Rozdział 24

1.3K 65 6
                                    

      Annabell szła ze skrzyżowanymi na piersi rękami, wolnym krokiem przemierzając narnijskie uliczki. Nieliczni mieszkańcy kręcili się między domami, nawet jej nie zauważając. Mimo że letnie dni bywały dłuższe, już dawno zapadł zmrok i trudno było kogokolwiek rozpoznać, szczególnie, jeśli tak jak Annabell, nie chciał rzucać się w oczy.

      Nie potrafiła opisać swoich uczuć. Dziwnie czuła się z tym, że już nie weźmie udziału w żadnej akcji, nawet jeśli straciły one swój charakter po pokonaniu Vrokonów. Jeszcze dziwniej było jej z myślą, że wszystkie przeszkody, które stanęły przed nią lata temu, gdy wstępowała do Arbaro, nagle runęły.

      Ze względu na ich ostatnią rozmowę, Annabell powiadomiła swojego ojca o awansie przez telefon. Mężczyzna na początku zamilkł i już wtedy wiedziała, że zaskoczyła go jak nigdy wcześniej. Ją natomiast zdziwiło to, że po raz pierwszy przeprosił ją za swoje zbyt mocne słowa. Uśmiechnęła się do siebie z żalem. Że też dopiero teraz jej ojciec dostrzegł w niej kogoś, z kogo mógłby być dumny. Dopiero to, co powiedział później, całkowicie zmąciło jej myśli.

- Wierzyłem, że kiedyś udowodnisz mi, że postąpiłaś dobrze. I to zrobiłaś. Dziękuję, że mnie wtedy nie posłuchałaś. Teraz jesteś silniejsza niż mógłbym przypuszczać – usłyszała w słuchawce i zwolniła na tyle, że praktycznie stanęła w miejscu. Odetchnęła nerwowo, rozglądając się od niechcenia. Nie odpowiedziała, więc ojciec wymamrotał pożegnanie. Gdy się rozłączył, bezsilnie opuściła rękę z telefonem.

      Przebiegła wzrokiem po Ker-Paravelu, po najbliższej okolicy, po ludziach, których mogła zobaczyć przez okna... Dopiero teraz poczuła, jak wiele otworzyła przed nią dzisiejsza wygrana. Zdziwiły ją jej własne przemyślenia, ale pokręciła głową, odrzucając negatywne myśli.

     Nie mogła się zatrzymać. Nie teraz. Nie teraz, kiedy ruszyła lawina. Lawina, której nawet nie chciała zatrzymać.

     Weszła do pałacu, automatycznie stawiając kroki, bez zastanowienia się nad celem. To kolejne, co uświadomił jej dzisiejszy wieczór. Do niedawna nie miałaby kogoś, z kim mogłaby podzielić się taką nowiną. Wiele odniosła w życiu, ale sukcesy zawsze przeżywała sama. Uśmiechnęła się lekko z ulgą, dziękując losowi, że nie pozwolił jej oddalić się od rodzeństwa Pevensie na tyle, na ile podpowiadał jej wtedy rozsądek.

     Jeśli władcom Dragonii nadawano by przydomki, moim musiałby być Przypadek, pomyślała, cicho prychając śmiechem i ciesząc się, że jednak nigdy nie przypisywano tytułów królom z tej dynastii. Nie bez powodu nadawano im imiona, które nie powtarzały się w całym królestwie.

      Pewnym krokiem, a przynajmniej na tyle pewnym, na ile pozwalało jej zmęczenie po konkurencji, ruszyła w kierunku odpowiedniego pokoju. Zapukała i, nie czekając nawet na zaproszenie, weszła do środka.

     Gdy Piotr zobaczył ją, zamarł w półkroku i spojrzał na nią z niemym pytaniem. Uśmiechnęła się słabo i skinęła głową na potwierdzenie.

      Widząc w jej oczach jednocześnie ulgę i niepewne szczęście, podszedł do niej, a ona objęła go, jakby dzieląc się wszystkimi przeżyciami minionych dni.

      Nie musiał pytać o to, czego dowiedzieli się od Zuzy i Kaspiana. Nie musiał pytać o to, czy nie żałuje swojej decyzji. Nie musiał już o nic pytać. Wystarczyło, że zobaczył iskierki w jej ciemnych oczach. W nich widział, jak wielki ciężar spadł właśnie z jej ramion.

       Pod wpływem zarówno impulsu, jak i niesamowitej mieszanki emocji, które w tym momencie im towarzyszyły, pocałował ją czule, dając ujście wszystkim niewypowiedzianym słowom.

Opowieści z Narnii: Nowa EraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz