― Muszę iść.
Te dwa słowa wbijają się w moje serce niczym ostry sztylet. Biorę gwałtowny wdech, gdy pochylam się przed siebie i przyciskam dłoń do szyby. Moje usta drgają lekko, gdy wbijam w Jake'a pełne błagania spojrzenie. Patrzę na niego tak intensywnie, jakby był moją ostatnią deską ratunku. Kołdra spada z moich ramion, kiedy przesuwam się bliżej okna i przykładam do niego drugą dłoń.
Przechyla nieznacznie głowę, posyłając mi przepraszające spojrzenie; nie podnosi się jednak jeszcze ze swojego miejsca. Wpatruje się we mnie z uwielbieniem i czymś, czym raczył mnie za każdym razem, gdy byliśmy tylko we dwoje. Jake zaciska usta w cienką linię, gdy wbija wzrok w podłogę, a zaraz po tym spogląda w stronę wciąż zwisających z sufitu gwiazdek. Podobno tak bardzo podobały się małym pacjentom, że doktor Cannerts wręcz zabronił je ściągać. Jak się jednak okazuje, nie tylko mali pacjenci czują się lepiej, mając przed sobą przyjemnie rozjaśnioną noc.
― Znam takie jedno miejsce w Minnesocie, gdzie nie ma niczego więcej oprócz lasu, gwiazd i świętego spokoju ― opowiada cicho. Przecieram rękawem nos. ― Zabiorę cię tam.
― Obiecujesz? ― upewniam się. Nie odrywam wzroku od Jake'a, choć ten wciąż obserwuje sztuczne gwiazdy. Czekam cierpliwie, aż zdecyduje się wreszcie na mnie spojrzeć. ― Pojadę za tobą nawet na koniec świata. Tylko zabierz mnie z Atlanty.
Stukam paznokciem o szybę. Słuchać głuche uderzenie. Nie zyskuję żadnej odpowiedzi. Wykrzywiam usta, kiedy podobnie jak i Jake, także przestaję koncentrować na nim całą swoją uwagę. Pukam drugi raz. Moja dłoń zaczyna zjeżdżać. Kaszlę w między czasie trzy razy, przy każdym modląc się, żebym nie dostała kolejnego krwotoku z nosa. Nic takiego się nie dzieje.
Moja brew drga nieznacznie, kiedy wodząc palcem po szybie, po drugiej stronie szklanej barykady Jake przyciska swój własny palec. Uśmiecham się odrobinę, a już zdecydowanie robię to, kiedy wznoszę wzrok. Patrzy na mnie tymi swoimi niebieskimi oczami, jednak nie pozwala sobie na jakąkolwiek więcej słabość. Domyślam się, że przekaz od Julii i Masona musiał być dobitny. Trzyma się w garści, tak jak na samym początku kwarantanny, aż do chwili gdy Dallas wywinął nam numer.
Jest silnym facetem. Tego nigdy nie podważę. Siła nie oznacza jednak udawania, że wszystko jest dobrze, że nic nas nie rusza. Nie ma lepszego potwierdzenia własnej mocy niż moment, gdy potrafimy przyznać, że potrzebujemy przerwy od ciągłego udawania i odpychania od siebie wszelkich trudności. Krok za siebie nie jest zły. Czasami trzeba przystopować. Lepiej zatrzymać się na parę sekund i ruszyć z większą energią niż upaść przed samą metą.
― Obiecuję, że nadrobimy te dziesięć lat ― dodaje szeptem. ― Zwiedzimy razem każdy koniec świata. Jest ich dużo, a my będziemy mieć na to mnóstwo czasu.
Moje usta opuszcza niemalże rozmarzone westchnięcie, gdy wypowiada swoją gwarancję, wciąż wpatrzony w moje oczy. Przyciskam nos do okna. Usta Jake'a opuszcza nerwowy śmiech, kiedy dociskam jeszcze czoło, i poruszając bezgłośnie wargami, przekazuję, jak bardzo marzę o tym, aby wyjść z tej izolatki i najzwyczajniej w świecie go pocałować. Obserwuje mnie jeszcze chwilę, tymi swoimi lśniąco-zlęknionymi oczami, ale nawet to nie sprawia, że jego usta opuszcza cień delikatnego uśmiechu, którego cholernie teraz potrzebuję.
Jake przesuwa palec, aby zaraz po tym zatrzymać go na wysokości mojego nosa i uderzyć raz w szybę. Chcąc nie chcąc, nie umiem powstrzymać cisnącego się na moje usta zadowolonego grymasu, kiedy Jake mruga do mnie zaczepnie. Przysuwa się bliżej izolatki, siadając idealnie naprzeciwko mnie, po czym przykłada swoje dłonie dokładnie tam, gdzie znajdują się moje własne. Widzę, jak usilnie ze sobą walczy. Przełyka z trudem ślinę, kiedy zbiera się na to, aby przypomnieć, że ma do wykonania jeszcze jedno zadanie, zanim będzie kompletnie wolny.
CZYTASZ
SCARS
Bilim Kurgu❝MIELIŚMY JEDNO ZADANIE. ❞ To miał być dobry dzień. Jedna wiadomość wywróciła do góry nogami nie tylko życie Stelli, Jake'a i Dallasa, ale i czterech tysięcy niewinnych ludzi, którzy wylądowali w epicentrum szerzącej się epidemii. Kiedy młody Syryjc...