30 ― MIĘDZY SERCEM A ROZUMEM

479 38 199
                                    

O panie, żyłka mi pęknie.

Sprawa jest prosta. Wręcz przewidywalna. Jake jest upartym osłem. Jak wbije sobie do tego spaczonego łba jakieś wielkoduszne przekonanie, nawet kijem nie odpędzi się od niego tej powalającej idei. Dzieje się to choćby teraz. Do Szpitala Śródmiejskiego wróciliśmy w dwóch nastrojach: on z ekscytacją w oczach, zafascynowany swoim wybitnym pomysłem, ja wśród otaczających się wokół mnie ramion słodkiej obrazy i niezadowolenia.

Tak. Zgadza się. Jestem obrażona. Nie kryję się z tym. Demonstruję swoje odmienne zdanie publicznie i niestraszne mi oceny ogółu. Swoją drogą, zaraz dostanę hiperwentylacji przez to ciągłe zirytowane sapanie nad głową Jake'a.

Nie uprzedził mnie, że zarezerwował u Meese'a nie dwa, a trzy miejsca. Dla mnie, dla siebie i... dzieciaka. Zabrnęło to daleko. W cholerę daleko. ...czy tylko ja słyszę ten chichot spod ziemi? To demony ze mnie kpią. 

Nigdy nie sądziłam, że zostanę przymuszona do ucieczki z Jakem i dzieckiem. Przyjęłabym tę wieść z mniejszą agresją, gdyby nie fakt, że dziecko nie jest ani moje, ani jego, ani nasze i nie trzeba by było szukać dla niego kasy. I tu jest pies pogrzebany. Nawet nie mam pojęcia, skąd mam wziąć zielone dla siebie, a co dopiero dla trzech osób.

Jezu. Jestem biedna.

...a może jednak napuszczę Dallasa na Meese'a? Jeden zdrajca zabije drugiego. Świat mi podziękuje za utylizację szkodników. Dobra, Markovitz. Opanuj się. To nic nie da. Nie przekonam Jake'a, żeby zostawił dzieciaka na pastwę losu. Prędzej skoczy z mostu, niż przystanie na moją niehumanitarną propozycję. Więc muszę głowkować intensywniej, skąd wytrzasnąć tyle mamony.

― Nie wiem, Jake ― odpiera ciężko Quentin.

― Jak to nie wiesz? ― wypalam. Przestaję krążyć niespokojnie po podstawówce, gdy odpowiedź Quentina nie jest tą odpowiedzią, jaką oczekiwałam usłyszeć. ― Dostaliśmy szansę ucieczki, kolego. Nie ma nie wiem. Jest tylko tak.

Gryzę się momentalnie w język, czując na sobie upominające spojrzenie oficera Riley i zawstydzone Quentina. Racja. Zagalopowałam się. Macham zbywająco dłonią i wracam do wytyczania ścieżki między jednym a drugim łóżkiem. Dziw, że prycze dawnych lokatorów nadal tu stoją. Tylko się kurzą.

Dzieciak cierpi. Tego nie podważam. Nie ma też bladego pojęcia, co aktualnie dzieje się w jego życiu. Wiem, że wypada wykazać się wyrozumiałością i zagwarantować mu poczucie minimalnego bezpieczeństwa. Quentin musi czuć, że choć świat się zawalił, parasolka, którą rozłożył nad jego dziecięcą głową Jake, jest zrobiona ze stali. Nie zmienia to jednak faktu, że chwila zawahania Quentina podnosi mi solidnie ciśnienie. Budzi się moja natura. Nie pisałam się na to. Na nic się nie zgodziłam. To Jake. To Jake naobiecywał Katie cudów, a teraz muszę je spełnić. Bo na to akurat przystałam. Pomagać mu z jego problemami.

Ta mała zmarszczka pomiędzy brwiami chłopca jasno wskazuje, że Quentin rozważa nad kierowaną do niego propozycją. Jake powiedział temu smykowi, że mamy znajomego, który z wielką chęcią pomoże nam wydostać się z kordonu. Przeredagowałabym to z wielką chęcią i nam, ale po co? Gliniarz zakazał mi mówić Quentinowi, że prawdopodobnie nie znajdziemy wystarczająco dużo pieniędzy, abyśmy uciekli wszyscy troje. Co gorsza, ten znajomy błysk w oku mojego mężczyzny solidnie mnie zaniepokoił. Nie chcę krakać, ale mam złe przeczucia.

...chwila, co ja takiego powiedziałam?

Marszczę czoło, jakby zatrwożona, i mrugam nadmiernie powiekami, wpatrzona w plecy oficera Riley. Naprawdę, oszalałam. Potrząsam szybko głową, aby skupić się na istotniejszych sprawach niż to, jakimi słowami określiłam w swoim wykończonym umyśle tego osła.

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz