Rozdział 17

6 0 0
                                    

Zajęło mu tu trzy dni i dwie długie nocne lotu bez postojów ale w końcu dotarł na miejsce. Edmund z wyraźną ulgą opadł na ziemię. - Za tym lasem znajduje się państwo Przeklętych Prometeria. - Pomyślał. Przybrał swoją ludzką formę. - Dalej będę musiał już iść, żeby nie wzbudzić podejrzeń strażników. 
Idąc leśną ścieżką, chłopak układał plan działania. Edmund nigdy jeszcze nie był w Prometerii, ani nie spotkał żadnego z jej rodowitych mieszkańców (przynajmniej tych o zdrowych zmysłach), ale słyszał na ich temat przeróżne historie. Lokalni bardzi głosili, że po tym jak Mędrzec Przeklętych Prometeusz odebrał im moc, stali się oni wrakami dawnych siebie. Bez mocy, plątali się zagubieni w prostych, niektórzy nawet zdeformowanych, formach, błądząc bez żadnego celu wyczekując dnia, kiedy Eris uwolni ich od przekleństwa jakie zesłał na nich Prometeusz. Podobno wystarczył jeden najmniejszy błąd, aby rozzłościć Przeklętego i żeby stać się krótszym o głowę. - Edmund przełknął ślinę na tę myśl. - Chłopak początkowo planował jakoś obejść Prometerię, aby nie musieć stykać się z jej mieszkańcami, jednak opcja ta była niemożliwa. Jedyna ścieżka do Góry Początku i Końca prowadziła właśnie przez Prometerię. Obranie innej ścieżki było niemożliwe, ponieważ Górę, tak jak całe ziemie nieśmiertelnych strzegła potężna bariera hamująca wszystkie magiczne zdolności, w tym też zmiennokształtność. Edmund już teraz czuł jak otoczenie wysysa go z wszystkich sił witalnych. Legenda głosiła, że to sama Eris wzniosła barierę. Po tym jak Prometeusz odebrał przeklętym ich dawną moc, stali się oni bezbronni. Tak osłabieni mogli zostać szybko zamordowani przez inne nacje. Eris postąpiła wbrew sobie i złamała własne Tabu, poświęcając połowę własnych wnętrzności, aby z głębin swojego królestwa, królestwa śmierci Abbadon, wypiętrzyć górę, w której, w Świątyni Czasu umieściła trzy swoje najukochańsze córki, zwane później Wyroczniami. To właśnie od tej chwili zaczęły one tkać ludzkie przeznaczenie, aby nic nie mogło już nigdy zaburzyć natury świata. Aby świat mógł żyć w harmonii. Od tej też chwili Eris, oprócz Tabu, stała się też Mędrcem Przeznaczenia.
Edmund nie miał pewności, czy ta historia była prawdziwa. Była to jedna historii ich ojca, które opowiadał im przed snem. Ale teraz Edmund nie miał czasu na wątpliwości. Wyrocznie mogły być jego jedyną szansą na odnalezienie Funikeona. Dotarł już tak daleko. Musiał spróbować. Dotychczas sądził, że Mędrcy są tylko wymyślonymi przez prostaczków Bożkami,ale Fin mówił, że ich widział. Że spotkał na swojej drodze dwoje Mędrców. Mimo wszystko chłopak wierzył swojemu kuzynowi. Może i Fin popełnił wiele błędów i przypadkiem uczynił sporo zła, ale nie był oszustem. Nie kłamałby, tego Edmund był pewien. Jeszcze kilka tygodni temu sam na własne oczy widział Behemota. A skoro on istniał to Eris inni Mędrcowie a także jej córki także musiały istnieć. Musiały! To była jego jedyna szansa na znalezienie Fina. Chłopak mógł  być wszędzie i tylko one mogły go znaleźć.
Po drodze nie natknął się na żadnych strażników. W lesie nie było żywej duszy. Nie tylko to. Wokół nie słyszał żadnego świergotu ptaków, ani odgłosów dzikich zwierząt. Las wydawał się głuchy, jakby... martwy?  - Nie jest to dobry znak. - Pomyślał. - Czyżby bariery chroniące miasto był aż tak potężne?
Wyszedł na skraj lasu. Po przekroczeniu progu nagle uderzyła go fala dźwięków i hałasów.
Prometeria promieniowała życiem. Miasta nie strzegły żadne mury. Z miejsca w którym znajdował się Edmund prowadziła prosta ścieżka prosto do centrum miasta. Przechodząc przez gwarne ulice, rozglądał się wokoło. Miasto biło blaskiem milionów kolorów, jakby w każdym kamieniu, zamknięto małą tęcze. Ulice były dużo węższe niż w Dragolis, chociaż to nie było dziwne zważywszy na gabaryty ludzi. Aby zająć całą ulicę wszerz, musiałoby stać obok siebie z pięć osób. Błyszczące budynki ustawione szeregowo jeden za drugim, były zbudowane z tego samego błyszczącego kamienia co ulice. Gdzieniegdzie rozdzielały je tylko odnogi prowadzące na poboczne uliczki. Każdy z budynków miał dwa piętra i dach pokrytym dziwnym materiałem świecącym równie mocno co reszta budowli. Każda z cegieł i kamieni w sobie mały kryształ. To one mieniły się w słońcu, tak że to miejsce wyglądało niemal magicznie. - Niemal - Edmund zachichotał na tę myśl.. Wyglądały jakby były wybudowane przez mędrców. - Pewnie przeklęci wybudowali je przed katastrofą. - Pomyślał Edmund.
Wokół biegały wesołe dzieciaki trzymające w rękach patyki, które służyły im jako zabawkowe miecze, na ławeczkach siedzieli staruszkowie karmiący gołębie, a w oknie jakaś kobieta trzepała pościel. Wszyscy wydawali się szczęśliwi, jakby wydarzenia sprzed kilkuset lat nigdy nie miały miejsca. Czyżby zapomnieli? Zapomnieli kim tak naprawdę są? Kim byli?
Edmund spojrzał na stojącą obok tawernę. Tabliczka nad drzwiami głosiła "Pod Rozgwieżdżonym Niebem"
-Weselej się już nie dało? - Prychnął Edmund. - Nie zaszkodzi wejść do środka. Może dowiem się czegoś więcej o świątyni. Nie pogardziłbym też zimnym piwkiem. Smoczego Wina tu raczej nie mają.
Zamiast drzwi przed wejściem były dwie okiennice, przez co bar przypominał trochę te z filmów o dzikim zachodzie które oglądał z ojcem na Ziemi. - Teraz powinienem otworzyć je kopniakiem i wejść pewnie do środka. - Zaśmiał się w duchu Edmund. Zamiast tego delikatnie odchylił je do środka. Okiennice zaskrzypiały przeraźliwie. W środku wszyscy zajmowali się swoimi sprawami. Nie wyglądali jednak jak zwykli klienci zapuszczający się w takie miejsca. Przy jednym stoliku siedziało pięciu facetów. W pierwszej chwili mogło się zdawać że grają w pokera, ale to były karty do Czarnego Piotrusia. Mężczyźni, podobnie jak reszta mieszkańców, byli ubrani w kolorowe stroje, i nawet chusty na ich głowach, które mogły oznaczać, że należą do jakiegoś gangu, miały takie wzory i kolory, że wyglądały przekomicznie. Obok przy stoliku siedziała para z dzieckiem. Ojciec dziecka próbował zmusić je do jedzenia wydając odgłosy galopującego konia. - Powiedzenie leci samolocik nie wchodziło w grę. - W kącie karczmy przy stole siedziało 6 facetów, jeden z nich miał w rękach kuszę. Edmund uśmiechnął się na ten widok. Widział już ową rozgrywkę w karczmie ojca. Mama zawsze wypraszała uczestników nie chcąc, aby komukolwiek stała się krzywda. było to coś na zasadzie rosyjskiej ruletki, z tą różnicą, że w tym świecie nikt nie zna pojęcia rewolweru. była to specjalna kusza, której cięciwa opierała się na kilkunastu ząbkach. Z każdym naciśnięciem spustu coraz bardziej się rozluźniała aż w końcu powalała martwego delikwenta na ziemię. Radość Edmunda nie trwała jednak długo bo nagle facet trzymający kuszę położył na niej pomidora.
-No panowie, kto chce się dzisiaj usmarować w krwawej posoce? - Krzyknął
To nie były normalne zachowania ludzi w tym świecie. Tylko jakaś chora parodia! Jakby znalazł się nagle w jakimś reality show i zaraz ktoś miał wyjść z ukrycia z kamerą, mówiąc, że chłopak został wkręcony. Wszyscy śmiali się wesoło poklepując po ramieniach. Zdawało się, że nikt nie zauważył jego wejścia. Nawet barman zdawał się tak pochłonięty polerowaniem drewnianego kufla piwa, że ani na chwile nie podniósł od niego wzroku. jego twarz zdawała się niewzruszona. On jedyny zdawał się normalny w tym dziwnym świecie. Wszystko tu było... zbyt wesołe, zbyt... nienaturalne? Przeklęci stracili moc, stracili swojego mędrca, stracili wszystko. dlaczego nagle są tacy... szczęśliwi? Czyżby ktoś rzucił na nich jakieś zaklęcie?
Edmund przysiadł się do baru. Obok w kałuży czegoś pachnącego jak sok pomarańczowy leżał jakiś staruszek.
-Poproszę piwo - rzekł barmanowi.
Ten uniósł wzrok znak kufla i spojrzał na niego z obrzydzeniem.
-Piwo? Jakim śmieciem trzeba być, aby sięgać po takie siki.
-A macie coś mocniejszego.
-Chodzi mi o alkohol chłopcze. W tym mieście go nie znajdziesz. Te ziemie wyzbyły się wszelkiego plugastwa razem z używkami. Ty chyba nie jesteś stąd? Spojrzał na klejnot na lewej dłoni Elektra. - Chłopak pospiesznie ukrył dłoń w rękawie bluzy. - Cholera na śmierć o tym zapomniałem. - Pomyślał. Próbował jednak udawać, że nic się nie stało.
- Tak, ja yyy jestem tutaj przejazdem. Uwielbiam podróże i chciałem zwiedzić i wasze miasto. Prometeria jest naprawdę piękna. Każda cegiełka błyszczy tysiącami klejnotów. Jakby były tam zamknięte małe duszyczki.
Karczmarz zaśmiał się donośnie.
-Hoho coś w tym jest. Podróżnik tak? U nas pięknych budynków i kobiet dostatek. Niektórzy nazywają to miejsce krainą szczęścia. Niczego tu nie brakuje.
-A alkohol? - Edmund westchnął tęsknie. Jednak nici z jego zimnego piwka.
-Niczego, co byłoby potrzebne do życia. Już ci mówiłem alkohol to jeden z najgorszych plugastw na tym świecie.
-Mógłby mi pan powiedzieć, dlaczego tutaj wszyscy są tacy szczęśliwi?
-A czemu mieliby nie być. To kraina mlekiem i miodem płynąca. Niczego nam nie brakuje.
-A magia? - Spytał dociekliwie Edmund.
-Że jesteśmy przeklęci, tak? - Obruszył się karczmarz. - O to ci chodzi? Wy smoczki i te wasze czary. Magia to drugie plugastwo jakie te ziemie wydały na świat. Prometeusz dobrze zrobił nam je odbierając. Magia to było nasze przekleństwo. Każda z trzech wielkich wojen, Wielka Rzeź Mędrców, Wielka Wojna Żywiołów i Bitwa o Czas i Przestrzeń, odbyły się właśnie przez magię i przyniosły za sobą tylko chaos i zniszczenie. Zginęły wtedy niewyobrażalne ilości stworzeń. To właśnie przynosi magia. Śmierć.
-Wielka Królowa Dejmi uratowała nas wszystkich od śmierci! Gdyby nie ona, Antymateria i jej armia unicestwiłyby cały nasz wszechświat! - Edmund wstał tak szybko, Że krzesło na którym siedział upadło z hukiem na ziemię.
-Siadaj chłopcze, bo nie będę tolerował takiego zachowania w moim barze. Gdyby nie magia, do niczego by nie doszło. Prometeusz chciał nas wszystkich uratować. "Tylko wyzbywając się magii, można naprawdę się wyzbyć grzechu". Chyba już czas, żebyś stąd odszedł.
-Proszę zaczekać. - Spróbował jeszcze raz Edmund. - Przepraszam za swoje wcześniejsze zachowanie, ma pan rację. Magia wyrządziła wiele szkód na tym świecie, ale czy to znaczy, że nie przyniosła nam też wiele dobrego? Dzięki magii mogliśmy ewoluować.
-I stać się czym? Maszynami do zabijania?!
-Nastąpiła grobowa cisza. Nikt się nie śmiał odezwać ani słowem. Wszyscy przerwali swoje zajęcia i teraz wpatrywali się w Edmunda.
-Dobrze, przepraszam, ma pan rację. Skończmy temat. Mam tylko jedno pytanie. Przybyłem tutaj także, aby zbadać Górę Początku i Końca. Podobno znajduje się na niej Świątynia Czasu. Zna pan może do niej drogę.
-Zwykłym śmiertelnikom nie wolno na nią wchodzić. Ty też powinieneś sobie odpuścić. To najświętsze miejsce w całym naszym kraju. - Trzasnął kuflem o blat. - Wynoś się stąd. - Wycedził przez zęby. - Przyniosłeś tylko grzech i rozpustę na nasze ziemie. Nie chcę cię tu więcej widzieć.
Edmund westchnął, pokłonił się karczmarzowi i skierował się ku wyjściu. Kątem oka zauważył, że staruszek siedzący obok, który wcześniej bacznie przysłuchiwał się ich rozmowie, również wstał od baru i zaczął iść powoli za Edmundem. Chłopak miał złe przeczucia. To mógł być tylko przypadek, ale co było dziwne, staruszek nawet nie dopił swojego soku. Edmund, starając się udawać, że nie zwraca uwagi na staruszka, wyszedł z karczmy i zaczął kierować się dalej w głąb miasta. Może znajdzie chociaż jedną osobę która nie ma tutaj niepokolei w głowie i będzie w stanie mi pomóc - Pomyślał zdesperowany.
Staruszek nie przestawał iść za nim. To już na pewno nie był przypadek. Edmund starał się co chwila zmieniać uliczki i wchodzić w to nowe zakręty, a staruszek w dalszym ciągu podążał za nim. W końcu Edmund kręcił w zacienioną ślepą uliczkę oddzielającą wąsko dwa domy. Wszystko poszło po jego myśli, staruszek wszedł w nią tuż za nim. Jeszcze tylko kilka kroków i będzie mógł wyjaśnić całą tą sytuację. Edmund wydobył z rękawa sztylet i momentalnie odwrócił się i rzucił na staruszka. Siłą impetu powalił go na ziemię i przystawił mu sztylet do gardła.
-Kim jesteś i czego ode mnie chcesz?! - Wykrzyknął
-Spokojnie chłopcze, jestem po twojej stronie. - Wychrypiał staruszek.- Proszę cię schowaj sztylet i pomóż mi wstać. Moje stare kości i tak już w ciągu życia się wiele nacierpiały.
Edmund postanowił na razie zaufać staruszkowi. Na razie to był jego jedyny trop,a starzec mógł coś wiedzieć.
-Mam na imię Paweł, lecz przyjaciele zwą mnie Papi. - Przedstawił się starzec. - Przepraszam że tak cię śledziłem, ale sam rozumiesz, że w tym miejsce głupotą jest poruszać twoje tematy przy reszcie Przeklętych. Proszę, pójdź ze mną. Mieszkam niedaleko. Napijemy się czegoś i w tym czasie odpowiem na wszystkie twoje pytania. 
Edmund niechętnie kiwnął głową i ruszył za Papim. Ruszyli ku centrum miasta. W jego sercu na dużym placu stała mała scena na której było coś co przypominało trumnę. Trumna na scenie? - Zastanawiał się Elektro. - Muszą tu się odbywać jakieś sztuki teatralne. To było jedyne sensowne wyjaśnienie. Nie sądził, by śmiertelni trzymali zmarłych na widoku, chociaż aktualnie nic by już go nie zdziwiło. 
Zatrzymali się przed mieszkaniem naprzeciwko sceny. Papi wyciągnął żeliwny klucz od mieszkania i otworzył zamek. Drzwi otworzyły się skrzypliwie. 
-Zapraszam, wejdź proszę do środka. - Papi ruchem ręki wskazał wnętrze domu. Przepraszam za bałagan, rzadko miewam gości. 
Edmund przestąpił próg domu i wszedł do przestronnego pokoju dziennego. Wnętrze domostwa również połyskiwało kryształem, tak jak mieniło się z zewnątrz. Po prawej stronie Edmunda znajdował się mały kominek, teraz nieużywany. W środku stały dwa krzesła i mały okrągły stoliczek.
-Usiądź proszę -  Papi wskazał chłopakowi jedno z krzeseł. - Czego się napijesz? Kawa? Herbata?
Czyli dalej nici z alkoholu... - Westchnął Elektro - Ma pan może kakauko?
-Chyba masz na myśli kakałko - zaśmiał się Papi.
Przepraszam. - Edmund wpadł w zakłopotanie. - Widzisz, Papi, mój kuzyn zwykł w ten sposób przekręcać to słowo i teraz mi także przypadkowo mi się czasem zdarzy. 
-Rodzina to prawdziwy skarb. - Westchnął Papi. -Kakauko mówisz? Takie rzeczy to u nas rarytas  i zazwyczaj nie serwuje się ich gościom, ale dla ciebie zrobię wyjątek. Siadaj, za moment wróce.
Wyszedł przez drugie drzwi. Edmund usiadł na jednym z krzeseł i rozciągnął się leniwie. Nie spał już zbyt wiele. Po odbytej rozmowie będzie musiał prosić Papiego o nocleg. Przed nim jeszcze sporo do zrobienia.
Niecałe pięć minut później Papi wszedł do środka niosąc dwa drewniane kubki. Postawił jeden z nich obok Edmunda i delikatnie usiadł na drugim krześle wylewając przy tym kilka kropli swojego kakaa.
-Przypomniało mi się, że jeszcze mi się nie przedstawiłeś chłopcze. Jak cię zwą? Proszę opowiedz mi o sobie. Co cię tu sprowadza? Nie wyglądasz mi na zwykłego podróżnika tak jak to opisywałeś w karczmie.
Edmund odpił trochę swojego kakaa. To on miał zadawać pytania po czym staruszek przygniótł go toną swoich. Postanowił jednak zaufać staruszkowi.
-Mam na imię Edmund i pochodzę z Dragolis. Jak pewnie zauważyłeś, posiadam klejnot Elektra. Tak też więc mnie niektórzy zwą. Przybyłem tutaj w poszukiwaniu przyjaciela. Uciekł od nas i teraz może być wszędzie. Dlatego chcę odnaleźć Trzy wyrocznie i poprosić je o pomoc. Może będą w stanie zdradzić mi,gdzie aktualnie przebywa.
-Trzy wyrocznie mówisz? - Starzec podrapał się po swojej długiej, białej brodzie. - Myślę, że porywasz się z motyką na słońce mój chłopcze. Nikt nie widział Mędrców od wielu pokoleń. Możliwe nawet że nigdy nie istnieli.
-Dziwnie słyszeć takie słowa z ust Przeklętego. Jesteście żyjącym dowodem na to, że Mędrcowie kiedyś istnieli. Zresztą, mam dowód. Jeszcze niecałe kilka tygodni temu widziałem na własne oczy Behemota. Walczyłem z nim.
Papi zdawał się nie być w najmniejszym stopniu zszokowany tym wyznaniem.
-Jeśli jeszcze żyjesz to to może wcale nie był Behemot? - Zapytał nosząc jedną brew. Kto wie, może Przeklęci wcale nie są przeklęci? Zastanawiałeś się kiedyś nad tym chłopcze? Może od zawsze tacy byliśmy. Nie mieliśmy żadnej mocy. Zawsze byliśmy tylko... ludźmi
-Ale jest o was tyle legend! - Nie ustępował Edmund. - Musiało coś się stać, że teraz jesteście tacy bezbronii.
-Bezbronni? - Zaśmiał się Papi. - Edmundzie stoisz przed najpotężniejszym ludem tych czasów. Może i nie mamy magii, lecz mamy wielkie umysły i jeszcze większe marzenia. Potrafimy stworzyć rzeczy, które innym nawet się nie śniły, potrafimy się obronić nawet bez pomocy magii.
-No a ta bariera? - Kontynuował Edmund. - Mówią że stworzyła ją dla was Eris. Przecież nie mogła powstać z niczego...
-To również nasza zasługa. - Uciął mu Papi. - Nawet nie wiesz ile można zdziałać przy użyciu naszej technologii. Zdołaliśmy stworzyć baterię o nieskończonej mocy. To ona zasila całe miasto, a także i naszą barierę. Przeklęci, jak nas nazywacie, są naprawdę wybitnym ludem.
-A co z tą górą? Musi być powód dla którego nie wolno na nią wchodzić.
-Ślepy jesteś?! Widziałeś jaka jest stroma?! - Krzyknął Papi. - Tylko idiota próbowałby się na nią wspiąć. Przez te wasze głupie bajeczki zginęło już zbyt wiele stworzeń. Tam nic nie ma, chłopcze, znajdziesz tam tylko śmierć. Wracaj do domu.
-Ale mieszkańcy zdają się wierzyć w Prometeusza! Musiał istnieć!
-Każdy potrzebuje w coś wierzyć, inaczej popadłby w szaleństwo. Człowiek, tak jak inne stworzenia, boi się śmierci. Zadaje sobie pytania, "czy coś jest potem"? Żyje z obawą, że nie ma tam nic. Że, gdy jego serce przestanie pracować, po prostu przestanie istnieć. Nie będzie go. Tak jak wy smoczki macie swoje kamyczki... - Wskazał na dłoń Edmunda. - Tak my musimy wierzyć w coś w rodzaju raju. Inaczej byśmy oszaleli. 
-Ale ty zdajesz się nie wierzyć?
-Zadaje tylko retoryczne pytania mój chłopcze. Taka już rola starca.
Edmunda nagle olśniło. Odłożył energicznie kufel.
-Chwila moment. Proszę powiedz mi, czy ty sam jesteś Mędrcem? Czy to możliwe, że to ty jesteś Prometeuszem?
Papi zaśmiał się.
-Nie jestem ani Prometeuszem ani Mędrcem. Przynajmniej nie takim jakiego oczekujesz, chłopcze. Jestem mędrcem dla mojego ludu, filozofem, drogowskazem, ale daleko mi do mitologicznych bogów. Jestem tutaj kimś w rodzaju kapłana. Mówię ludziom to, co chcą usłyszeć, pomagam im odnaleźć wewnętrzny spokój.
-A nie powinieneś jako kapłan starać się przekonywać mnie do waszej religii?
-Nie jesteś jednym z nas, chłopcze, na każdego czeka inne przeznaczenie. Mogę cię jedynie poprowadzić.
-To poprowadź mnie do Świątyni Czasu.
-Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! - Krzyknął Papi. - Nie ma żadnej Świątyni Czasu, nie ma żadnych Wyroczni, nie ma Mędrców! Wracaj do domu chłopcze.
-W takim razie sam wespnę się na tą górę. Przybyłem tu by uratować Fina. Jeśli mi się nie powiedzie, to nie mam po co wracać. Muszę spróbować. Dlatego dziękuję ci za kakauko ale muszę już iść.
Dopił swoje kakao, wstał z krzesła i skierował się do drzwi. Te nagle otworzyły się z hukiem, a do środka weszło czterech mężczyzn w białych szatach. Ich twarze były ukryte pod kapturami.
-Nie pozostawiasz mi wyboru, Elektro... - Ostatnie słowo Papi wycedził przez zęby. - Nie możemy ci pozwolić, abyś wszedł na tą górę. Zamiast tego może odprawisz z nami małą uroczystość? Obiecuję ci, że zaraz po niej, zostaniesz z nami na zawsze, a przynajmniej twoja dusza.

Fontanna SmokówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz