13 ― SZEREG (NIE)DOBRYCH DNI

396 52 124
                                    

Spaliliśmy ciało Paula.

Tylko to mogliśmy dla niego zrobić. Nie pozwolić, aby został pochowany w pierwszej-lepszej mogile. Poza szpitalem ludzie także starają się grzebać zmarłych. Wszyscy kończą bezimiennie. Paul Pearson na to nie zasłużył. Był kimś więcej niż tylko cyfrą w statystykach.

Zapisuję imię naszego kolegi na kopercie, do której schowałam jego rzeczy osobiste. Odznakę policyjną, portfel, telefon, obrączkę ślubną, a także zdjęcie rodzinne. Pearson miał dwoje dzieci w wieku licealnym. Żona Paula zmarła dwa lata temu. Jej zdjęcie również dołączyłam do pozostałych po nim przedmiotów. Mam nadzieję, że synowie Paula dostaną kiedyś szansę, aby obejrzeć te fotografie.

Ciekawe, jak długo będą wierzyć, że ich ojciec żyje? Czy odliczają dni, aby ponownie go spotkać? Czy będą cierpieć, jeśli go nie znajdą? A może dalej będą żyć w przekonaniu, że ich tata nadal gdzieś tam jest? I jak długo będą czekać na jego powrót? Czy uwierzą, że odszedł?

Kładę kopertę przed sobą i zaciskam palce na krawędzi metalowego stołu. Zamykam oczy, opuszczając głowę, jakbym miała za chwilę zemdleć. I tak też się czuję. Moje poczucie winy zaraz zeżre mnie od środka, choć notorycznie powtarzam sobie, że niczego nie mogłabym zaradzić. Nawet jeśli wcześniej przyznałabym się Jake'owi, że Pearson zachorował, i tak, nie uratowałabym mu życia. Dlaczego więc ciągle się tym zadręczam? Nie jestem, kurwa, Bogiem, żeby dotykiem przywracać ludziom zdrowie.

Jestem tylko człowiekiem. I kto wie, czy pewnego dnia sama nie będę błagała o cudowne uzdrowienie. Dzisiaj wydarzyło się wiele rzeczy. Miałam styczność z masą ludzi. Skąd mogę mieć pewność, czy w którymś momencie nie oberwałam wirusem prosto w twarz?

― Jake? ― Przechylam nieśmiało głowę, puszczając w kierunku przyjaciela smutne spojrzenie. W dłoniach Riley trzyma kolejny słoik z zebranymi prochami. Jest zamyślony. ― Spieprzyłam sprawę.

― O czym ty mówisz? ― odpiera Jake. Nie bardzo rozumie, do czego zmierzam. ― Jaką sprawę?

Parskam nerwowo. Muszę to zrobić. Muszę się przyznać. Moje milczenie nie jest dobre. Nie mogę patrzeć, jak Jake zadręcza się, że nie zareagował, gdy była na to okazja. Nie miał pojęcia, że Paul skłamał. Ja to wiedziałam. To moja odpowiedzialność. Nie jego.

― Po tym wypadku w sklepie... Pearson został zraniony. Miałam nadzieję, że... Po prostu o coś się zahaczył. Tylko tyle ― wyznaję szeptem. Zaciskam palce mocniej na krawędzi stołu. ― Nie zdziwię się, jeśli właśnie zaczynasz być na mnie wściekły... W gruncie rzeczy, masz ku temu powód, no i... Boże, Jake, miałeś tyle na głowie, a ja... ― zagryzam na kilka sekund zębami dolną wargę. Okej, żadnego ja, upominam samą siebie. ― Wydawało mi się, że jeśli będę siedzieć cicho, zaoszczędzę ci kolejnych zmartwień, ale... To niczego nie dało. Stało się tylko gorzej.

Nie odpowiada.

― Przepraszam, Jake ― dodaję jeszcze. Nie czuję się pewnie. ― Powinnam była powiedzieć, że Paul został zraniony.

Ta wisząca w powietrzu cisza zaczyna mnie dołować. Mógłby westchnąć. Albo na mnie krzyknąć. Nie cierpię, gdy milczy. Chcę poznać słowa, które przychodzą mu na język. Nieważne, jakby one nie brzmiały. Cokolwiek.

Słyszę, jak Jake zakręca słoik. Niedługo po tym wykonuje parę kroku przed siebie. Zatrzymuje się po przeciwnej stronie stołu. Wodzę wzrokiem za kopertą, kiedy Jake przyciąga ją bliżej siebie. Nie wiem, czy mnie lekceważy, czy najzwyczajniej w świecie próbuje przetrawić to, co właśnie mu wyznałam. A może walczy z wielką ochotą rzucenia mi prosto w twarz ― rzeczywiście, Stella, spierdoliłaś sprawę. Co gorsza, odnoszę okropne wrażenie, że to właśnie te słowa pragnę usłyszeć.

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz