Rozdział 16

1.4K 61 0
                                    

     Kilka dni po wygranej bitwie z Kalormenem, król Wereony zorganizował zamknięte przyjęcie w najbardziej luksusowym barze w jego królestwie. W związku z tym, że jeden z narnijskich królów musiał zostać na Ker-Paravelu, Kaspian, a więc także Zuzanna, zdecydowali się pobyć w zamku przez ten weekend. Łucja, po nieoczekiwanej zgodzie starszego rodzeństwa, została w Narnii by móc widywać się z Anthonym.

      Edmund, który jechał na przyjęcie z nadzieją, że skoro król Gregory na nim będzie, to Ariana również, wsiadł zaraz za Piotrem do samochodu. Rozsiedli się na wygodnych fotelach i dali znak kierowcy, że mogą ruszać.

      Zdążyli ledwie ruszyć, a Edmund zaczął niecierpliwie wiercić się na swoim siedzeniu.

- Nieźle cię wzięło – mruknął cicho Piotr, patrząc z rozbawieniem na młodszego brata. Ten jedynie przewrócił oczami.

- Nie wiem, o co ci chodzi.

      Piotr zaśmiał się, spuszczając z niego wzrok.

- No proszę cię, przecież oboje wiemy, że jedziesz ze mną tylko dlatego, że Ariana też pewnie tam będzie.

      Edmund nie odpowiedział od razu. Prychnął śmiechem jakby zaprzeczając i pokręcił głową. W momencie, w którym chciał coś powiedzieć, samochód nagle zatrzymał się w środku lasu.

      Zaskoczeni usłyszeli jak kierowca wysiada z samochodu. Po chwilowym namyśle zrobili to samo.

- Dlaczego się zatrzymaliśmy? – spytał Piotr, obserwując równie zaskoczoną twarz kierowcy.

- Coś przebiegło przez drogę. Nie chciałem potrącić żadnego z mieszkańców Narnii, Wasza Wysokość. Z tym, że... tu nic nie ma – powiedział lekko przejętym tonem, rozglądając się. Obok drogi, wśród licznych drzew i krzaków, stał mały staw.

      Oglądali teren dookoła samochodu, kiedy coś głośno zeskoczyło z drzewa w krzaki otaczające wodę. Piotr i Edmund spojrzeli podejrzliwie w tym kierunku.

- To terytorium lisów albo... - zaczął swobodnie kierowca, ale gwałtownie przerwał, gdy zobaczył trupiobladą dłoń wyłaniającą się z jednego z krzaków. Wszyscy zamarli w bezruchu, przypominając sobie jedyną radę Annabell.

      Z trudem powstrzymywali się od jakiejkolwiek bezwarunkowej reakcji, gdy Vrokon wyszedł z ukrycia. Niesamowicie blada i wychudzona postać powoli zbliżała się ku nim. Raz po raz obnażała ostre, długie na cal zęby, a na przekrwione oczy opadały brudne, cienkie włosy. Pazurami wbijała się w ziemię, coraz bardziej się zniżając, jakby szykując się do skoku.

       Piotr kątem oka zauważył kolejny ruch na drzewie obok. Z ulgą, której nie mógł okazać, rozpoznał Annabell, która położyła palec na usta, nakazując im dalszą ciszę. Vrokon nie powinien rozpoznać w nich ofiary dopóki nie dostrzeże ruchu albo nie usłyszy ludzkiego głosu.

      Kiedy spojrzał na pozostałych zauważył, że oni także dostrzegli Ann. Po kilku niemiłosiernie długich sekundach, w kolejnych kryjówkach zaczęli pokazywać się inni Strażnicy.

      Bestia powoli okrążyła miejsce, w których stali królowie i kierowca. Przyglądała się im, wąchając krzywym nosem ziemię dookoła. Gdy za bardzo zbliżyła się do Edmunda, jej uwagę odwrócił szmer dochodzący z krzaków za nią.

     Annabell wolno stawiała kolejne kroki, nie przerywając kontaktu wzrokowego z Vrokonem. Prawą rękę trzymała dyskretnie lekko za plecami, trzymając w niej igłę ze środkiem usypiającym. Vrokon zbliżył się do niej nieznacznie, po czym przykucnął. Annabell, nadal hipnotyzując go wzrokiem, przyklękła naprzeciwko niego. Ostrożnie wyciągnęła lewą rękę i położyła płasko na ziemi. Dla Vrokona równoważne było to z pokojowymi zamiarami, więc na potwierdzenie położył kościstą rękę na dłoni Strażniczki.

Opowieści z Narnii: Nowa EraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz