Rozdział 25

595 97 39
                                    

Przeszedłem spokojnie przez pusty plac wybrukowany kostką. Nie spieszyło mi się zbytnio. Stawiałem miarowe kroki na schodach, uważając by się nie poślizgnąć, bo pomimo, że był początek marca, lód wciąż się utrzymywał na stopniach.

Marzec. Dokładniej szósty marca. Miesiąc temu jeszcze borykałem się z synem policjanta, który przebrał się w strój swojego ojca i postanowił sobie ze mnie zakpić, udając, że przeprowadza absurdalne przesłuchanie.

Całe szczęście, że wszystko się dobrze skończyło i nawet Lucas nie odpowiedział za to prawnie, dzięki pieniądzom rodziców Chenle (chociaż Wong uparcie twierdzi, że to jego urok sprawił cuda).

Szósty marca. Za dokładnie siedemnaście dni Renjun skończy siedemnaście lat. A ja dalej nie miałem zielonego pojęcia, co mógłbym mu podarować. Nie byłem jakoś wybitnie utalentowany plastycznie, również budżet nie pozwalał na ciekawsze pomysły. Być może mógłbym zrobić niezbyt równą składkę z Jeno, ale wolałem dać coś od siebie w pełnym tego słowa znaczeniu.

Oderwałem się ze świata przemyśleń, kiedy rąbnąłem łokciem w dzbanek z wodą święconą, przez co cała jego zawartość wylała się na podłogę, a ja jeszcze poślizgnąłem się na tej kałuży i upadłem na zimną posadzkę.

Woda święcona szybko wsiąkała w moje ubranie. Czy to znaczy, że od tej chwili można mnie nazwać świętym? Jak Obelix wpadł do kociołka z magicznym napojem, tak Donghyuck wyleżał się w wodzie święconej. Być może efekt będzie ten sam.

Swoją drogą, od kiedy woda święcona stoi sobie w dzbanku na stoliku w przedsionku? Od kiedy tam w ogóle stoi stolik? Jak długo mnie w kościele nie było?

- Mam znowu zapytać co ty do cholery robisz, czy po prostu to zignorować i uznać za normalne u ciebie?

A ta to się kiedy tu znalazła?

- Nie przeklinaj w świętym miejscu - wymamrotałem, po czym podniosłem się powoli z podłogi, by nie narobić sobie zawrotów głowy od zbyt gwałtownych ruchów. - Zignorujmy to i chodźmy do konfesjonału. Tam mi wszystko wyćwierkasz jak na spowiedzi.

- Możesz tam wchodzić? - Eunbin uniosła brew niezbyt przekonana do tego pomysłu.

- Nie, ale kościół jest pusty - wszedłem do konfesjonału. - Jak zasłonię się drzwiczkami to będzie to wyglądało jakbyś się spowiadała księdzu.

- Zdajesz sobie sprawę, że jest tu tylko jeden ksiądz? Jeśli on wejdzie tu to co sobie pomyśli, że z duchem gadam?

- Tak - powiedziałem to na tyle poważnie, że mi chyba uwierzyła.

Uklękła i ledwo sie powstrzymała od odruchu przeżegnania na co zareagowałem cichym śmiechem.

- Możesz się przeżegnać. No dawaj, w imię Ojca-

- Zamknij się - syknęła. - Zaczynam żałować, że zdecydowałam ci się cokolwiek powiedzieć.

- Jeszcze mi nic nie powiedziałaś.

- Serio? - uniosła brwi, patrząc na mnie jak na idiotę. - Niczego się nie domyśliłeś?

Zamyśliłem się głęboko, próbując sobie przypomnieć co mi powiedziała kiedy biliśmy się na miotły. Czy mopy. Właściwie to się nie biliśmy, to był mój sposób ochrony. No więc, co mówiła?

- Nie pamiętam.

Dziewczyna westchnęła, po czym odgarnęła włosy z twarzy i przybliżyła się bym mógł ją lepiej słyszeć.

- Jak wiele ci pomoże, jeśli ci powiem, że urodziłam się jako chłopak?

- OH KURWA.

- Przeklinanie w kościele?! - do moich uszu dotarł dziwny, zachrypnięty głos, a kiedy wyjrzałem zza drzwiczek, ujrzałem starego kościelnego stojącego pod ołtarzem z miotłą. Czyli nie tylko ja się bronię przyborami do czystości!

How To Be A HeartbreakerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz