Rozdzial 14

4 1 0
                                    

Mikołaj zawiesił ostatnią bombkę  na choince.
-Już prawie gotowe. Brakuje nam tylko czubka. Tato, czy mógłbyś mi go podać?
Chwycił czubek wręczony mu od ojca i przymocował na szczycie choinki. Zszedł z krzesła i odsunął się parę kroków, aby przyjrzeć się efektowi. Choinka była prześliczna, jednak czegoś jej brakowało. Ojciec Mikołaja zauważył, że jego syna coś niepokoi.
-Czy coś się stało? - Zapytał zaniepokojony.
-Nic takiego. Chodzi o to, że pierwszy raz od wielu lat ubieramy choinkę bez pomocy Funikeona. Brakuje mi go.
-Nic dziwnego, był twoim najlepszym przyjacielem. - Podszedł do chłopaka i przytulił do siebie. - Hej, zobaczysz wszystko się ułoży.
Niby jak? Minął tydzień, od kiedy zaginęli. Ratownicy zaraz przestaną ich szukać. Nie podoba mi się to. Najpierw zginął ich ojciec, a potem w niewyjaśnionych przyczyn sami zaginęli wraz z wujem. Nikt nie wie co robili ani gdzie poszli. Zupełnie jakby rozpłynęli się w powietrzu.
-Odnajdą się, zobaczysz. Musisz być cierpliwy.
-Tak strasznie mi ich brakuje. Podszedł do okna, otworzył je i wyszedł na balkon. Spojrzał na górujące na niebie słońce.
Funikeonie, Rozalio, gdziekolwiek jesteście, błagam,odezwijcie się. Życie bez was jest szare i pozbawione sensu. Wróćcie. Zamknął oczy i złożył ręce w geście modlitwy.
-Boże, błagam, zwróć mi moich przyjaciół.

***

Funikeon tak długo czekał na ten dzień. Była Wigilia. W końcu mogli ponownie usiąść razem przy wspólnym stole. On, Rozalia oraz mama i tata. Tego dnia dołączył do nich także ich wuj Bronek. Funikeon jednak nigdzie nie widział Edmunda. Jego miejsce było puste. Reszta rodziny zdawała się jednak tego nie zauważać. W ogóle siedzieli jacyś zamyśleni. Każdy zdawał się być w innym świecie.
Funikeon pociągnął Rozalię za rękaw sukienki.
-Hej, Roz co się dzieję, dlaczego nic nie mówisz?
Dziewczyna odwróciła do niego wzrok. Spojrzała na niego para zimnych, martwych oczu.
-Zabiłeś ich. - Powiedziała półmartwym głosem. - Zabiłeś niewinne istoty.
-Nie! - Zawołał przerażony Funikeon. -To nie tak. Ja nie chciałem. Chciałem uratować Wiktorię! Chciałem....
Morderca! - Szeptali. - Morderca! Morderca!
-Przestańcie! - Próbował ich uspokoić Funikeon. Zleciał z krzesła. Jego bliscy wstali i zaczęli iść w jego stronę. Ich oczy były zimne.
-Morderca! - Powtarzali. - Morderca!
Funikeon zaczął czołgać się do tyłu. Chciał jak najszybciej stąd uciec. Uciec od tych głosów. Zapomnieć o tym wszystkim. Doczołgał się do okna i podciągnął do góry opierając o parapet. Nagle coś wybiło szybę. Ktoś złapał go za szyję i zaczął dusić. Z trudem wyrwał się z uwięzi. Odwrócił się w stronę napastnika. To nie był zwykły człowiek. I nie był sam. Na zewnątrz roiło się od zombie. Funikeon przyjrzał się ich twarzom. Znał je. To były twarze tych wszystkich niewinnych osób, które zamordował. Ten, który chciał go chwilę temu udusić, wpadł do środka i bezwładnie przeturlał się po podłodze. Za nim do środka zaczęli wlewać się pozostali.
-Morderca! - Krzyczał tłum. - Morderca! Morderca!
Nie! - Wyszeptał przerażony Funikeon. Chciał jak najszybciej stąd uciec, lecz jakaś część jaźni kazała mu zostać na miejscu. Otrzymać zasłużoną karę i zostać rozerwanym przez półmartwy tłum.
-Morderca! Morderca! Morderca!
-Funikeon! - Usłyszał za sobą znajomy głos. Był jednak zbyt przerażony, żeby się obrócić. Ktoś złapał go za ramię i pociągnął do siebie.

***

Przerażony zerwał się z łóżka. Więc to był tylko sen? - odsapnął. Głosy jednak nie ucichły. Wciął je słyszał.
-Morderca! Morderca! Morderca! - Monotonnym krzykom nie było końca.
Zobaczył przed sobą niewyraźną sylwetkę. Rozciągnął się i przetarł oczy.
-Edmund? Śnił mi się prawdziwy koszmar. Myślałem że zaraz zginę i... -Zobaczył przerażenie na twarzy swojego kuzyna.
-Co się stało? - Zapytał.
-Ty mi powiedz. Przed domem jest rozwścieczony tłum. Żądają twojej głowy. Dziewczyny próbują ich uspokoić. Co żeście wczoraj narobili? Dzika powiedziała, że...
-Wiktoria! - Krzyknął Funikeon. Dopiero teraz sobie przypomniał wydarzenia z poprzedniej nocy. Zerwał się z łóżka i wybiegł z namiotu.
-Zaczekaj! -Krzyknął za nim Edmund. - Rozszarpią cię!
Funikeon jednak go nie słuchał. Odchylił pokrywę namiotu i wyszedł na zewnątrz. Wokół rzeczywiście zebrał się cały Obóz.
-Przyszedł! - Krzyknął ktoś w tłumie.
-I ty jeszcze śmiesz się pokazywać? - Dodał ktoś inny.
-Skrócić go o głowę! - Dodał trzeci.
Reszta tłumu zaczęła krzyczeć z wyraźną aprobatą tego pomysłu. Zaczęli wyciągać po niego swoje chude, powykręcane ręce. Były one prawie takie same jak w jego śnie. Ręce sprawiedliwości.
Ktoś odtrącił je od niego i stanął przed nim.
-Przestańcie! - Krzyknęła zrozpaczona Wiktoria. - Funikeon mnie uratował. On jest bohaterem.
-Bohaterem? - Zapytał ktoś z wyraźną pogardą. - Taki z niego bohater, że wczoraj zamordował mojego męża i brata.
-Nic nie przywróci życia mojemu synowi! - Dodała jakaś staruszka. Ten człowiek jest mordercą! Zasługuje na śmierć!
-Śmierć! Śmierć! Śmierć! - Podchwycili ją inni.
Do Funikeona podeszła Aqua i złapała go za ramię. Spojrzała z determinacją na zebranych.
-Fin zrobił dla nas wiele dobrego. Zasługuje na wybaczenie.
-Tego nie da się wybaczyć! Ten chłopak jest mordercą!
Ktoś cisnął w niego pomidorem. Ten z plaskiem wylądował mu na głowie. Miąższ spłynął mu po twarzy.
Wyszedł przed Wiktorię.
-Czy mogę coś powiedzieć?
Oberwał czymś miękkim i ciepłym. I to już na pewno nie był pomidor.
-Zamilcz! Tacy jak ty nie mają prawa głosu.
Pochylił się do Wiktorii.
-Czy cywilizacja tego świata zatrzymała się na średniowieczu? - Szepnął do niej. Odwrócił się do tłumu.
-Wysłuchajcie mnie, proszę. Nie chciałem nikogo skrzywdzić. Jednak, gdy jeden z oprawców tknął Wiktorię, nie wytrzymałem. Puściły mi wszelkie hamulce. Wiem, że nie zasługuję na litość, dlatego mogę wam obiecać, że już teraz spakuję się i opuszczę Obóz, aby tułać się po świecie, cierpiąc za to, co zrobiłem.
-Nie pozwolę na to. - Usłyszał za sobą głos Edmunda. - Nasza rodzina już wystarczająco się wycierpiała nie chcę stracić jeszcze ciebie. - Zwrócił się do tłumu. - Dajcie mu jeszcze jedną szansę. Fin jest najbardziej prawym człowiekiem, jakiego znam.
-Dlaczego Mamy ci zaufać? - Zapytał ktoś z tłumu. Następnym razem może nas już tu nie być. Może wymordować nas wszystkich.
-Dlatego, że ręczę za niego głową. Jeśli znowu popełni jakiś błąd, zginę razem z nim.
Tłumowi musiało to wystarczyć. Zaczął powoli się rozchodzić, jednak nadal patrzyli na chłopaka z nienawiścią w oczach. Edmund w milczeniu obserwował rozchodzących się mieszkańców.
Do Funikeona podbiegła Emma. Chłopak wziął ją na ręce i przytulił.
-Tatusiu co się stało? - Spytała zapłakana. - Czy to znaczy, że nas opuścisz?
-Hej, Emma, spokojnie nie zostawię was. Jednak nie mogę sobie darować tego, co zrobiłem. Nie wiem czy ktokolwiek mi zaufa.
-Masz dobre serce tatusiu. - Powiedziała mu Emma.
-Emma, czy mogłabyś nas zostawić samych? - Zapytał dziewczynkę Elektro, ani na moment nie ściągając oczu z tłumu.
Podeszła do nich Miłość i wzięła dziewczynkę na ręce.
-Chodź kochanie. Poczekamy na nich w namiocie.
Gdy wszyscy się rozeszli Edmund odwrócił się i przywalił Funikeonowi siarczystym plaskaczem w twarz.
-Co to miało być?! - Zapytał. - Dlaczego zamordowałeś tych ludzi?! - W oczach Elektra widać było wściekłość. Zamachnął się drugi raz i przywalił w chłopaka z taką siłą,że ten padł na ziemię.
-Elektro, wystarczy! - Krzyknęła przerażona Wiktoria. On mnie uratował.
-Nikogo nie uratował. Skazał nas wszystkich na śmierć. Myślisz, że tak łatwo było przekonać tych wszystkich ludzi? Zebrać ich w jednym miejscu i przekonywać do walki? Wszystko zaprzepaściłeś.
Funikeon patrzył przerażony w oczy Edmunda.
-Ty... mi nie wierzysz?
W kącikach oczu Edmunda znowu zaczęły zbierać się łzy.
-Oczywiście, że ci wierzę. Jesteśmy rodziną. Nie jestem na ciebie zły. Jestem zły na siebie. Na całą tą sytuację. Jestem zagubiony. Nie poradzę sobie. Jaki ze mnie przywódca? Jestem nikim. Nie mamy szans z armią Akunari. Powinniśmy się poddać zaraz po tym jak zginął Barbarian. To on zebrał nas wszystkich, żebyśmy walczyli w słusznej sprawie. To on rozpalił w naszych sercach nadzieję i wolę buntu. Bez niego jesteśmy zgubieni.
Funikeon z trudem podniósł się z ziemi oparł o leżącą koło domu ławkę i spojrzał na Edmunda.
-Nie jesteś sam. Masz nas. Jesteśmy rodziną i razem pokonamy króla. Zobaczysz.
-Bez poparcia cywili nic nie zrobimy. Musisz odkupić sobie na nowo ich zaufanie.
-Myślisz, że to możliwe?
-Nie dowiemy się, póki nie spróbujesz. Kilka minut temu przyszła świeża dostawa ryb. Weź je i rozdawaj mieszkańcom.
Wiktoria podeszła do Funikeona i wyciągnęła do niego rękę, aby pomóc mu wstać.
-Pójdę z tobą. Będzie szybciej.
Funikeon wiedział, że to nie dlatego Wiktoria chce mu towarzyszyć. Skinął jej głową z wdzięcznością.  Skierowali się w stronę magazynu, gdy za sobą usłyszeli ciche tupanie i czyjeś sapanie. To Emma próbowała ich dogonić.
-Tatusiu...! Zaczekajcie...! - Wysapała między kolejnymi oddechami. - Idę z wami.
Funikeon chwycił ją i usadowił sobie na barkach. Emma pisnęła podekscytowana. W trójkę kontynuowali wędrówkę.
-Tatusiu, czy ty chcesz nas opuścić? - Spytała cicho Emma.
Funikeon spuścił wzrok na ziemię.
-Oczywiście, że nie chcę. - Odrzekł jej. - Jesteśmy rodziną. Nie jestem jednak pewien czy moja obecność będzie tutaj w dalszym ciągu mile widziana.
-Masz dobre serduszko. Ja to wiem. - Powiedziała Emma. - Wszyscy na pewno ci wybaczą.
Wiktoria przeczesała czarne włosy Emmy.
-Na pewno tak się stanie. - Skinęła jej. - potrzebują tylko trochę więcej czasu.
Doszli do magazynu. Była to mała szopa, na szybko złożona ze starych, spróchniałych desek. Połączone były ze sobą czymś na kształt gwoździ. Konstrukcja wyglądała, jakby miała się za chwilę rozpaść. Zresztą tak jak wszystko w tym, przypominającym slamsy, Obozie. Budynek nie miał dachu, jednak w grocie nie stanowiło to problemu. Wejście do środka było przykryte przez grubo ciosaną korę dębu.
Wiktoria odsunęła ją, odsłaniając wnętrze magazynu. Pomijając dwie małe beczki na środku, pomieszczenie było kompletnie puste. Dziewczyna wręczyła Funikeonowi jedną beczkę, dźwignęła drugą i razem skierowali się z powrotem między budynki mieszkalne.
Na ulicach było kompletnie pusto.
-Dziwne. Zawsze wszyscy zbierali się w długie kolejki rodem z PRL-u, aby otrzymać swój przydział pożywienia. Tymczasem teraz nie ma tutaj żywego ducha. - Zastanowiał się Funikeon.
Emma pociągnęła go za ramię.
-Tatusiu spójrz tutaj.
Dziewczynka wskazała mu na jedno z okien. Stał za nim starszy mężczyzna. Gdy tylko się do niego zbliżyli, z zamachem trzasnął okiennicami.
Coraz bardziej zagłębiali się w kręte uliczki, lecz tam sytuacja się powtarzała. Przy jednej z nich zobaczyli rozmawiającą ze sobą gromatkę dzieci.
-Jesteście może głodni? - Zapytał ich Funikeon. - Przynosimy świeżą rybę.
-Spadaj! Krzyknął któryś z gromadki. Rodzice zabronili nam z tobą rozmawiać. Jesteś mordercą.
Funikeon chciał coś powiedzieć, ale uprzedziła go Wiktoria.
-Fin nie zrobił nic złego. Jest bohaterem. Uratował mnie. Gdyby nie on, już dawno bym nie żyła.
Przed szereg wyszedł najstarszy z dzieciaków. Spojrzał na nich nienawistnym spojrzeniem.
-I dobrze ci tak. Powinnaś szczeznąć. - Wycedził przez zęby.
-Tego już za wiele! - Krzyknął Funikeon. - Słuchaj dupku. Albo ją przeprosisz, albo spiorę ci takie pranie, że cię własna matka nie pozna.
-Fin! Nie warto. - Powstrzymała go Wiktoria. - Nic na to nie poradzimy. Ludzie będą gadać. Po za tym spójrz na niego.
Chłopak powoli wycofywał się przerażony. Nagle jego oczy się zmieniły. Jego spojrzenie było pełne nienawiści.
-Tak się składa, że moi rodzice nie żyją! - Krzyknął. - Ty ich wczoraj zabiłeś!
Chwycił stojący na ziemi kamień i zamachnął się w Funikeona. Jednak to nie jego trafił. Emma oberwała nim w klatkę piersiową, wypadła z objęć Funikeona i przewróciła się na ziemię.
Chłopcy momentalnie rozbiegli się do domów.
Funikeon klęknął przy Emmie i podniósł ją, żeby przyjrzeć się ranie. Dziewczynka poddała mu się bezwładnie. Na głowie miała sporych rozmiarów guza.
Nie. Nie. Tylko nie to! - Bełkotał przerażony Funikeon.
Wiktoria przyłożyła ucho do ust Emmy. odsapnęła z ulgą.
-Oddycha. Po prostu zemdlała.
-Funikeon kiwnął jej z wdzięcznością.
-Musimy jak najszybciej wrócić do bazy i oddać ją w ręce Aquy. - Powiedziała Wiktoria. - Jestem pewna, że szybko odzyska przytomność.

***

Gdy zbliżali się do pozostałych ujrzeli z daleka Aquę. Machała im na przywitanie. Nagle zobaczyła, leżącą bezwładnie w ramionach Funikeona, Emmę i podbiegła do nich przestraszona.
-Co się stało?! - Krzyknęła
-To moja wina. Nie upilnowałem jej tak jak powinienem. Dostała kamieniem w głowę.
Aqua wzięła od Funikeona dziewczynkę i przyjrzała jej się zaniepokojona.
-Jest blada. Nie dobrze. Bardzo nie dobrze. Dzika, przynieś mi jak najszybciej świeżą, zimną wodę. i jakieś ręczniki. Muszę obmyć jej ranę.
Wiktoria skinęła jej krótko i zniknęła w gąszczu uliczek. Aqua tymczasem odwróciła się i wbiegła do namiotu. Funiekoen chwilę stał zdezorientowany nie wiedząc co ze sobą zrobić. wreszcie zdecydował się dołączyć do Aquy w namiocie.
Aqua umieściła Emmę wygodnie w łóżku i nakryła prześcieradłem. W tym momencie do środka wbiegła Wiktoria i wręczyła siostrze wszystko, o co ta ją wcześniej poprosiła. Aqua namoczyła materiał i zaczęła delikatnie przecierać zakrwawione czoło Emmy.
Funikeon nie był w stanie nic zrobić. Stał tylko i się wszystkiemu przyglądał.
Gdy Aqua skończyła oczyszczać ranę, wstała i podeszła do chłopaka.
-Dobrze, że od razu do mnie przybiegliście. Oczyściłam całą ranę i przykryłam świeżym ręcznikiem, aby nie wdało się zakażenie. Do jutra powinna się obudzić. Teraz potrzebuje odpoczynku.
Resztę dnia Funikeon spędził siedząc przy łóżku Emmy, trzymając dziewczynkę za rączkę. Dręczyło go straszne poczucie winy. Nie mógł sobie darować tego, co się stało. To wszystko moja wina! - Powtarzał sobie. - Emma leży tu teraz przeze mnie. Co ze mnie za ojciec. Skrzywdziłem ją.
Ktoś złapał go od tyłu za ramię. Przeszył go zimny dreszcz. To była Aqua.
-Sprawdzam, czy wszystko w porządku. - Szepnęła. - Idź spać. Ja się nią zajmę.
Funikeon skinął głową i skierował się do swojego pokoju.
Spojrzał na torebkę leżącą w kącie. Jedyną rzecz, jaka pozostała mu po Rozalii. Opadł ciężko na łóżko i zaczął płakać.
-Dlaczego ty mi to robisz, Eris? - Spytał szeptem. - Czy już nie wystarczająco straciłem? - Czego ty jeszcze ode mnie chcesz? - Nie czekał na odpowiedź. Przyszła ona do niego sama i była przerażająca. - A więc to tak? - Spytał. - Chcesz, abym stracił wszystko, co kocham? O to ci przez cały czas chodzi? Nie pozwolę na to. Już nikt więcej nie ucierpi. Żadna moc nie jest warta utraty wszystkiego co się kocha. - Uśmiechnął się. - Zaczynam mówić jak ta głupia książka.
Sięgnął do torebki swojej siostry i wyciągnął oprawioną w grubą skórę księgę. Zaczął cicho przeglądać kartki. Nagle zatrzymał się na jednej z niedowierzaniem.
-To mapa! - Przyjrzał się jej dokładnie. Były na niej zaznaczone trzy kontynenty odgrodzone od siebie oceanem. Przyjrzał się uważnie zaznaczonym miastom. To co tam ujrzał jeszcze bardziej wprawiło go w niedowierzanie.
-"Dragolis" - Odczytał. - To jest mapa tego świata! Ale to nie możliwe. Ta książka należała do mamy. Dlaczego tu jest ta mapa? - Nagle wszystko zaczęło mu się układać w logiczną całość. - To tego szukał włamywacz. To na tej księdze mu najbardziej zależało! - Coś mu jednak nie pasowało. - Ale dlaczego jej nie zabrał? - Zastanawiał się. -  Przecież nie była jakoś specjalnie ukryta. To nie możliwe, żeby odszedł z pustymi rękoma. Może było coś jeszcze?
Chłopak zauważył, że wysoko nad Dragolis, na północy znajduje się wielka pusta przestrzeń.
-"Przeklęta Ziemia" - Odczytał Funikeon. - "Strzeż się wędrowcze. Z tego zapomnianego przez Mędrców miejscu nie ma wyjścia". To jest to! - Krzyknął. - Miejsce zapomniane przez mędrców. Tam będę bezpieczny. Uwolnię się od swojej klątwy. Zadbam o to, aby nikt więcej nie zginął.
Przerzucił sobie przez ramię torebkę Rozalii. Rozejrzał się po swoim namiocie.
-Na niczym innym mi nie zależy. Postanowione. Wyruszam od zaraz. Już nigdy tu nie wrócę.
Odchylił powałę namiotu i wyszedł na zewnątrz. Całe miasto spało. Tylko z namiotu, gdzie leżała Emma widać było słaby blask zapalonej lampy naftowej. W środku widać było cień ,pochylonej nad łóżkiem, Aquy.
-Tak będzie lepiej. - Pomyślał Funikeon. - Beze mnie będą bezpieczni.
Chłopak opuścił grotę i wyszedł na zewnątrz. Księżyc gurował wysoko na horyzoncie, a niebo było rozświetlone milionami gwiazd. Ostatni raz spojrzał na Obóz Zagubionych Dusz i wyruszył na północ. W stronę Przeklętej Ziemi. Tam, gdzie na zawsze będzie mógł uwolnić się od Eris.

Fontanna SmokówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz