silniejszy niż przedtem. Chłopak poczuł jak jego płuca są rozrywane przez nabierany tlen i jak żołądek zaczyna walczyć o inne organy.
Zwierzę wyraźnie się ucieszyło, że jego nowy towarzysz okazuje snaki życia i zaczął lizać chłopaka po twarzy. Funikeon próbował odciągnąć od siebie pysk renifera, jednak był za słaby, by móc poruszyć ręką. Zamiast tego wydał z siebie tylko nową kakofonię żałosnych jęków.
-Rudolf już wystarczy, zamęczysz chłopaka! - Funikeon usłyszał czyjś głos. Miał on tak ciepłą barwę, że zdawał się móc leczyć zranione dusze. Słysząc go, człowiek momentalnie przenosił się myślami do błogich chwil dzieciństwa.
Renifer jednak pokornie posłuchał swojego pana i odsunął się na bok. Do chłopaka podeszła duża postać w starym podartym ubraniu. Mężczyzn nie wyglądał, jakby był w starszym wieku, jednak jego głowę zdobiła siwa broda i włosy. Pod podartym ubraniem skrywał zmizerniałe, powykrzywiane ciało, mężczyzn jednak zdawał się kompletnie tym nie przejmować, a jego ruchy były nienaturalnie swobodne.
-Dasz radę wstać? - Zapytał nieznajomy.
Funikeon spróbował podnieść się, lecz będąc jeszcze wpół zgięty, ponownie padł na ziemię uwalniając kolejną falę bólu.
-Nie wygląda to najlepiej, poczekaj pomogę ci.
Nieznajomy pomógł chłopakowi usiąść. Wyciągnął z kieszeni małe zawiniątko i podał Funikeonowi.
-Masz, zjedz proszę. - Powiedział.
Funikeon odwinął materiał. W środku zawiniątka były jedno małe ciasteczko. Popatrzył na gościa zdziwiony.
-Dziękuję ci za pomoc, ale eee jak mam się najeść jednym ciastkiem?
-To nie jest zwykłe. Mają w sobie Ambrozję. Wzmocnią cię, może chociaż na tyle, żebyś mógł wstać.
Funikeon popatrzył na gościa zdziwiony.
-Ambrozję?! Że tę Ambrozję?! Pokarm bogów?
-Pokarm magicznych istot.- Sprostował mężczyzna. - Najrzadszy ze wszystkich, ale i najpotężniejszy. Jak zapewne się domyślasz posiada niemal boskie właściwości.
Funikeon oddał mężczyźnie pakunek.
Nie mogę tego zjeść. - Powiedział słabym głosem. - To mnie zabije.
-Ambrozja cię nie zabije Fin. Jesteś smokiem. Poza tym już piłeś Nektar i jakoś nadal żyjesz.
-Ty... znasz moje imię? - Zdziwił się chłopak. Chwila, kiedy ja niby piłem Nektar?
Nieznajomy zaniósł się mocnym, ciepłym śmiechem.
-Piłeś najlepszy napój na świecie i nawet tego nie pamiętasz? Zastanawiam się ile musiałeś go wypić, żeby mieć luki w pamięci.
-Smocze wino. - Wyszeptał chłopak.
-Dokładnie. Wśród Mędrców zwany jest właśnie Nektarem.
-Ale przecież wtedy nie odczułem, żeby mnie ono leczyło. Mówili nawet, że dla innych ras to trucizna.
-Trudno, żeby krew twojego własnego gatunku dawała ci dodatkowe siły witalne. Dla was jest to zwykły przysmak do obiadu. Och jakże drogi przysmak. Co innego twoja własna krew. Słyszałeś zapewne, że smocze ciało ma potężne właściwości regeneracyjne. Jednak ma to swoje granice,a ty doprowadzileś swoje ciało do ruiny. Jeszcze chwilę a strawi samo siebie i dojdzie do samozapłonu jeszcze przed śmiercią.
-Skoro Nektar mi nie pomaga to jak Ambrozja ma mi pomóc?
-Jedz wreszcie głupcze! - Krzyknął nieznajomy. - Nie słyszałeś jak mówiłem o samozapłonie?!
Chłopak posłusznie zaczął przeżuwać ciasteczka. Poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po jego ciele. Wraz z falą ciepła zaczął odchodzić ból.
Przeżuwając ciasteczko spojrzał ponownie pytającym wzromiem na nieznajomego.
-Ale dlaczego mnie to nie zabije? Inne stworzenia umarłyby rozpuszczone przez Smocze Wino, jeśliby nie rozcieńczyć go... smoczą śliną!
Mężczyzna z zadowoleniem pokiwał głową.
-Dokładnie. Smocza ślina potrafi rozcieńczyć każdą truciznę. Nektar jednak traci też wtedy swoje magiczne zdolności.
A ambrozja...
-Ambrozja jest tworzona od stworzeń potężniejszych od smoków. Dlatego jest w stanie cię uleczyć. Ślina jednak neutralizuje te... nieprzyjemne skutki.
Funikeon poczuł, że odzyskał większość sił. Popatrzył na trzymane w ręku nadgryzyine ciastko.
-To dlaczego nie jest używana przez wszystkie smoki? Ambrozja mogłaby już tyle razy nam pomóc! Tyle niepotrzebnej śmierci a istnieje to?! Moja siostra by teraz żyła! - Uciekł wzrokiem ku ziemi. - Nie, to zły przykład, w tamtej sytuacji i tak nikt by nam nie pomógł. Ale mój wuj by przeżył! Auqa musiała wiedzieć o Ambrozji. Dlaczego go nie uratowała?
-Ambrozja to najrzadsza rzecz na świecie. Szczególnie po tym jak Szalony Mędrzec Prometeusz odebrał magię swoim wyznawcom, a wraz z nią całą pradawną wiedzę, którą posiadali. Teraz to wszystko jest zamknięte razem z nim w otchłani. Ciastko, które jesz to jedno z ostatnich na świecie.
-To dlaczego mi je dałeś? Dlaczego poświęciłeś tak rzadki i potężny relikt dla kogoś takiego jak ja?
-Ponieważ już taki jestem. Jestem gotów oddać wszystko dla innych. A ty naprawdę go potrzebowałeś. Jeszcze chwila, a byś umarł strawiony przez swoje własne płomienie.
Do nieznajomego podszedł czerwononosy renifer. Mężczyzna pogłaskał go po głowie.
Do Funikeona dopiero teraz dotarło kim był owy mężczyzna.
-Ty musisz być Świętym Mikołajem!
-Więc tak mnie teraz zwą. Żaden ze mnie święty, po prostu Mikołaj.
-Ale zrobiłeś tyle dobrego dla innych. Zasługujesz na to miano bardziej niż ktokolwiek inny! Oddałeś siebie oraz swój majątek, aby ludziom żyło się lepiej. Jesteś wspaniały!
-Nie znasz całej historii, Fin.
Wstał, podszedł do chłopaka i złapał go za ramię. Wiem że już po Świętach, ale ty nadal nie dostałeś swojego prezentu, co? Pozwól więc że podaruję ci nie jeden, a trzy dary. Kadzidło, Mirrę oraz Złoto.
-Tak jak... - zaczął Funikeon, jednak Święty Mikołaj przerwał mu machnięciem ręki.
-Zacznijmy od Złota. Najcenniejszym skarbem jest wiedza. Podaruję ci więc swoją mądrość. Pozwól, że podzielę się z tobą swoją historią.
Nie wszystko co robiłem było dobre. Chciałem, żeby ludziom żyło się lepiej to fakt. Byłem gotów oddać im wszystko. Lecz szybko okazało się, że tego, co posiadam, nie wystarczy dla wszystkich, a pieniądze czy inne przedmioty na niewiele się zdadzą, jeśli w grę wchodzą straszniejsze aspekty ludzkiego życia, jak choroba. Ludzie umierali każdego dnia, a ja mogłem tylko na to patrzeć. Jednak okazało się, że jest lekarstwo. Wszedłem kiedyś w posiadanie pewnej księgi. Nazywali ją "Księgą Mędrców". Wyczytałem z niej, że mit o Pandorze jest prawdziwy, ale że to nie greccy mityczni bogowie, a Mędrcy sprowadzili na świat zarazę. Jedynym lekarstwem na wiele, nieuleczalnych wtedy, chorób, była tylko, trzymana w twoich rękach, Ambrozja. Używając mapy i instrukcji do otworzenia portalu, przeniosłem się do tego wymiaru i wykradłem całą Ambrozję, jaka była w posiadaniu Mędrców. Jednak, gdy szczęśliwy wróciłem do domu, wydarzyła się najstraszniejsza rzecz w moim życiu. Jakiż ja byłem głupi. Zacząłem rozdawać Ambrozję wszystkim chorym ludziom. Było jej tak wiele, że postanowiłem wyleczyć nawet te mniej poważne choroby. Miałem nadzieję, że może całkowicie wyplenię chorobę z tego świata. Oj jakiż ja byłem głupi. Ambrozja była dla zwykłych ludzi zbyt potężna. Wszyscy zginęli strawieni przez własny samozapłon.
Tego dnia zostałem przeklęty. Nie tylko przez ludzi wiedzących o całej sprawie, ale i przez Mędrców. Musiałem uciekać, uciekać od wszystkiego co znałem i kochałem. I tak skończyłem tutaj wmawiając sobie, że tak będzie lepiej, że lepiej będzie jak zniknę z życia innych, po tym jak wiele musieli przeze mnie wycierpieć. Z całej skradzionej Ambrozji zostały mi tylko cztery ciastka. Cztery ciastka Ambrozji na caluśkim świecie. Gdy szedłem, tak jak ty i powoli opadałem z sił, umierając z głodu wpadłem na pewien pomysł. Postanowiłem szybciej doprowadzić do swojej śmierci i zabić się tak samo, jak wcześniej zginęli, z mojej winy, inni. Zjadłem więc jedno ciastko Ambrozji. Jednak nie umarłem. Nie tylko to. Coś się we mnie przebudziło. O ironio losu, stałem się nieśmiertelny, nie mogłem umrzeć. Jednak ból pozostał. Dlatego od tamtego dnia co rok wymykam się do naszego świata, próbując tak jak dawniej najprostszymi gestami pomagać ludziom. Z początku traktowałem to jako swoją pokutę, lecz pewnego dnia to się zmieniło. Uświadomiłem sobie po co to robiłem, co chciałem osiągnąć swoimi czynami. Widok uśmiechu tych wszystkich szczęśliwych dzieci. Poczułem wtedy jak łata się dziura w moim sercu, dziura, której myślałem, że nigdy nie uda mi się załatać. Uświadomiłem sobie, że mimo, że doprowadziłem do tragedii, moje intencje były jak najbardziej dobre. Tak, moja niewiedza doprowadziła do śmierci setek istnień, jednak nie oznacza to, że ja sam jestem zły, zrozumiałem, że nie jestem potworem, za którego od tamtego dnia zacząłem się uważać. Uświadomiłem sobie, że wciąż mogę czynić dobro. - Święty Mikołaj przerwał swoją wypowiedź i spojrzał wyczekująco na Funikeona. - Zapewne się domyślasz po co opowiedziałem ci tę historię?
Funikeon uciekł nerwowo wzrokiem.
-Chcesz powiedzieć, że moja ucieczka była głupotą, jednak ja nie potrafię siebie usprawiedliwić. Te wszystkie niewinne stworzenia zginęły bezpośrednio z mojej ręki. Nie potrafiłem powstrzymać mojej wściekłości.
-Chciałeś uratować Wiktorię. Ona była gwałcona Fin. Nie dziwię się, że wybuchłeś.
-To mnie nie usprawiedliwia! Nie musiałem zabijać niewinnych cywili! Powiedzmy, że wrócę, co jeśli to się powtórzy?!
-Tu przychodzi z pomocą mój drugi dar. Kadzidło.
Święty Mikołaj wręczył Funikeonowi metalowe naczynie na kształt świeczki z otworem u dołu. W środku znajdowało się jakieś ziele.
-To ziele rośnie tylko na Wyspach Emeraldowych. Ma właściwości uspakajające i jej praktycznie niezniszczalne i niezużywalne. Ilekroć poczujesz, że twoja wściekłość powraca zbliż do siebie to Kadzidło, zrób wydech ustami wypuszczając trochę ognia, panie smoku, a następnie wciągnij nosem wydzielany aromat. Jeden wdech wystarczy.
Funikeon popatrzył ze zdziwieniem na Mikołaja.
-To ja potrafię ziać ogniem?!
-Trzymajcie mnie. Jesteś w końcu smokiem do jasnej ciasnej! Smoki zieją ogniem! A przynajmniej większość. Jak coś to poproś kogoś albo znajdź gdzieś źródło ognia. Radź sobie co? Rodzina na ciebie czeka, a ty takimi bzdetami się przejmujesz! Jeszcze przejdźmy do faktu, że zostawiłeś dziecko. Dziecko któremu obiecałeś, że się nim zaopiekujesz. Mała Emma tęskni za tobą.
Funikeon przełknął ostatni gryz ciastka.
-Masz rację. Jestem idiotą, muszę wrócić, muszę im pomóc!
-Wiedziałem, że uda mi się przemówić ci do rozsądku. Nie popełniaj moich błędów Fin. Tobie pisane jest inne przeznaczenie.
-Nienawidzę tego słowa. - Westchnął Funikeon.
-Uwierz mi, od niego nie da się uciec nawet zapuszczając się w takie miejsce jak Przeklęta Ziemia. Możemy tylko liczyć, że zapisany nam przez Wyrocznie los, będzie dla nas łaskawy.
-Moje definitywnie nie jest.
-Masz rację Fin. Czeka cię jeszcze wiele nieprzyjemności w życiu. Będziesz cierpiał jeszcze wiele razy, i będziesz musiał dokonać ciężkich wyborów. Jednak pamiętaj, że masz rodzinę i przyjaciół po swojej stronie. Ja również chcę cię wesprzeć na tyle, na ile potrafię. Dlatego trzeci dar, jaki ci wręczę jest jedną z najpotężniejszych rzeczy na całym świecie. Oto twoja Mirra.
Święty Mikołaj wyjął z kieszeni porwanej koszuli małą drewnianą kasetkę. Była ona pozłacana złotem, a na pokrywie widniał napis...
-Ambrozja! - Krzyknął Funikeon.
Tak, Ambrozja. Chcę ci ją dać. Zostały dwie. Ostatnie na całym świecie. Może chociaż one przyniosą coś dobrego. Użyj jej mądrze.
Funikeon z należytym szacunkiem odebrał od Świętego Mikołaja ostatni dar.
-Dziękuję ci Święty Mikołaju, eee Mikołaju. Nie tylko za dary, ale i za rozmowę. Naprawdę jej potrzebowałem. Po tym wszystkim...
Mężczyzna ciepło przytulił Funikeona.
-Uciekaj stąd. - Rodzina na ciebie czeka.
-Jesteś pewny, że nie chcesz iść ze mną?
-Minęły setki lat od kiedy się tu krzątam. Przywykłem do tego życia. Poza tym Rudolf i inne renifery dotrzymują mi towarzystwa. Nie jestem sam.
Funikeon spojrzał na południe.
-Już czas. Wracam do nich.
Wciągnął głęboko powietrze i uwolnił z siebie swoją aurę. - Myślałem, że już nigdy nie wrócę do tej formy.
Uśmiechnął się do Świętego Mikołaja
-W smoczej formie w kilka chwil powinienem być w Dragolis. Jeszcze raz dziękuję ci za wszystko.
Wzbił się w powietrze i skierował ku południu, ku miejscu z którego tak bardzo pragnął uciec.
-Ah shit, here we go again. - Westchnął.
-Funikeonie! - Usłyszał za sobą głos Świętego Mikołaja.
-Tak? - Zapytał chłopak odwracając się do rozmówcy.
-Zapomniałbym, jeszcze jedno. Choćby nie wiem co, nie wolno ci ufać Mędrcom. Nie ważne co by ci mówili, albo obiecywali. Nie wolno. Rozumiesz?
-Nie martw się. Już nigdy nie popełnię tego błędu.
CZYTASZ
Fontanna Smoków
Fantasi"Przeznaczenie... Najpotężniejsza siła na świecie, od której nawet Mędrcy są zależni. Powstało na długo przed czasem i przestrzenią i od tamtej chwili kieruje wszystkim we wszechświecie. Przeznaczenie, siła tak potężna i przerażająca, że nie da się...