38 ― KIEPSKI DZIEŃ NA KONIEC ŚWIATA

256 28 44
                                    

Następnego dnia wyczekujemy przybycia pierwszych ochotników, którzy zgodzą się wziąć udział w teście na obecność właściwych przeciwciał. Punkty pobrań przygotowano już z samego rana. Cała organizacja przebiegła sprawnie, a głownie dzięki temu, że po powrocie do Szpitala Śródmiejskiego, pierwsze, co zrobił Jake, to podzielił się z doktorem Cannertsem szczegółami całego planu. Choć zdawał się odrobinę zaskoczony pomysłowością gliniarza, Victor ostatecznie uznał, że najwyższy czas łapać się wszystkiego, co może przynieść choćby najmniejsze korzyści.

― Jak myślisz, Jake? ― wołam z połowy drogi. Jestem zniecierpliwiona. ―  Przyjdą?

― Mam nadzieję ― odkrzykuje ― bo skończyły mi się wszelkie pomysły. Ten był ostatni, na jaki wpadłem.

― To musi zadziałać ― uznaję pewnie. Splatam ramiona na piersi. Plac w dalszym ciągu świeci pustkami. Przystaję obok mojego policjanta i posyłam mu powątpiewające spojrzenie. — Nie widzę innej opcji.

― Swoją drogą ― zmienia temat Jake; obraca się o połowę i lustruje mnie uważnie. Uciekam od niego wzrokiem. Znam ten ton głosu. Nie wróży niczego dobrego.  ― Jak się czujesz?

― Skąd to pytanie? ― parskam. Wymuszam radosny uśmiech. ― Aż tak tragicznie wyglądam?

― Nie. Po prostu... ― brakuje mu odpowiednich słów. Drapie się palcami po karku, po czym sam odwraca spojrzenie. Przechylam lekko głowę, zaintrygowana. ― Budziłaś się kilka razy w nocy. I płakałaś. Na pewno wszystko dobrze?

― ...budziłam się i kimałam dalej ― przypominam. Trącam go butem o but. ― Gdybyś ze mną nie spał, byłoby znacznie gorzej. Traumy już to do siebie mają. Nie zasypiają.

― Czy to znaczy, że już zawsze będę musiał z tobą spać? ― podpuszcza mnie.

― Ale jako moja trauma? To tłumaczyłoby, dlaczego widzę cię prawie zawsze z otwartymi oczami. Aż tak nisko siebie cenisz? ― odbijam piłeczkę. Mrugam do niego zaczepnie. ― Chyba że wolisz spać ze mną jako ktoś inny? Przyznaj głośno. Kim chcesz być?

― Milionerem.

― Jakoś to załatwimy.

Mierzymy się z Jakem poważnym spojrzeniami. Nie trwa to długo. Obydwoje zaczynamy się śmiać. Nie interesuje mnie, czy to poprawne. Przyda nam się taka mała odskocznia od ciągłego stresu. Niestety, nie jest to na tyle skuteczne, żebyśmy zapomnieli o tym, co dzieje się w parku, jak i poza nim. Stan zdrowia Dallasa nieco się załamał. Dziś rano zaczął kaszleć i dostał gorączki, a co gorsza, Thomas nie wrócił na tyle do sił, aby Cannerts mógł przejść do kolejnego etapu leczenia.

Ta cała machina mogłaby wreszcie ruszyć. Żaden potencjalny dawca nie zaszczycił nas jeszcze swoją obecnością. Mało tego, kiedy patrzę na swoje dłonie, odnoszę wrażenie, jakbym widziała przepływające pomiędzy palcami sekundy. Mrugam kilka razy, gdy na niebieskich rękawiczkach dostrzegam czerwone ślady. Gdy otwieram ponownie oczy, znikają. Potrząsam lekko głową i opieram ręce o biodra.

To zmęczenie. Albo już paranoja.

― Jak tam nastroje? ― pyta niezobowiązująco Cannerts, dołączając do naszej dwójki. Nasze miny są wystarczająco wymowne. Wyglądamy na zaskakująco zadowolonych z życia. Jeszcze nie opanowaliśmy do końca swoich śmiechów. Przez twarz doktorka przebiega cień uśmiechu. Victor marszczy lekko brwi, gdy zatrzymuje swoje spojrzenie chwilę dłużej na mojej sylwetce:

― Chwila. Czy ty nie miałaś uciec?

― Miałam ― przyznaję spokojnie. Wydrążam czubkiem buta dziurę w piachu. ― Życie jednak ze mnie zakpiło. Zawsze kpi. Będziesz musiał przekazać siostrze prezent osobiście. Ale uwierz, doktorku, starałam się.

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz