― Dwa tygodnie temu miałem tylko dwie opcje śmierci: umrzeć z nudów albo z głodu, jeśli pójdę i na koncert Green Day, i na mecz Atlanta Braves.
― I co wybrałeś, Jake?
― Żarcie na krzywy ryj u ojca i mecz baseballowy. Na który swoją drogą, i tak, nie poszedłem. Teraz, gdy sobie o tym przypominam, dochodzę do wniosku, że lepiej było zamówić sushi z dowozem do domu. Mój tata przypala makaron częściej niż Stella wodę w garnku. A uwierz, to wyczyn.
Ta, coś w tym jest, uznaję ze słabym uśmieszkiem. Ej. Chwila, dlaczego dajesz mnie za przykład? Jake'u Riley, czy to znowu obgadujesz mnie za moimi plecami? Do tego z Katie Frank? Łapią mnie wspomnienia wojenne.
Opieram tył głowy o ścianę za sobą. Staram się nie koncentrować na przytłumionej rozmowie, jaka dobiega z wnętrza podstawówki. Jakieś dziesięć minut temu, gdy Jake i Katie wrócili razem do sali, wyrwałam się wreszcie z tego obcego stanu otumanienia, który trzymał mnie w pozornej obojętności przez dobre pół godziny. Przywarłam do nieszczęsnego materaca jak mech do skały; w głowie huczało mi tyle słów, aż finalnie przestałam rozumieć cokolwiek z własnych myśli. Definitywnie się w nich utopiłam.
Wyszłam z podstawówki, zaraz po tym gdy Katie i Jake usadowili się wygodnie wokół mapy naszego sektora. Nie bardzo korciło mnie, aby widzieli moje zaczerwienione oczy. Dla zachowania pozorów rzuciłam w kierunku przyjaciół tylko tyle, że muszę skoczyć do łazienki i niebawem wrócę. Jak zapewne można się domyślić ― nie wróciłam.
Ale jestem blisko. O tu, za ścianą. To pewien progres. Nie uciekłam totalnie. Siedzę cicho jak mysz i jakoś nie śpieszy mi się, aby fakt ten zmieniać.
― Miałem jechać z ojcem do moich dziadków. Nawet zarezerwowałem sobie na dzisiaj wolne w robocie. Mają jakąś sześćdziesiątą rocznicę ślubu, czy coś w tym guście ― robi dłuższą przerwę Jake. ― Zgaduję, że tata pojechał do nich sam. Raczej wątpię, żeby koczował pod moim mieszkaniem i czekał, aż wypuszczą mnie z kordonu.
― Rozmawialiście ze sobą, zanim odcięto łączność? ― interesuje się Katie.
― Ta. Był w pracy, dlatego nie mógł ze mną długo gadać. Potem sam miałem trochę spraw do ogarnięcia. Pamiętasz, gdy przyszłaś do mnie, kiedy tylko nas wychujali? ― mówi dalej Jake. Jest ewidentnie przygaszony. ― Zdążyłem nagrać się na jego automatyczną sekretarkę. Ciekawe, czy odsłuchał tę głupią wiadomość...
― Zrobił to ― uznaje z przekonaniem Katie, ewidentnie próbując pocieszyć mojego przyjaciela. ― Na pewno to zrobił.
Oficer Riley jej nie odpowiada. W każdym razie, nie słowami. Zgaduję, że wyraz jego twarzy waha się między odrobiną wdzięczności za tę próbę dodania otuchy a przelotną bezsilnością. Obcy głosik w mojej głowie rozważa natomiast inną rzecz ― to niemożliwe, żeby tata Jake'a nie zrezygnował z wyjazdu do Charlotte, gdzie obydwaj mężczyźni powinni świetnie się dziś bawić. John Riley jest cholernie zamknięty w sobie, jednak to zupełnie inny rodzaj dystansu niż ten, jaki prezentuje swoją postawą ojciec Dallasa. Dlatego ciężko mi uwierzyć, że John opuścił Atlantę, gdy jego syn tkwi zamknięty w kordonie.
― Mogę cię o coś spytać? ― kontynuuje Katie. Jak wcześniej Jake, teraz ona przerywa na ułamek sekundy swoją wypowiedź, czekając na jakieś potwierdzenie ze strony swojego rozmówcy. ― Pamiętasz, co powiedziałeś swojemu tacie? W tej wiadomości?
― Tyle, że będzie dobrze. I, żeby na siebie uważał.
Przymykam powieki, myśląc o tym, jak cholernie go rozumiem. Ile bym dała, żeby moi rodzice wierzyli w wypowiedziane przeze mnie słowa. Żałuję, że nie miałam okazji pogadać ze swoim własnym tatą. Doktor Cannerts nie pozwolił mi wykonać więcej telefonów; CDC kontroluje przebieg każdej rozmowy, aby mieć pewność, że żadne niepokojące informacje nie dostaną się do opinii publicznej. Nie chcę narażać rodziców na nieprzyjemności.
CZYTASZ
SCARS
Ciencia Ficción❝MIELIŚMY JEDNO ZADANIE. ❞ To miał być dobry dzień. Jedna wiadomość wywróciła do góry nogami nie tylko życie Stelli, Jake'a i Dallasa, ale i czterech tysięcy niewinnych ludzi, którzy wylądowali w epicentrum szerzącej się epidemii. Kiedy młody Syryjc...