42 ― DOBRY UCZYNEK

253 25 69
                                    

Przechodzę przez każdy etap niedowierzania.

Od zwykłego milczenia, gdy Vincent zaczyna przedstawiać swoją sylwetkę, wyjątkowo mówiąc o sobie w skrócie i żadnych superlatywach ― świetna zagrywka, dzięki której zyskuje znacznie na sympatii.

Unoszę wyżej brew, gdy wspomina o doktorze McIntyre i oszustwie, w jakie wplątała go doktor Lommers.

Wzdycham otwarcie, kiedy mocnym tonem wyjawia, jak dzieło życia Elizy zostało obrócone w proch — tu spoglądamy po sobie z Jakem; jeśli za takowe dzieło uznaje Scotta, nie minął się szczególnie z prawdą.

Już definitywnie wpadam w osłupienie, gdy przywołuje moich rodziców, nazywając ich swoimi przyjaciółmi, niezawodnymi ludźmi i... bohaterami.

Powaliło go.

Słucham elaboratu dalej.

Jak się dowiaduję, oprócz tego, że kancelaria mojego taty oferuje pomoc prawną wszystkim poszkodowanym działaniami doktor Lommers, Vincent załatwił takową pomoc i sobie. Domyślam się, że to moje słowa, jakimi uraczyłam ojca w stresie, gdy próbowałam uciec, przyczyniły się do tego, że wdepnął w to poszerzające się bagno.

Moment. Jestem przecież dobrą córką i lubię tacie pomagać. Sama go w nie popchnęłam, żeby nie musiał się męczyć.

Moje oczy stają się większe, kiedy Vincent wspomina moją mamę i Quentina, a następnie przywołuje do siebie chłopca znajomym mi gestem dłoni.

Zgaduję, że smyk ma właśnie rozdwojenie jaźni. Ten ruch jest taki sam, jak zwykł wykonywać go Dallas. Może to i lepiej, jeśli taki drobny szczegół ma dać dzieciakowi nieco więcej poczucia bezpieczeństwa, niech wierzy, że tata Dallasa choć w połowie jest tak samo szczery w swoich intencjach, jak i syn.

Andrea nie opuszcza chłopca na krok. Podchodzi wraz z nim do mównicy, przy której Vincent robi dla niej miejsce. Podobnie jak wcześniej z moim tatą, Foy ściska dłoń mojej mamy, zaraz po tym mówiąc jej coś na ucho. Widzę, że kiwa głową. Wymieniają się mocnymi spojrzeniami, po czym Vincent, schodząc z pierwszego planu, uśmiecha się do Quentina i unosi ku górze obydwa kciuki. Chłopiec odpowiada podobnie.

― Dzień dobry, państwu ― zaczyna Andrea. Czuję w gardle uścisk, kiedy słyszę głos mojej mamy, a co więcej, widzę ją. Pada zbliżenie na jej twarz. Nie wygląda na szczęśliwą i beztroską. Nawet makijaż przykrywa z trudem cienie pod oczami i wymalowane w jej rysach niewsypanie, jak i zmartwienie. Zaciska palce po obydwu stronach mównicy i, tak jak zawsze, przechodzi do konkretów. ― Nim przejdę do sedna sprawy, chciałabym, abyście wszyscy państwo wiedzieli, że nie jestem tu wyłącznie jako przedstawicielka poszkodowanych całą epidemią. Jestem tu jako matka. Przede wszystkim.

Ktoś się zwyje? Ja.

— Nazywam się Andrea Markovitz, a moja córka znalazła się w centrum tego wielkiego kłamstwa — kontynuuje. Czuje się jak ryba w wodzie. Przemawia z łatwością i bezstresowo. — Każdego dnia myślę o tym, czy kiedykolwiek więcej ją zobaczę. Nie jestem w stanie skupić się na niczym innym, jak złości, że moje dziecko cierpi, dosłownie przed moją własną twarzą, a ja jestem praktycznie bezsilna.

Co ty pieprzysz, mamo? Jesteś silna w cholerę. Sam fakt, że przemawiasz przed tymi ludźmi wiele o tobie mówi. Boże, jak ją kocham.

— To nieważne, ile lat mają poszkodowani. Nasze dzieci są naszymi dziećmi, nawet kiedy mamy dziewięćdziesiąt, a one siedemdziesiąt lat — prawi dalej. Gdyby zaciętość była człowiekiem, wyglądałaby jak Andrea Markovitz. — Kochamy je, a świadomość tego, jak niewiele jesteśmy w stanie zrobić, aby je uratować, spędza nam nie tylko sen, ale i życie z powiek. Będziemy ratować je za wszelką cenę i każdym kosztem, bo są tego warte. Nieważne, jak wiele wbrew sobie uczynków musiały dokonać, byle przetrwać w świecie, który zgotowała im doktor Lommers, są wciąż naszymi dziećmi, a jedyne, co ma dla nas zawsze znaczenie, to to, aby żyły i były bezpieczne. My, rodzice, tu i teraz oczekujemy, że CDC wzdroży pierwsze środki, aby zacząć wypuszczać zdrowych z kordonu. Nie pozwolimy, aby życia naszych dzieci były dalej zagrożone.

SCARSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz