05 ― DO GRANIC SZCZEROŚCI

574 58 130
                                    

#ScarsPL

Nie mogłam nic zrobić ― powtarzam natrętnie, próbując uciszyć to paskudne poczucie winy, które narasta we mnie z każdą kolejną upływającą minutą. Nie posłuchał Dallasa ― dodaję dodatkowo, byle tylko nie zadręczać się myślą, że mogłam uniknąć sytuacji sprzed czterdziestu minut. Naćpał się, dlatego nie ogarniał, co do niego mówiłam ― to chyba miało zabrzmieć jak pocieszenie.

Niestety, nie działa.

― Było tam ze trzydzieści osób ― opowiada gorączkowo oficer Riley, kiedy po kilku próbach Jake'owi udaje się wreszcie połączyć z Lexem. ― Grali w butelkę. Nie wiem, dokąd poszła reszta, ani z kim mieli kontakt. W kordonie jest cztery tysiące ludzi. A to coś się rozniosło!

Już ci mówiłem, jaki tu mają sprzęt ― próbuje uspokoić Jake'a Carnahan. Nieskutecznie. Riley krąży po korytarzu tam i z powrotem. Przez nieuwagę potyka się o moją wyciągniętą nogę; kolana mam niczym z waty, dlatego chwilę temu przysiadłam na ziemi i oparłam plecami o lodowatą ścianę. ― Znajdą te dzieciaki i ich znajomych i zapanują nad wszystkim.

― A jeśli nie?

― Nie możesz tak myśleć. Ja też nie. Będzie dobrze ― pociesza przyjaciela Lex. Zabawna sprawa. Ciekawe, czy gadałby to samo, gdyby siedział tu razem z nami? ― Muszę kończyć.

― No jasne ― burczy jeszcze Jake. ― Na razie, majorze.

Podnoszę się gwałtownie z podłogi, zaalarmowana ostatnimi słowami skierowanymi do naszego przełożonego. Widząc, że Jake bez większego przejęcia odsuwa telefon od ucha, aby zakończyć połączenie, dosłownie do niego podbiegam. Chwila, ja też ma sprawę! Przecież mu o tym wspominałam! Wymierzam w Jake'a mocne spojrzenie, licząc na to, że gliniarz przypomni sobie o mojej wcześniejszej prośbie. Nawet na mnie nie patrzy.

― Spytaj go, czy jest obok Dallas! ― niemalże rozkazuję. Jednak nawet mój mocny ton głosu niczego nie zmienia. ― Nie rozłączaj się! Jake! ― oficer Riley olewa mnie perfidnie, choć nadal trzyma w dłoniach cholerną komórkę i wgapia się w ekran. Robię krok w jego stronę. ― Jezu, chłopie, co z tobą nie tak?!

― Tak się składa, że muszę obdzwonić prawie trzydzieści rodzin tamtych nastolatków, których prawdopodobnie zaraziła blond panna. Nie mam czasu na Dallasa i jego automatyczną sekretarkę ― mamrocze przez zaciśnięte zęby. Otwieram szeroko oczy, splatając ramiona na piersi. Kiedy parskam pod nosem, zaskoczona takową odpowiedzią, Jake raczy mnie bliżej nieokreślonym spojrzeniem. ― To twój biznes. Załatw go osobiście.

― Zgubiłam telefon ― przekonuję go dalej. ― Musiał wypaść mi w melinie

Nie odrywam wzroku od Jake'a, kiedy rysy mojej twarzy układają się w błagalny grymas. Moment. Ta wymuszona bezradność znika gwałtownie, gdy dociera do mnie głębszy sens słów mojego przyjaciela. 

To mój biznes

― Coś ty powiedział? Mój biznes? To nie jest żaden biznes! Tylko kurwa chory dzieciak! ― pieklę się. ― To także twój przyjaciel! A jego rodzony brat złapał morderczego wirusa! Do cholery jasnej, Jake! ― Rozkładam bezsilnie ramiona. ― Pomóż mi! Jeden dodatkowy telefon cię nie zbawi! Dallas musi o tym wiedzieć!

― Mam robotę do wykonania, a ty tego za mnie nie zrobisz ― Riley przechyla nieznacznie głowę, jakby dosłownie powstrzymał się przed ukazaniem na twarzy obezwładniającego politowania. Widzę, jak przegląda listę nazwisk na swoim telefonie. ― Poproś kogoś innego. Selene, choćby. Została na zewnątrz. Jeśli powiesz, żeby nie oddawała ci kasy, to z chęcią mu przekaże, jak skończyło się to jego ojcowanie...

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz