32 ― KULOODPORNY

373 37 111
                                    

Do opuszczenia tego przeklętego szpitala zostało nam parę godzin. Jake umówił się z Meesem na godziną jedenastą wieczorem. Jak się od niego dowiedziałam, Jana, Suzy i Sam także planują się stąd urwać. Oczywiście, jeśli tylko wytrzasną skądś kasę. 

Rozstajemy się, aby pozałatwiać do końca swoje sprawy. Pod moją małą namową Jake decyduje się pogadać z Masonem i przekonać chłopakowi, żeby w razie kłopotów, które mogliby sprawić jego przyjaciele, pomógł Dallasowi i Cannertsowi utrzymać Trey'a w ryzach. Choć technicznie nie powinno obchodzić mnie, czy Dallas ogarnie ten burdel, kiedy zostanie tu już sam, naprawdę się martwię. Zachował się chujowo, to niepodważalne, nie zamierzam jednak życzyć mu kolejnych zrytych problemów do rozwiązania. Niech zajmie się tymi aktualnymi.

Nie potrzebuję żadnego pchnięcia z zewnątrz, aby pójść do Quentina i sprawdzić, jak się miewa. To wina Jake'a. Wiem, że zależy mu na tym gówniarzu, więc teraz, gdy pewniakiem jest, że wyjdziemy wszyscy troje, jakoś... zaczynam patrzeć na tego chłopca odrobinę inaczej. Nie jak na zagrożenie. Jak na zwykłe dziecko, które wylądowało w tym bajzlu całkiem przypadkiem. Jak dobrze pójdzie, to kto wie, może Quentin będzie i moim kolegą...

...śmieszna jestem. Jak mówił Mason? Zrób fikołka? Z przyjemnością. Przekoziołkuję w dół schodów między piętrami trzecim, drugim a pierwszym. Może durne myśli wylecą mi z głowy. To i każdy inny kretyński pomysł, jaki kiedykolwiek przemknął przez mój umysł.

― Siema ― rzucam niezobowiązująco. Opieram się z zaskakującą nonszalancją o ścianę po lewej, zaraz po tym gdy wkraczam pewnie do podstawówki. ― Jak ci idzie? Szykujesz się już do wyjścia? Spakowałeś się?

― Nie mam czego pakować ― odpiera Quentin. Chłopiec rozkłada bezsilnie ręce, prezentując swój strój. Ubranie, które ma dziś założone, kojarzę z dnia pierwszego. Resztę najpewniej Katie skompletowała mu z biura rzeczy znalezionych. ― To wszystko co mam.

― Och. Skądże ― zaprzeczam. ― Zapomniałeś o czymś.

Spoglądam za siebie, upewniając, że w okolicy nie kręci się ktoś nieproszony. Splatam za plecami ręce, gdy wkraczam dalej na znienawidzony przeze mnie teren. Quentin obserwuje mnie uważnie, kiedy dołączam do niego ze słabym uśmiechem na ustach. Zatrzymuję się obok łóżka. Nie siadam jednak. Wciskam dłoń do kieszeni bluzy i wyciągam z niej maleńką rzecz. Podsuwam przedmiot pod nos chłopca. Łypie na mnie badawczo; kiwam głową, zachęcając, aby odebrał ten prezent. Marszczy brwi, kiedy zauważa wreszcie, kto znajduje się na trzymanym przeze mnie zdjęciu.

― To mama ―  wzdycha. Odbiera ode mnie rzecz. ― Skąd je masz?

― Tak. To twoja mama ― przyznaję. Zaciskam usta w cienką linię. Myślę nad odpowiedzią. Nie przyznam, że wyciągnęłam tę fotkę, gdy chwilę temu byłam w krematorium i odkładałam do koperty jej rzeczy osobiste. Które, swoją drogą, Jake na jakieś sto procent także przekaże temu dzieciakowi. ― To od niej. Poprosiła, żebym dała ci to zdjęcie. Chciała być blisko ciebie, czy... coś w tym guście. Cieszysz się?

...ale to było durne pytanie.

― Teraz już nawet nie będziesz musiał patrzeć w gwiazdy, żeby ją widzieć ― próbuję się rehabilitować. Obracam się o połowę i zaczynam machać nieco nerwowo nogą. ― Ej, dzieciaku, a wiesz, że istnieją takie specjalne wisiorki, do których da się wsadzić zdjęcie...?

― Dziękuję, Stella.

Och. Ale tak nagle?

― Proszę ― mamroczę. Nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Spoglądam przelotnie na chłopca. Jest tak wpatrzony w zdjęcie swojej mamy, że nawet nie zauważa, jak w akcie dezercji uciekam do  wyjścia. ― Okej. To tyle z mojej strony. Zabieraj, co ci się podoba, nawet jeśli nie jest twoje, i widzimy się później!

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz