37 ― CENA WARTA RYZYKA

289 31 38
                                    

― Na tym świecie istnieją tylko dwie rzeczy, których nie jestem w stanie pojąć, a co dopiero kurwa zrozumieć ― przyznaje Dallas. Wyciąga dzielnie rękę w stronę Julii i strzykawki, którą kobieta zamierza wbić z satysfakcją w przedramię mężczyzny. ― Siebie i nauki.

― Żadna nowość ― uznaje Jake. Opiera się ramieniem o szybę; z nudów wybija o nią palcami popularny rytm. ― Tyle że nauka ma jeszcze jakieś logiczne wytłumaczenie swoich działań. Ty, niespecjalnie. Powiedziałbym, że w ogóle.

― Dzięki, Jake. Na ciebie zawsze można liczyć ― rzuca z udawaną wdzięcznością Foy. ― To teraz ty opowiedz, czym się kierujesz, kiedy odwalasz swoje pojebane jazdy?

― Raczej nie rozumem. Tego to jestem pewien ― stwierdza bez większego przejęcia. Matko. Po cholerę go podpuszcza? ― W sumie, to nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Akcja i reakcja.

― Poważnie? ― Dallas udaje zaskoczonego. Poważnieje w mig. Julia owija wokół jego ramienia opaskę uciskową. Nie szczędzi sił. Ciekawe, czym glina ją zirytował, że pielęgniarka zadaje mu otwarte cierpienie. ― Nie żartuj. Kurwa. Nie wpadłbym na to... Ała! ― wydziera się. Patrzy na Julię oskarżycielsko, gdy sporej wielkości igła wsuwa się pod jego skórę. ― Miało nie boleć!

― Życie ogólnie boli. To prawdziwe ― mamrocze kobieta. I ona, i Cannerts krążą po izolatce w ochronnych strojach. ― Przyzwyczajaj się.

― Banany nie znają pojęcia cierpienie ― żartuje Jake.

Gdy nasze spojrzenia krzyżują się, sam wpada na to, że przyzłośliwił nie tylko Dallasowi. Spójrzmy prawdzie w oczy. Też jestem bananowym dzieckiem. I cholernie się myli. Poznałam różne oblicza cierpienia. Zalążek tego, co jest między nami, narodził się dokładnie w chwili, gdy przez jedno mentalne przechodziłam. Wewnętrzny ból nie potrzebuje potwierdzania swojego istnienia w ciągłym płaczu, wystarczy mu jeden fałszywy uśmiech.

— Dobra, a tak poważnie... ― zmienia temat Jake, odchrząkując nerwowo ― ...to czego ty znowu nie rozumiesz? W tej nauce?

― Po pierwsze, dlaczego ja żyję, a ten, o tu ― gestem głowy wskazuje leżące na laboratoryjnym stole zabiegowym ciało Cinco ― wyzionął ducha po niespełna godzinie? I drugie... Jezu! Do cholery jasnej, laska! Bolało! Znowu!― przerywa na kilka sekund Dallas, kiedy Julia przyciska do zgięcia jego łokcia kolejną igłę. Wygląda jak naburmuszony dziesięciolatek. Juls klepie go protekcjonalnie po ramieniu. Dallas kontynuuje:

― Drugie, dlaczego niby ten sam mix tych twoich czarodziejskich trutek na szczury mnie nie zabił? Nawet jeśli nie przyoszczędziłeś na ilości składników, żeby mnie uratować, czy przypadkiem, tak czy siak, nie powinien wykrwawić się, jak Cinco, skoro ta dawka była śmiertelna?

― ...powiedział to wszystko na dwóch wdechach ― spostrzegam z uznaniem. Spoglądam w kierunku Jake'a. On również zdaje się pełen podziwu dla Dallasa i jego umiejętności szybkiego przekazywania informacji, jak i nie uduszenia się od natłoku słów. Nabrał doświadczenia. Te jego kłamstwa na coś się przydały. ― Widziałeś? Nawet się nie zająknął.

― Nabrał wprawy tym swoim darciem mordy.

― Na to wygląda ― sapię. Potrząsam głową, kiedy zauważam, jak przez twarz Dallasa przebiega kolejny zblazowany wyraz. ― Jak myślisz, Jakie, kiedy uzna, że to wszystko nie ma sensu?

― Za jakąś...

― To nie ma sensu ― wtrąca Dallas.

― ...sekundę.

Wymieniamy z Jakem uśmiechy.

Doktor Cannerts nie marnuje czasu na bzdury. Tłumaczy Dallasowi to samo, co i nam. Opowiada o burzy cytokin i o tym, że Scott także zwalczał wirusa dłużej niż wszyscy inni. Pracuje na zwiększonych obrotach. Krąży od ciała Cinco do mikroskopu, przegląda dokumenty, używa medycznych określeń ― nie wszystkie rozumiem ― a także konsultuje z Julią, na jakim poziomie nastrojowym znajduje się jego pacjent. Kobieta nie musi odpowiadać. Dallas robi to za nią, gdy kopie ostentacyjnie stojące przed sobą krzesło i mamrocze, że na wyjątkowo wybuchowym. Victor robi sobie z tego niewiele. Jest podekscytowany i zdesperowany.

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz