Rozdział 22

901 161 204
                                    

- Dlaczego... Dlaczego jesteś powiązany ze śmiercią mojego ojca?

- Donghyuck, co się dzieje? - odezwała się moja mama, która zatrzymała się kilkanaście metrów za nami. Ojciec zdążył już wyjść z komisariatu bawiąc się kluczykami do auta.

- Hyuck, proszę, powiedz, że to nieprawda, że cię tam nie było. - posłał mi błagalne spojrzenie desperacko prosząc o zaprzeczenie czemuś co było oczywiste. I co odpowiedział Lee Donghyuck aka Einstein XXI wieku?

- To to był twój ojciec?

Chłopak puścił moje ramiona tracąc najwyraźniej wiarę w ludzkość.

- Co wam strzeliło do głowy żeby spychać samochód na ciało człowieka? Skąd w ogóle wzięliście to auto?

- Jak to? To ono nie należało do twojego ojca? - uniosłem brwi. Czyli ojciec Marka nie dość, że jechał zdecydowanie za szybko, to jeszcze kradzionym pojazdem?

- Ciało ojca leżało tam przez kilka dni. Przez ten czas nie było tego samochodu.

- KILKA DNI?! - wrzasnąłem niespodziewanie. W takim razie to nie było ciało kierowcy. - Czyli osoba, która prawie przejechała Hyorin, żyje... - wymamrotałem do siebie patrząc w zamyśleniu w podłogę.

- Co? - Minhyung zmarszczył brwi zdezorientowany. Spojrzałem na niego poważnie, po czym go wyminąłem i pobiegłem pod salę, w której przesłuchiwano Renjuna. Na miejscu ukłoniłem się pani Huang, która zmartwiona siedziała na jednym z krzeseł przy ścianie. Jak tylko chłopak opuścił pomieszczenie, dopadłem go szybciej niż raptory ludzi w "Parku Jurajskim".

- RENJUN, ON ŻYJE! - potrząsnąłem go za ramiona tak jak wcześniej zrobił to ze mną Mark.

- Jak żyje skoro umarł? - zadał chyba najgłupsze pytanie jakiego mogłem się po nim spodziewać.

- O czym wy mówicie, chłopcy? Kto umarł? - wtrąciła się do rozmowy pani Huang patrząc z niepokojem to na swojego syna to na mnie. Wypuściłem Rena z uścisku i posłałem kobiecie uśmiech godny najczystszego aniołka.

- Musimy panią przeprosić na chwilę. Zaraz wrócimy i Renjun o wszystkim pani powie, obiecuję.

###

N O B O D Y

- Nie możesz tego zrobić! - zawołał Jeno próbując wstać z fotela, jednak jeden z ochroniarzy jego ojca przytrzymał go na miejscu i uniemożliwił jakiekolwiek ruchy.

- Zrozum, synu, że to dla twojego dobra. Twoja frekwencja i oceny uległy pogorszeniu odkąd zacząłeś się zadawać z tą bandą dzieciaków spod ciemnej gwiazdy. Martwię się, że mają zły wpływ na ciebie, Jeno. - mężczyzna siedział za biurkiem, na którym z pewnością nie było ani śladu kurzu, gdyż co godzinę przychodziła młoda sprzątaczka i starannie czyściła całe wyposażenie pomieszczenia z drobinek kurzu.

- Nie nazywaj ich tak! To moi przyjaciele.

- Przyjaciele? - mężczyzna uniósł krzaczastą brew patrząc sceptycznie na swego potomka. - Nie są ci do niczego potrzebni. Przychodzą jedynie kiedy czegoś chcą a jeśli ty ich potrzebujesz to... ich nie ma. - pan Lee zacisnął na moment swoje palce w pięść co nie uszło uwadze Jeno. Wzrok chłopaka nieco złagodniał na ten gest i już chciał coś powiedzieć ale spojrzenie jego ojca znów stało się ostre i przenikliwe a wszelkie chwilowe słabości, które nim targały, odeszły. - Nie pomogą ci w prowadzeniu firmy, założeniu rodziny czy organizowaniu jakichkolwiek uroczystości. Oni są najczęściej tylko po to by wyjść z nimi na kufel piwa. Nie, chwila, jesteś niepełnoletni. By wyjść z nimi na soczek.

How To Be A HeartbreakerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz