Rozdział 27

18.3K 731 98
                                    

Nawet nie wiem jak wiele razy słyszałam rozmowy innych ludzi na temat tego, że czas nie istnieje. Nigdy tak naprawdę o tym nie myślałam ale będąc przywiązanym do krzesła i nie mając nic innego do roboty oprócz myślenia - cóż, wtedy po prostu zastanawiasz się nad wieloma rzeczami. To miało sens - dlaczego w ogóle istniał czas. Bez tego wszystko było bezsensowne i ponadczasowe. Chciałam wiedzieć jak długo tutaj byłam. Godziny? Dni? Pragnęłam chociażby się dowiedzieć która była godzina. Marzyłam o tym, żeby stąd uciec i po prostu beztrosko spojrzeć w niebo. Zabawne jest to, że budziłam się każdego dnia we własnym łóżku i przyjmowałam wszystko za pewnik. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jakie miałam szczęście że żyję i jestem wolna.

Jak długo ten człowiek będzie mnie tu trzymał? Czy skontaktował się już z moim ojcem? O ile pieniędzy poprosił? Czy on naprawdę miał tyle honoru jak twierdził? Czy zamierzał wziąć całą kwotę ale i tak nie chciał mnie uwolnić? Co planował za drzwiami? Kim on był? To były niepokojące pytania, które wymagały natychmiastowej odpowiedzi. Nie wiem dlaczego ale miałam wrażenie, że on wcale nie jest przestępcą. Oczywiście teraz nim był ale sama nie wiem, wydawało mi się, że posiadał bardzo ważną pracę i był biznesmenem. I wtedy przyszła mi do głowy pewna myśl: Czemu pozwolił mi zobaczyć swoją twarz? Może naprawdę nie zamierzał mnie wypuścić.

Czułam się cała spocona i zmęczona a do tego lina zawiązana wokół moich rąk była zbyt ciasna i wszystko mnie bolało. Chciałam się stąd jak najszybciej wydostać.

Dlaczego Nathan wciąż się nie obudził?

Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał mnie z przemyśleń i sprawił, że znów zaczęłam płakać z przerażenia. Co on chciał ze mną zrobić?

Nie płacz, Hopkins.

Tak samo jakby powiedział Nathan. Przygryzłam wargę i próbowałam pozbyć się zaciśniętego węzła w swoim gardle. Musiałam być silna jeśli chciałam go uratować. On nie mógł umrzeć. Wiem, że był silny i teraz przyszła moja kolej, żeby go chronić.

Mężczyzna wszedł do środka i zajął miejsce tuż przede mną. Tym razem miał na sobie inną parę jeansów, koszulę zapinaną na guziki i czarne buty. Uśmiechnął się do mnie. - Przyniosłem ci jedzenie.

- Nie jestem głodna. - powiedziałam, odwracając wzrok.

- Oh, zjesz. - odrzekł, kiedy wyjął białe styropianowe pudełko z reklamówki. - Chyba że chcesz, żebym go skrzywdził.

Odwróciłam wzrok spowrotem żeby na niego spojrzeć i wtedy uświadomiłam sobie, że mówił o Nathanie.

Blondyn zachichotał. - Nie jestem idiotą, Lucy. Wiem, że jest dla ciebie kimś więcej niż ochroniarzem. Obserwowałem was ostatnio przez jakiś czas. - wyjaśnił, otwierając opakowanie. Było to chińskie jedzenie na wynos. Mogłam to stwierdzić od razu gdyż zapach jedzenia wypełnił cały pokój. - Twoi rodzice o niczym nie wiedzą? Nie mają pojęcia, że pieprzysz się z ochroniarzem. - zadrwił pod nosem i wskazał na mnie widelcem. - Oh, jesteś niegrzeczną dziewczynką. - kontynuował, nadziewając na sztuciec kawałek jedzenia a potem wyciągnął rękę w kierunku moich ust.

Nienawidziłam, kiedy ktoś mnie karmił ale nie miałam innego wyjścia więc otworzyłam usta. Nie zrobiłabym niczego co mogłoby skrzywdzić Nathana. Już i tak był przeze mnie zraniony. Wiedziałam, że muszę szybko coś zrobić. Przeżułam jedzenie w ustach następnie je przełykając ale nie czułam nawet żadnego smaku.

- Kim jesteś? - zapytałam po chwili milczenia. - Dlaczego robisz to mojej rodzinie? Co my ci zrobiliśmy?

- Mówiłem ci, że to nic osobistego. - odrzekł. - I właśnie to miałem na myśli. Chodzi o pieniądze Lucy a twój ojciec ma miliony. - oznajmił, kontynuując karmienie mnie.

PRYWATNY OCHRONIARZ (COMPLETED)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz