40 ― PAMIĄTKI WOJENNE

275 27 41
                                    

― Kurwa. Zabiję go.

Nic dodać, nic ująć, Jake'u Riley. Będę trzymać tego blond zdrajcę za kłaki i patrzeć, jak zadajesz mu rany cięte tym narzędziem zbrodni, które tak namiętnie obracasz w swoich cudownych dłoniach.

Stojąc ramię w ramię, wpatrujemy się bez celu w dwa owinięte folią ciała. Wyglądają okropnie i obrzydliwie. Wolę nie myśleć o tym, jak bardzo cierpieć będą moje nozdrza, oczy i umysł, gdy tylko rozetniemy choćby maleńki fragment jednego z kokonów.

Jezu. Tam się coś rusza.

― Ty? Co mam powiedzieć ja? ― sapie za naszymi plecami Mason. Zgrywał gieroja, kiedy Jake streścił chłopakowi, z czym będziemy musieli się zmierzyć. Teraz nie jest w stanie przekroczyć progu łazienki. ― Nadal nie rozumiem, na cholerę mnie tu zabrałeś, psiarzu.

― Potrzebowałem pomocy ― oznajmia Jake. ― Nadawałeś się.

― Po co? ― dziwi się Mason. ― Przecież wziąłeś swoją dziewczynę. Co mam tu robić? Być tłem? Jest badassem. Większym niż ty, twój nadziany kolega i ja razem wzięci.

― Dziękuję, Mason ― przyznaję, otwarcie poruszona tym wyznaniem. Zwracam się twarzą w stronę mężczyzny. Wykrzywiam usta w łuk, kiedy kiwam z wdzięcznością głową. ― Chociaż ty mnie doceniłeś i nie próbujesz robić za jakiegoś nędznego woja, ratującego damę z opresji. Niech fakt ten mocno ci służy, przyjacielu.

― Halo ― wtrąca Jake. ― Ja też ciebie doceniam.

― Doceniłbyś bardziej, gdybyś zrzucił z siebie srebrną zbroję. Zaburza ci trochę zmysł wzroku, mój rycerzu ― wytykam mu nadopiekuńczość. Wymierzam w Jake'a wskazujący palec, gdy dodaję:

― Jestem królową Alcatraz. To ja prowadzę armię, a nie za nią stoję. Miej to na względzie. To ja jestem herosem w tej historii.

― Poważnie, glino. Doceń ją ― poleca Mason. ― Ona definitywnie jest badassem.

― Dziękuję raz jeszcze, Masy ― rzucam przez ramię. Opieram obydwie dłonie na biodrach, po czym posyłam w kierunku nabzdyczonego Jake'a pytające spojrzenie i zwracam się twarzą w stronę martwych dziennikarek. ― To teraz, królu Arturze, powiedz mi, jaki masz plan?

― Mój plan to bezplan ― przyznaje Jake. ― Jestem w dupie.

Matko, co za ulga. Już myślałam, że tkwię w niej sama.

Jak się za to zabrać?, zastanawiamy się przez kolejnych dziesięć minut. Muchy, które kreślą płynne kółka ponad naszymi głowami, bzyczą w radosnych melodiach śpiewu śmierci. Tak bardzo podoba mi się ta myśl, że chcąc nie chcąc, unoszę kącik ust. A potem dopada mnie okrutna wizja. Ciekawe, czy ciało Meese'a wyglądałoby podobnie, gdy tych dwóch towarzyszących mi facetów nie zeszło pod ziemię?

Potrząsam głową i wciągam powietrze przez nos. Nie teraz, mózgu. Teraz nie jest odpowiednim czasem, aby przeprowadzać jakieś rozliczanie sumienia. Przechylam szyję i objeżdżam uważnie wzrokiem martwe postaci. Miały fart, tak w sumie. Umarły razem. Będą ze sobą po kres kresów.

Cholera. Robi się nostalgicznie. Nie przyszłam tu, aby rozpaczać nad losem lasek, których nawet nie miałam okazji poznać za życia. Jestem tu, ponieważ ktoś wielce bystry uznał, że wciśnięcie pod którąś z warstw foli twardego dysku będzie genialnym rozwiązaniem. Najbardziej przeraża mnie jednak myśl, że... nie czuję się tym jakoś szczególnie zaskoczona. Owszem, byłabym, gdyby coś takiego zrobił Jake. Ale Dallas? Szoku zaznałabym wtedy, gdyby najzwyczajniej w świecie wcisnął ten zasrany kawał pamięci pod bluzę i nie przyznał się swojemu wspólnikowi, że takową rzecz posiada.

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz