Rozdział 25.

662 77 19
                                    

Kilka dni później mogłem się cieszyć wreszcie odzyskaną wolnością. Już zapomniałem jakie to uczucie móc chodzić o własnych nogach. Jednocześnie uświadomiłem sobie jak bardzo moje życie jest cenne i wystarczy zaledwie chwila nieuwagi, aby ten dar stracić bezpowrotnie.

Po wyjściu ze szpitala wziąłem taksówkę i pojechałem do swojego mieszkania. Nigdy nie nazywałem go swoim domem, bo jakoś nie umiałem. Powinienem zadzwonić po przyjaciół lub choćby do Jungkooka, lecz chciałem na trochę zostać sam ze sobą. Miałem taką potrzebę więc tak zrobiłem.

Nic się nie zmieniło gdy znalazłem się w swoim pokoju. Wszystkie moje rzeczy były na swoim miejscu, nic nie było naruszone. Widocznie moja mama nie wchodziła tu pod moją nieobecność. Byłem jej wdzięczny, że nie grzebała w moich rzeczach, ale i tak nic by tam nie znalazła.

Ostrożnie stawiając kroki po pokoju, chodziłem powoli tam i z powrotem chcąc się przyzwyczaić na nowo do swoich kończyn. Nie było to takie proste, ale wytrwałe ćwiczenia na pewno mi pomogą wrócić do dawnego siebie.

Uśmiechnąłem się, stając przy oknie i spoglądając w jasne niebo. Zapowiadało się na piękny dzień. Wyobraziłem sobie jak zareaguje Jungkook na wieść, że będziemy mogli pojechać do lasu i na kilka dni pozostać u swego boku.

***

Mój chłopak ucieszył się, co było oczywiste. Niemal od razu zaczął robić plany i rozmyślać gdzie możemy pójść.

- Jungkookie, spokojnie - uśmiechnąłem się, siadając wygodnie na jego wąskim łóżku.- Mamy sporo czasu.

Szatyn spojrzał na mnie błyszczącymi oczami, a potem wyszeptał cicho:

- Chciałbym pojechać z tobą w ten weekend, Jiminnie.

Uniosłem brwi, wyciągając ku niemu dłoń. Bez wahania złapał ją, a ja posadziłem go na swoich kolanach.

- Nie możesz się męczyć - ostrzegł mnie, ale tylko się uśmiechnąłem.- Mówię poważnie. Nie powinieneś...

Przesunąłem swoją ręką po jego ustach, a gdy zamilkł, mogłem ostrożnie zbadać kontury jego twarzy. Jungkook miał delikatną cerę, a w niektórych miejscach dostrzegłem ślady po bliznach. To znaczy, poczułem.

- Skąd to masz, kochanie? - zapytałem, delikatnie sunąc palcem po jego czole i zatrzymując się na niedużej wypukłości. - Miałeś jakiś wypadek?

Szatyn zaprzeczył, a potem westchnął. Wtulił się we mnie ostrożnie, szepcząc mi prosto do ucha:

- Kiedyś często raniłem się na wuefie. Stąd te ślady.

- Jesteś pewny, że nikt ci tego nie zrobił? - zapytałem poważnie, ale zaprzeczył ponownie. - No, cóż. W takim razie twój tata miał rację. Rzeczywiście jesteś bardzo wrażliwy.

- Jiminnie - Jungkook wydął usta, obrzucając mnie zagniewanym wzrokiem. Potem złagodniał, przysuwając się czołem do mojego. - Skoro tak, to musisz bardzo uważać. I...być ostrożnym.

Roześmiałem się, kiwając głową. Doskonale wiedziałem do czego zmierza. Ale nie chciałem mówić tego na głos. Czasem coś niewypowiedzianego staje się piękniejsze gdy nie mówi się tego wprost.

- Możesz już normalnie chodzić? - szatyn przyjrzał się moim nogom, a gdy nimi poruszyłem, spojrzał mi w oczy.- Może nie będę na tobie siedział? Pewnie musisz się z tym oswoić.

- Nie, zostań - poprosiłem cicho, obejmując chłopaka w pasie.- Chcę cię pocałować.

Jungkook przełknął ślinę, przymykając oczy. Przycisnął się do mnie całym swoim ciałem, a gdy nasze usta się zetknęły, wyczułem jego gorący oddech na swojej twarzy. Miałem poczucie, że coś między nami się zmienia. I to o wiele szybciej niż początkowo myślałem.

DNA/ love myselfOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz