To nowy początek. Dla mnie. Dla mojego sumienia. To definitywny koniec dotychczasowego życia dla kogoś, kto nawet go jeszcze dobrze nie zaczął. To smutne.
Numer siedemnasty mógłby być kolejną szansą, a nie ciągnącym się dniem pierwszym.
Rozprawiam sobie wszelkie filozofie egzystencjalne, gdy pozwalam sobie myć pod prysznicem włosy przez ponad dwadzieścia minut. Ostatnia myśl zakotwicza się definitywnie w mojej głowie, kiedy zmęczona ostatnimi godzinami padam jak długa na łóżko Jake'a i zasypiam w mig.
Resztę nocy przesypiam jak dziecko. Śnią mi się same koszmary, ale nie wyrywają mnie z odpoczynku. Przyzwyczaiłam się, że demony dotrzymują mi towarzystwa. Jesteśmy już dobrymi przyjaciółmi.
Budzi mnie odgłos toczących się po korytarzu kółek szpitalnych noszy. Słyszę rozmowy. Julia i Victor odstawiają do krematorium kolejne ciała. Nie skupiam się na tym, co mówią. Dźwięki zlewają się w całość. Dotykam machinalnie dłonią prześcieradło za sobą. W głębi duszy liczę, że Jake po powrocie odpuścił i położył się obok, aby samemu odpocząć. Tłumaczyłoby to, dlaczego przespałam bezproblemowo noc. Napotykam wyłącznie zimną przestrzeń. Jak dawno temu wstał? I czy aby na pewno leżał razem ze mną?
...chwila, wrócił tu w ogóle?
Siadam cicho na materacu, uważając, aby nie obudzić Quentina. Wiem, że zanim odleciałam, łkał długo pod kołdrą. Niech śpi. Zasłużył sobie.
Sięgam po swoje buty. Rzucam co kilka sekund spojrzenie za siebie, upewniając się, że moje ruchy nie obudziły chłopca. Siedzieliśmy na dachu do trzeciej. Udało nam się dostrzec trzy spadające gwiazdy. Jego łzy przeżarły moją bluzę. Moje kilka godzin poświęcenia właśnie się kończą. Niech ktoś inny poudaje chodzącą chusteczkę.
Przeszukuję szpital.
Zaglądam do każdego z pomieszczeń, w których mogłabym odnaleźć Jake'a. Zaczynam się martwić, gdy zamiast pracującego mężczyzny, w krematorium zastaję wyłącznie nietknięte trupy. Ciała leżą na podłodze, odłożone tam, gdzie najpewniej znalazło się jeszcze wolne miejsce.
Zamykam za sobą drzwi i ruszam do strefy kwarantanny. Nie mam pojęcia, co miałby tam robić. Być może Jake uznał, że mały Thomas Graham zanudzi się bez ciągłych wizyt Quentina - jak doszły mnie słuchy, oskarżył Thomasa, że to przez niego Katie zachorowała - i to jemu postanowił potowarzyszyć.
Mylę się jak cholera. Nim przyciskam do czytnika jedną z dwóch kart, w których posiadanie weszłam, zapracowana po łokcie Loren obwieszcza, że nie widziała Jake'a od wczorajszego wieczora.
Dokąd polazłeś?, główkuję.
U doktor Cannerts nikogo nie zastaję. Przestaje mi się to podobać. Nie wydaje mi się, żeby Jake próbował jeszcze wprowadzać w kordonie porządek. Patrol także odpada.
W akcie desperacji sprawdzam ostatnie pomieszczenie. Choć w moim pokoju nie spotykam Jake'a, pozostawił ślady swojej obecności. W kołdrze i poduszce widzę wgniecenie, co może oznacza mniej więcej tyle, że Jake najpewniej nie planował uciąć sobie dłuższej drzemki. Założę się, że leżał tu pół nocy i wpatrywał się w sufit. Marszczę brwi, gdy zauważam przewieszone przez krzesło i rzucone na ziemię elementy policyjnego munduru. Broni jednak nigdzie nie widzę.
Okej. Wniosek pierwszy i ostatni: rzucił robotę w pizdu i poszedł na miasto w cywilu. To w ogóle możliwe? Nie wierzę, żeby przeżywał aż tak okrutny kryzys. Chociaż...
Dobra. To, że ja staram się wypierać każdą scenę związaną z ostatnimi trzema tygodniami, nie oznacza, że każdy wokół mnie będzie takim samym masochistą i zacznie katować swoje emocje.
CZYTASZ
SCARS
Ciencia Ficción❝MIELIŚMY JEDNO ZADANIE. ❞ To miał być dobry dzień. Jedna wiadomość wywróciła do góry nogami nie tylko życie Stelli, Jake'a i Dallasa, ale i czterech tysięcy niewinnych ludzi, którzy wylądowali w epicentrum szerzącej się epidemii. Kiedy młody Syryjc...