"Ty wracasz" - 11

918 45 9
                                    


-Nie ruszać się-powiedział dosyć wielki mężczyzna. Był w koszulce na ramiączka i bojówkach. Zaczął do nas podchodzić. Od razu wywaliłam Dicka za okno z torbą, a sama strzeliłam w ramię napastnikowi. Czarnowłosy złapał mnie jak wyskakiwałam z okna.
-Biegiem-poprowadziłam go do furtki w płocie i przebiegliśmy chyba cztery ogródki. Torbę trzymałam jakby to była jedyna cenna rzecz. W sumie nią jest. Schowałam pistolet, by tylko go nie zgubić

Weszłam na ten sam budynek, z którego zeszliśmy. Torbę wrzuciłam za siebie, ale patrzyłam jak Dick niezdarnie się wdrapuje.
-Dajesz! Szybciej! Szybciej!-krzyczałam. Chłopak już był na górze, mijały ułamki sekund. Pod jego stopami pękła metalowa rurka. Wyciągnęłam błyskawicznie rękę, by tylko go złapać. Dick wyciągnął rękę. Złapałam go. Wciągnęłam go powoli.
-Mam cię-mrugnęłam do niego. Uśmiechnął się blado i pomógł mi wstać. Założyłam kaptur i pociągnęłam go w stronę jego domu. Z tego co można się zorientować po gwiazdach jest około północy. Chwyciłam torbę.
-Jak wrócimy będzie po drugiej w nocy-powiedział chłopak.
-Wiem-kiwnęłam głową. Niebieskooki przeskoczył przestrzeń między budynkami. Sama rozpędziłam się i doskoczyłam do niego.
-Teraz ty mnie złap!-krzyknął i biegł. Pokiwałam głową ze szczerym uśmiechem, a po chwili biegłam. Ile tylko sił w nogach.

Takiego uczucia nie pamiętałam już od dawna. Dziś to było zupełnie co innego. Ta noc była genialna. Czułam się tak jak wtedy gdy chodziłam normalnie do szkoły, gdy przez te 4 lata w szkole mogłam mieć przyjaciół. Teraz to bez znaczenia. Mam 16 lat i mogę robić wszystko, bo jedyna osoba od której jestem zależna to ja. Tylko ja decyduje o swoim losie. Mogę nawet odlecieć w kosmos, a nikt mi tego nie zabroni, bo nie ma kto.

Śnieg prószył delikatnie. Odbiłam się od dachu, by tylko doskoczyć do następnego. Złapałam się rynny, po czym nogami rozkołysałam się i wpełzłam na dach. Chłopak rozglądał się trochę przerażony.
-Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz!-wyprzedziłam go. Biegłam jak szalona. Gdy tylko dotarłam do ostatniego budynku, usiadłam na krawędzi. Odetchnęłam jak zobaczyłam, że chłopak jest bezpieczny obok mnie, bo siedzi cały i żywy. Nie dostanę niezłego łomotu od Pana Wayne'a.
-Wracamy do domu?-zapytał.
-Ty wracasz-powiedziałam.
-Jak to, ale przecież powiedziałaś, że zostaniesz.
-Nie chcę się narzucać-spojrzałam na niego-Wracaj do domu-uśmiechnęłam się.
-Proszę zostań-poprosił. Pokiwałam przecząco głową. Wstałam i zeszłam z budynku. Muszę wiedzieć, że bezpiecznie dojdzie do domu. Zszedł za mną i mnie przytulił. Zamarłam. Sparaliżowało mnie. Nie wiedziałam co mam zrobić.
-Fajnie było cię poznać Sonya-smutno się uśmiechnął, odchodząc. Stałam be ruchu przez dłuższy czas, aż nie zniknął za rogiem ulicy. Przełknęłam ślinę i poszłam za nim. Byłam cicho, tak, że nie było słychać nawet jak oddycham. Chłopak podszedł do drzwi frontowych swojego domu.
-Ciebie też fajnie było poznać-szepnęłam i odbiegłam w swoją stroną, widząc jak bezpiecznie wchodzi do domu.

***

Szukałam hali z bezdomnymi. Natrafiłam na nią gdzieś około 4 w nocy, gdy już byłam trochę na wyczerpaniu sił. Wdrapałam się na dach, by znaleźć bezpieczne miejsce na strychu. Trochę się bałam tego co mogę tam zastać, ale inaczej się nie wyśpię. Może znajdę kogoś kogo znam. Okazało się, że miałam rację, była tam Zoey. Taka kumpela z lat podstawówki, wkroczyła na złą ścieżkę.
-Siema-rzuciłam i ułożyłam się wygodnie przy jej karimacie.
-Hejka, dawno cię nie widziałam-mruknęła.

Miała krótkie blond włosy, krzywo pościnane. Niewysoka, bardzo schudła od ostatniego razu jak ją widziałam. Usta wyschnięte, cera blada.
-Jak sobie radzisz?-zapytałam z lekko widoczną troską.
-Jakoś leci, żyje, bo żyje. A co się stało z wiecznie zamaskowaną Shall?-uniosła brew.
-Skończyłam z tym-uśmiechnęłam się.
-Nigdy tak łatwo się z tym nie kończy-smutno chwyciła kosę i ją ostrzyła.
-Wiem, ale kiedyś trzeba, inaczej zawsze się będzie w tym tkwiło.
-Wiesz, jakiś facet o ciebie pytał-zagaiła.
-Jaki facet?-uniosłam brew.
-Opowiem ci wszystko, ale idź spać, jesteś zmęczona-spojrzała na mnie. Kiwnęłam głową i zamknęłam oczy. Warto, by było zasnąć.

Obudziłam się chyba o pierwszej popołudniu. Rozejrzałam się dookoła. Zoey pewnie już dawno poszła do pracy w spożywczaku. Westchnęłam cicho i wstałam. Całkiem nieźle się wyspałam. Umyłam zęby przy jej umywalce, aż dziwne, że jej wody nie odcięli. Pewnie poszła na układy z szefem, a to nie wiąże się z niczym dobrym.

Zabrałam torbę i wyszłam przez okno w dachu na dwór. Zima dawała o sobie znać. Muszę znaleźć coś cieplejszego, bo dobrze się to nie skończy. Zakaszlałam i podreptałam na dół. Sprawdziłam czy nie mam jakiś pieniędzy w torbie. Znalazłam stówę, więc poszłam bardziej w centrum. Wpadłam do lumpeksu poszukać jakiejś kurtki zimowej.

Przeszukiwałam stoiska za stoiskiem, aż w końcu znalazłam wygodną kurtkę za niewielką cenę, bo była lekka, ale i cieplusia. Sięgała mi do połowy uda. Miała ciemnozielony kolor, puchaty kapturek. Do tego znalazłam wygodny, ciepły komin w czarnych odcieniach.
-Ile płacę?-zapytałam.
-Dwadzieścia osiem dolarów proszę-powiedziała kasjerka. Wręczyłam jej pieniądze i od razu założyłam kurtkę z szalikiem. Torbę przewiesiłam przez ramię i skierowałam się do sklepu spożywczego po jakieś jedzenie.

Weszłam do czerwono-białego hipermarketu z wielkim napisem „Shopping with uncle Sam". Nie wnikam o co chodzi, więc wchodzę po prostu do działu z pieczywem. Wrzuciłam do koszyka kromkę chleba, potem butelkę wody, dwa batony, ser, parówki. W kasie zapłaciłam około 25 dolarów. Zostało mi 47 dolarów do świąt. Damy radę. Stwierdziłam, że warto poszukać jakiejś dobrej miejscówki, więc najlepiej było udać się na zaplecze jakiejś firmy. Wbiegłam po schodach przeciwpożarowych prowadzących do jednego z mieszkań w stanie developerskim, dokładniej do tego, w którym się kiedyś ukryłam. Torbę rzuciłam w kąt. Było gdzieś po piątej popołudniu.

Urządziłam sobie takie małe mieszkanko. Posprzątałam wszystko, a dziurę w oknie zasłoniłam zasłonkami z innych pokoi. Wyszło całkiem nieźle. Dostęp do wody nadal mam u Zoey parę budynków dalej, ale i tak wolę sobie zrobić własny dostęp. Łóżko obłożyłam kocami, a szafę zagospodarowałam dodatkowymi prześcieradłami i zasłonkami. Odetchnęłam i zdjęłam kurtkę, bo trochę się zgrzałam. Za oknami było już ciemno, a w pokoju się ochłodziło. Spojrzałam na ścianę, która była pusta. Wzięłam do ręki kamyk i napisałam kolejno dni tygodnia. Jutro się dowiem, który listopada jest. Wypadałoby bym chociaż wiedziała, który dzień mamy. Napisałam wielkimi literami rok i spojrzałam za szybę. Światła z centrum oświetlały pokój, więc nie musiałam martwić się o oświetlenie. Usiadłam na łóżku i pociągnęłam do siebie torbę. Otworzyłam ją i wyjęłam bułkę z wodą, batonem. Zaczęłam powoli jeść, bo potem bolałby mnie brzuch.

Myślałam o tym jak spiorę Robina za ten policzek, bo nadal mnie boli i jest trochę opuchnięty. Chłopak zasłużył sobie na łomot, po tym jak mnie uderzył. Skrzyczę go za to, bardzo. Może podziękuje mu, tylko za to, że wreszcie był ktoś dla mnie taki miły i życzliwy. Nie mogłam tego wykorzystywać. Alfred wydawał się całkiem przyjazny, a Dick nie był taki zły. Myślałam, że będzie jakiś snobistyczny czy coś, a się okazało, że był całkiem miły. Pan Wayne wydawał się być bardzo skromny, surowy, chłodny. Nie widziałam w nich nic szczególnego, ale wyglądali na fajną rodzinkę. Szkoda, tylko, że ja nie mogłam mieć normalnej rodziny.

Wyjęłam zdjęcie, jak tylko skończyłam jeść bułkę z serem. Patrzyłam na nie przez dłuższy czas. Schowałam je, jak zrobiłam się śpiąca. Położyłam się na wygodnych kocach i poduszce, po czym zasnęłam.

----------
Hejka
Trochę smutno, że musiała odejść, ale ulica wzywa! Co jak co, ale nasza kochana Sonya ma zbyt dużo tajemnic, a Dick nie może się dowiedzieć o jednej z nich i na to nie pozwoli! Zapraszam na następny rozdział, który zobaczycie już jutro, ze względu na to, że jest poniedziałek. Tak na rozweselenie.

vlovlyx

R u sure? Robin? | I,II częśćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz